Cały ten zgiełk wokół Pasji
01/04/2012
550 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Dziś niedziela Męki Pańskiej – dobry czas na przypomnienie filmu Mela Gibsona „Pasja”, który był wydarzeniem nieco na siłę kontrowersyjnym w 2004 r.
„Nieco na siłę” – bo cały ten zgiełk wokół „Pasji”, połajanki środowisk żydowskich i apologetów walki z przemocą stworzyły atmosferę sensacji, etykietując film na grubo przed premierą jako kontrowersyjny, ergo mogący przynieść światu, a także i religii chrześcijańskiej więcej złego niż dobrego. Wybierający się na film widz był więc poddawany presji uprzedzeń mającej odpowiednio go „ustawić” w kwestii odbioru. Wielu uległo temu owczemu pędowi, niezależnie od tego, którego dowódcy stada posłuchali – bo trzeba podkreślić, że komentarze i recenzje były silnie spolaryzowane na biegunach skrajnej afirmacji i równie skrajnej negacji. Niektórzy uważają, że Gibson świetnie operował socjotechnicznym warsztatem i w celu wypromowania filmu zgrabnie wykorzystał żydowską nagonkę do nabicia swojej kabzy. Oczywiście do takich ludzi hołdujących jedynie postawom, które ja nazywam światopoglądem cynicznym, nie dotrze argument o rzeczywistych motywacjach, jakie kierowały reżyserem i producentem – są one dla nich jedynie kolejnym socjotechnicznym zabiegiem mającym zwielokrotnić strumień pieniędzy. Dlatego nie ma sensu mówić na ten temat.
Obejrzawszy film stwierdziłem, że po raz kolejny nie rozumiem Żydów; do ich groteskowych protestów i pohukiwań zdążyłem się zresztą przyzwyczaić. Jeśli chodzi o nacje to znacznie gorzej Gibson potraktował Rzymian i na miejscu Włochów, w dużej mierze ich współczesnych sukcesorów, podniósłbym wrzask o wiele bardziej uzasadniony. Pominąwszy Piłata, postać w miarę sympatyczną, reszta Rzymian to chamy, pijaki, sadyści, prymitywy – listę inwektyw można by mnożyć. Przy nich Żydzi to łagodne baranki, a już kapłani, zwłaszcza Kajfasz, to ludzie z klasą, wytrawni i inteligentni gracze polityczni wprawnie sterujący tłumem. Idąc śladem żydowskiej wrażliwości można by spytać feministki, czemu nie protestują, że szatan u Gibsona jest kobietą, a chcąc dorównać grosteskowości zarzutów o antysemityzm należałoby podpuścić Towarzystwa Ochrony Zwierząt aby zaprotestowały również, bo pokazany w filmie epizod zgniatania głowy węża propaguje niewłaściwe wzorce zachowań wobec fauny.
W powodzi zarzutów mających posmak propagandowych wieców lub pyskówek rodem z podwórka prowincjonalnych włoskich miasteczek zginęły recenzje poważne, spokojne i wyważone. Lecz nawet w tych, które znalazłem, zabrakło informacji o pewnych elementach filmu, które były dla mnie wielkim osobistym odkryciem i przeżyciem. Myślę tu przede wszystkim o trzech warstwach Misterium. Gibson pokazuje nam właściwie trzy drogi krzyżowe: drogę Chrystusa cierpiącego cielesne katusze, drogę Jego Matki, która odbiera spełnienie przepowiedni Symeona i wreszcie drogę szatana, który towarzyszy Jezusowi jako niemy uczestnik zakładu, który zawarli ze sobą w Ogrójcu. Właśnie ten pojedynek porusza do głębi. Jezus podejmuje rękawicę i chce być partnerem uczciwym, biorący bardzo serio swe zobowiązania. W scenie biczowania mógłby wszak położyć się po pierwszej partii i cichutko jęczeć, ale nie – On wstaje, czym do końca rozwściecza oprawców, wjeżdżając im w ten sposób na ich zawodowe ambicje. Wstaje, by odebrać swoją porcję cierpień, bo przecież odkupienia ma być serio a nie dla jaj! Ten motyw obserwujemy jeszcze kilka razy i mimo dość przerysowanej gry Caviezela robi to wrażenie.
