A przede wszystkim w naszej kulturze niezbywalne jest prawo rodzin do zmarłych.
Miesiąc temu na prośbę zdesperowanej Pani Zofii Pileckiej zamieściłam Jej list otwarty w sprawie zawłaszczania pamięci Jej męża. Odezwało się kilka osób związanych z propagowaniem pamięci Rotmistrza, domagając się sprostowań i przeprosin.
Proszę przyjąć do wiadomości- nie jestem dziennikarzem śledczym i nie obowiązują mnie standardy BBC. Nie mam zamiaru grzebać się w cudzych życiorysach i intencjach. Dla mnie sprawa jest prosta: Pani Pilecka locuta -causa finita.
Nie podejrzewam, ani o nic nie oskarżam osób zajmujących się propagowaniem pamięci Rotmistrza. Wydaje mi się jednak, że są to osoby młode, wychowane według innych niż ja i Pani Pilecka zasad.
W naszych czasach i w naszym środowisku, jeżeli ktoś chciał zająć się dobroczynnością czy też propagowaniem jakiejś idei, zakładał fundację i FUNDOWAŁ. Dawał pieniądze na badania naukowe, na ubogich, na szkoły czy szpitale. Jeżeli zbierał pieniądze- zbierał je w swoim imieniu. Nikomu nie przyszłoby do głowy zbierać- nawet na jakiś szlachetny cel – pieniędzy posługując się cudzym nazwiskiem czy zasłaniając się cudzym dorobkiem.
Następną sprawą jest kwestia własności. Między innymi własności nazwiska, herbu, dorobku artystycznego czy naukowego, ziemi, domu , zwierząt. Szacunek do własności, zniszczony w czasach PRL bardzo trudno odbudować i bardzo trudno wytłumaczyć osobom przesiąkniętym duchem PRL czym ta własność naprawdę jest.
W czasach PRL ukuto na przykład slogan: „ wszystkie dzieci są nasze”. Oznacza to do dziś, że o losach dziecka może decydować sąd, szkoła, edukator seksualny, a nawet – jak się okazało- płatna gosposia.
Kilka lat temu zwykła niania, której zapracowana matka powierzyła za odpowiednią opłatą swego synka, wystąpiła do sądu rodzinnego o odebranie dziecka matce i przekazanie pod opiekę właśnie jej, gdyż – jak argumentowała- bardzo się do dziecka przywiązała. To kuriozalne, ale sąd w I instancji rzeczywiście przyznał niani dziecko, a gdy matce udało się wreszcie z wielkim trudem je odzyskać, przyznał niani prawo do regularnych kontaktów z chłopcem.
Pewna młoda osoba, z którą rozmawiałam na ten temat nie widziała nic niezwykłego w decyzji sądu do czasu gdy, aby jej uświadomić absurdalność tej decyzji, powiedziałam : „wiesz co, bardzo się przywiązałam do twego samochodu. Jest brudny, źle się nim opiekujesz. Zabiorę go sobie, będę codziennie go myć i polerować, a nawet głaskać po karoserii. U mnie będzie mu lepiej” .
Jasne jest, że stajenny przywiązuje się do koni, którymi się zajmuje, ogrodnik do ogrodu, a pediatra do małych pacjentów. Czy oznacza to jednak, że stają się jego własnością?
Za czasów PRL lud pracujący miast i wsi był nakłaniany do zaopiekowania się cudzymi dworami, mieszkaniami, młynami a nawet osobistymi drobiazgami. Prawdziwi właściciele mieli natomiast zakaz zbliżania się do swoich dóbr. W latach 70 tych za próbę wywiezienia za granicę ulubionej filiżanki, przechowanej gdzieś na wsi w Nieborowie, została skazana przez sąd Radziwiłłówna. Natomiast Wedlom ukradziono nie tylko fabrykę i receptury lecz nawet nazwisko. Bezskutecznie walczyli o to, żeby „Zakłady 22 lipca” nie używały ich nazwiska jako logo.
A przede wszystkim w naszej kulturze niezbywalne jest prawo rodzin do zmarłych.
Jeżeli ktoś tego nie rozumie- polecam zacząć od lektury Antygony.