Dużo się nauczyłem w ostatnim czasie, dużo zrozumiałem jeśli chodzi o ludzkie przekonania, motywacje, strategie. Bardzo sobie to cenię. Niestety wszystko ma swój koniec i ta forma poznawania świata też musi ulec ograniczeniu.
Ojciec mojego przyjaciela z czasów młodości zwykł mawiać, że wolność to jest świadomość własnych ograniczeń. Trzeba znać uwarunkowania zewnętrzne, swoje miejsce w szeregu, granice własnych możliwości. Wolność jest w nas i nie ma co się zżymać na wodę, że jest mokra, czy na grawitację, że istnieje. Wolność jest w nas i tylko w nas. Na zewnątrz nas są tylko ograniczenia.
Prowadząc bloga patrzyłem na odbiór, poznawałem formy komunikacji. Testowałem czytelników różnymi technikami, prowokując ich do różnych reakcji. Raz atakowali mnie czerwoni, innym razem brunatni. Raz głupsi, raz mądrzejsi. To było całkiem ciekawe doświadczenie. Zupełnie inaczej bowiem się odbiera komentatorskie przepychanki, gdy pretekstem do nich jest własny tekst. Człowiek ma okazję poznać siebie, swoje reakcje i sprawdzić na własnej skórze efekty różnego rodzaju żartów i prowokacji, efekty nie przefiltrowane przez towarzyską poprawność bezpośredniego kontaktu. Ma możliwość sprawdzenia różnych metod perswazji, gdy chamstwo ośmielone ścianą ekranu pozwala sobie na rzeczy, kończące się w realnym życiu ordynarnym mordobiciem. Taki trening charakteru pozwala zachować zimną krew w różnych sytuacjach, w których o tą zimną krew trudno.
Pisałem pod własnym nazwiskiem, także po to, by przekonać się na własnej skórze, jak wygląda krążenie informacji. Niespecjalnie zabiegając o ekspozycję, dzięki samej tylko obecności w różnych miejscach, docierały do mnie sygnały o rozpoznawalności. Ktoś gdzieś skojarzył, ktoś komuś przekazał i tak to szło. Zastanawiałem się również w którym momencie zacznie to przeszkadzać komuś w tzw. realu.
Zaskakującym i wielce pouczającym odkryciem był dla mnie fakt, jak bardzo taki niewinny z pozoru blogowy wpis, może zmienić ludzkie relacje. Nagle okazywało się, że na poziomie deklaratywnym bardzo liberalne osoby nie są w stanie ścierpieć kontaktu z kimś o innych poglądach. W kontakcie bezpośrednim, gdy wchodzi się na grząski teren budzący emocje, z reguły następuje zmiana tematu i rozmowa płynie po bezpiecznych wodach pogody albo narzekania na polską kolej. Jednak napisany tekst, który jest z nieco innej bajki światopoglądowej niż komentator, nie jest żadnym tam pretekstem do polemiki, do dyskusji, do sprawdzania słuszności własnych przekonań poprzez konfrontację z odmiennym zdaniem. Nagle spolegliwe osoby zamieniają się w krwiożercze bestie gotowe werbalnie rozszarpać przeciwnika na strzępy, wyrażając jednocześnie święte oburzenie jakimkolwiek przejawem adekwatnej reakcji w drugą stronę. Oczywiste jest, że dostrzeżenie niekonsekwencji własnych teoretycznie liberalnych przekonań z litrami jadu wypływającego spomiędzy zaciśniętych w złości zębów, jest najzwyczajniej w świecie niemożliwe.
Dużo się nauczyłem w ostatnim czasie, dużo zrozumiałem jeśli chodzi o ludzkie przekonania, motywacje, strategie. Bardzo sobie to cenię. Niestety wszystko ma swój koniec i ta forma poznawania świata też musi ulec ograniczeniu. Być może kiedyś dojrzejemy do prawdziwej demokratycznej swobody wypowiedzi, wolności w prezentowaniu własnych poglądów i tym podobnych bzdur, które istnieją tylko w jakimś mitycznym nibylandzie. U nas tymczasem pomimo dwudziestu lat od upadku PRL-u dalej żyjemy w kulturze przyjaznego poklepywania po plecach, z dobrą radą na ustach, żeby lepiej się zastanowić zanim się coś głośno powie. A jak ktoś rady nie posłucha to zawsze może wylądować z twarzą na bruku, jak np. Michał Strużyk. Doszedłem do końca pewnego etapu, który trzeba zamknąć. Różni koledzy załamujący ręce nad moją poczytalnością nie będą już musieli się trudzić wysyłaniem mnie do psychiatryka. Różne koleżanki nie będą musiały wyszukiwać w wikipedii definicji różnych zaburzeń osobowości, by wytłumaczyć swoją niechęć do samodzielnego myślenia i zdrowego rozsądku.
Zostawiam na blogach teksty, bo przecież i tak w internecie nic nie ginie, czy też rękopisy nie płoną, jakoś tak to było chyba. Poznałem pewne swoje ograniczenia i teraz tę wiedzę należałoby w jakiś sposób skonsumować. Może kiedyś wrócę, tymczasem na razie milknę, bo milczenie złotem jest, a złoto drożeje ostatnio drakońsko na światowych rynkach, co z reguły ma miejsce przed jakąś większą wojną…
Do następnego (spotkania, tekstu, wcielenia)!!!