Z jakichś powodów „przejściowe trudności” strefy euro nie ustępują. Gospodarcza rzeczywistość okazała się odporna na „optymizm” towarzyszący polskiej prezydencji.
Zamiast tego, zjednoczona Europa skonkretyzowała oczekiwania wobec Polski, akcentując zapotrzebowanie nie tylko na demonstrowany przez premiera optymizm ale również parę miliardów euro. Wniosek jaki można wyciągnąć z pierwszego w historii naszego przewodnictwa w UE jest taki, że chcąc zostać dopuszczonym do towarzystwa unijnych celebrytów, nie wystarczy tylko przyklaskiwać decyzjom głównych rozgrywających ale trzeba również od czasu zdobyć się na wręczenie drogiego prezentu.
Na razie jest na to zgoda. Polska zgodziła się ratować strefę euro, ponad 25 miliardami złotych pochodzących z rezerw walutowych NBP, przy jednoczesnym wprowadzeniu podwyżek akcyzy na paliwo i podwyżce kosztów pracy.
Tymczasem wielu rodaków rezydujących w państwach starej unii powoli szykuje się do powrotu w rodzinne – niezbyt bogate strony.
A to dlatego ,że praca powoli staje się towarem deficytowym, nawet w państwach strefy euro. Takie zjawisko, w tamtejszych społeczeństwach nienawykłych do oszczędności i wyrzeczeń, łatwo może się zmienić w niechęć wobec obcokrajowców, wśród których Polacy często stanowią najliczniejszą grupę. Nasi rodacy, a szczególnie ich gorzej wykwalifikowana część, czuje się coraz bardziej niepewnie, odbierając różne ( niewidoczne dla oka ale odczuwalne ) nieprzyjemne sygnały. Wiele wskazuje na to ,że europejska solidarność tym mniej ma wspólnego z rzeczywistymi nastrojami społecznymi w Zjednoczonym Królestwie, Niemczech czy Francji im częściej jest demonstrowana przez polityków. Oto model socjalny, z którego dotąd obficie korzystali zachodni europejczycy zdaje się odchodzić w przeszłość i można się tylko domyślać, które grupy w tych państwach, ograniczenia obejmą w pierwszej kolejności.
Na uwagę zasługuje postawa tych z przebywających za granicą Polaków, po których kryzys już wyciągnął swoje długie ręce. Rzecz charakterystyczna, że tracąc pracę, nie myślą brać udziału w antyrządowych protestach odbywających się pod szyldem „ruchu oburzonych” lub temu podobnych. Nie identyfikują się z nimi a zamiast tego decydują się na powrót do Polski lub jeśli to możliwe, szukają dla siebie miejsca w jakimś innym kraju. Z tych którzy wracają nikt, rzecz jasna, nie robi tego dlatego ,że spodziewa się tu zastać jakieś „szklane domy”, ale dlatego, że gdzie indziej nie udało się znaleźć lepszej alternatywy.
Współczesna Polska nie ma dla nich dobrej oferty, nie tylko w odniesieniu do europejskich standardów socjalnych, które jako kosztowne i niewydolne, nie powinny stanowić dla nas punktu odniesienia i drogowskazu. Nie oferuje również zbyt wielu miejsc pracy których w najbliższych latach nie przybędzie, bo wg szacunków analityków generowałby je aż 5-6 % wskaźnik PKB, czyli półtora -dwukrotnie większy niż obecny, który i tak trudno będzie utrzymać.
Polska – owszem, zmienia się na lepsze ale głównie w dużych miastach, niezbyt szybko i na kredyt, który ktoś kiedyś będzie musiał spłacić. W tych okolicznościach chyba nie ma co liczyć ,że poprawa warunków życia do których aspiruje nie tylko wielkomiejska część społeczeństwa, nastąpi już nie w bliższej ale chociaż dalszej przyszłości.
Niepewna jest przyszłość samej UE. Okoliczności w których kryzys zaskoczył unijnych decydentów oraz trudności w jakie popadły gospodarki krajów, zdawałoby się dość szczegółowo monitorowanych i kontrolowanych przez tę instytucję, stawiają pod znakiem zapytania nie tylko jej efektywność i sprawność organizacyjną ale zwłaszcza pokładane w niej nadzieje i oczekiwania.
Tekst przesłał Pan Andrzej Dorosz