Ale jeszcze większe wrażenie robi droga krzyżowa Matki Boskiej. Właściwie całą „akcję” filmu zwierają klamry czterech słów: pierwsze dwa, „zaczęło się” wypowiada Matka Boska, gdy zdyszany Jan przynosi nowinę o pojmaniu. Następne, „wykonało się” wypowiada Jezus tuż przed skonaniem, oznajmiając w ten sposób, że zakład zawarty na Górze Oliwnej został rozstrzygnięty. Klamry te stanowią symboliczną ekspozycją faktu, że zakład ten został podjęty nie w samotności Boga – Człowieka, ale solidarnie, z Matką. Ona też bierze udział w męce i odbiera swoją porcję cierpień – jak wielkich? Najlepiej zrozumieją to zapewne matki – choć niewiele z nich przeżyło coś tak potwornego, jak bezsilne oglądanie kaźni swego dziecka. Matka Jezusa, podobnie jak On sam, bierze na siebie ten krzyż całkowicie dobrowolnie. Jest obecna nawet przy scenie biczowania (czego właściwie w Ewangeliach wyczytać się nie da). Jej siła i determinacja ma jednak swe granice, ludzkie granice. W czasie drogi krzyżowej przeżywa załamanie – i dopiero reminiscencja z dzieciństwa Jezusa przywraca Jej siły: znów wie, gdzie jest miejsce Matki. To jedna z najgenialniejszych scen tego arcydzieła.
Powraca pytanie o brutalność. Tak, jest jej dużo, tak dużo, że nasza psychika krzyczy „dość”. Wielu stawiało pytanie: czemu to ma służyć? Przecież to tylko męczy, otępia, nie pozwala w całości zrozumieć sensu Męki Pańskiej! Mówiąc szczerze, gdy słyszę podobne argumenty, nasuwa mi się na myśl taka scenka: Mąż uciął sobie nożem palec, na co jego małżonka wrzeszczy: jak mogłeś mi to zrobić? Wiesz jak nie znoszę widoku krwi!
To riposta złośliwa, a teraz poważna: po co przyszedłeś do kina? Siedzieć w wygodnym fotelu, wcinać popcorn (smacznego!) i oglądać film tak, jak kibic ogląda mecz? Jeśli tak, nie unikniesz irytacji i po seansie puścisz na Gibsona i jego film wiązkę epitetów, jak nie przymierzając Agnieszka Holland. Tymczasem Gibson zaprasza Cię na całkiem co innego: na towarzyszenie Matce Bożej w drodze krzyżowej Jej Syna. Ty nie masz cierpieć fizycznych kaźni. Masz cierpieć jak Ona: patrząc. Może do tej pory odprawiałeś drogę krzyżową, wzruszałeś się i zamyślałeś. Może śpiewałeś Gorzkie Żale, delektując się rzewną melodią – czy raz jeden chociaż zauważyłeś jak przerażająca jest warstwa tekstu, gdy ją wziąć dosłownie? A Gibson mówi teraz: chcesz być świadkiem tej Męki? no to zobacz jak to NAPRAWDĘ było (jakoś nie pojawiły się protesty historyków, speców od tortur i kaźni sprzed dwóch tysięcy lat, że film jest w tym aspekcie nierzetelny!). Podejmij trud towarzyszenia Bożej Matce; Jej kaźń odbywa się w sercu, Twoja też, choć jeszcze jest nieporównywalna!
Po tym drastycznym doświadczeniu jakim była dla mnie „Pasja” Gibsona tak doradzałem pytającym mnie: iść czy nie iść?
– Jeśli chcesz oglądać Pasję jako konsument zwykłego filmu, to lepiej nie idź. Tacy wychodzą zdenerwowani, sfrustrowani. Jeśli nie wierzysz w to, że Chrystus odkupił Swym cierpieniem ludzkość, cała ta historia wyda Ci się śmieszna i przerysowana. Będziesz zły, bo zobaczysz przemoc dla samej przemocy, a wszystkie krwawe sceny będą dla Ciebie tanim efekciarstwem (wspomniana Agnieszka Holland: artystyczny kicz). Nawet jeśliś wrażliwy, nie wykrzeszesz z siebie empatii dla wydumanych (dla ciebie) postaci. Jeśli wierzysz – masz szanse na przeżycie drogi krzyżowej. Innej niż ta odprawiana wedle rytu liturgicznego. Prawdziwej, choć przecież wirtualnej.