Bez kategorii
Like

C R A C O V I A N A remix V

17/09/2011
546 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
no-cover

Kilka tygodni temu wykorzystując wolną chwilkę poszedłem do kina na film „Uwikłanie”. W kinie byliśmy jedynymi widzami, co specjalnie dziwić nie może zważywszy, że film traktował o dumnej stolicy Małopolski, mało polskim Krakowie…

0


… w którym "wszystko jest dla wszystkich": na Rynku weseli turyści – geje obfotografowują się z pomnikiem króla, którego miecz może obudzić nawet najśmielsze fantazję, które jednak ani z wojną ani walką nie mają nic wspólnego, podobnie jak całe to miasto. Film wywołał wspomnienia: ja też byłem w centrum wszechświata, czyli na krakowskim rynku..

 Tylko parę metrów dalej, aby zaspokoić uczucie głodu kupiłem w budce z napojami miejscowy przysmak o nazwie obwarzanki. Odchodząc zauważyłem obleśne ruchy sprzedawcy palcem wykonywane do przechodzących dziewcząt i gdy uzmysłowiłem sobie twardość rzekomego pożywienia to zrozumiałem, do czego krakowianom może służyć obwarzanek – i eureka, właśnie w tej chwili zaliczyłem pierwszy w świecie sexshop z naturalnymi produktami na wolnym powietrzu. Miejscowi mężczyźni muszą mieć wyjątkowo twardą skórę, którą dopiero sól z miejscowej kopalni sypana wielkodusznie na obwarzanka doprowadza do ekstazy.

Przyznaję, że przemknęło mi przez myśl straszne podejrzenie, że obwarzanki były już używane. Już sam wygląd precelka wystraszył mnie, że może jest to integralna część Wawelu i Skarb Kultury Krakowskiej, za którego spożycie zostanę skazany na 25 lat więzienia w Oświęcimiu za działanie przeciwko kulturze narodowej Krakowa. Kara mogła być natychmiast wyegzekwowana przez dziewczynę Lajkonika, chyba Miss Krakowa, pracującą na jednym etacie w kawiarnianym WC, a na drugim w znajdującym się pod Kawiarnią areszcie Montelupich. 

I w ten sposób precelek powędrował do Muzeum Kultury Krakowa.

To, że obwarzanki są w Krakowie bardzo popularne, co widać na każdym rogu. Widoczne też niekatolickie efekty obcowania krakusów z obwarzankami: w Krakowie nie widać w ogóle dzieciarni – miasto swoimi mieszkańcami przypomina raczej Regensburg niż Ankarę, skąd przybył do Krakowa dyktator miejscowej mody nazywany Lajkonikiem.

 

Lajkonik spotkany w Krakowie nigdy nie mył zębów, co spowodowało próchnice i paraliż części twarzy, bardzo oszczędzał na ubraniu, które dziadek Lajkonika nabył na krakowskim Rynku jeszcze od „Caritasu” Franciszka Józefa, nie przepłacając. Rodzinne ubranie było bardzo zadbane – co roku obficie obrzucane naftaliną i substancją „toxo-toxo” – wynalazkiem miejscowego aptekarza z ulicy Wiślanej, dzięki czemu trudno było je zginać. Obuwie Lajkonika polecam każdemu, kto odwiedza Kraków: wysokie buty ze skaju umożliwiają zachowanie naturalnej flory stóp i uniemożliwiają kontakt nogi z powietrzem.

Gdy Krakowianie ku uciesze turystów spotykają się na tzw. „ustawki” pomiędzy pobudzonymi dużą ilością wieliczańskiej soli w precelkach Lajkonikami, które są w tym niezbyt sportowym mieście rodzajem sportu narodowego, w kultywowaniu którego nie przeszkadza liberalna policja, to krew pryskająca na takie obuwie daje się łatwo i bezproblemowo zmyć i buty są jak nowe. Ustawka jest rodzajem walki, w którym nie obowiązują żadne reguły. Najlepiej, zdaniem znawców zajść przeciwnika od tyłu i uderzyć bez ostrzeżenia, co juz od dawna obiecuje mi Jerzy J-P z Krakowa. To chyba taki rodzaj „close combat”. Ciekawe skąd wzięła się ta wschodnioeuropejska tradycja w tradycyjnie spolegliwym i zapobiegliwie kupczącym tradycją Krakowie? Sam Lajkonik zachował do dzisiaj akcent, który wraz z paraliżem części twarzy, co zapewne należy przypisać sportowemu trybowi życia, znacznie utrudnia jego zrozumienie, ale werbalne sygnały w jego przypadku nie wydają się najważniejsze.

Innym typem krakowskim jest tzw. chałaciarz imitujący poległych w Oświęcimiu i Krakowie Żydów – mundurowe i sprawdzone przebranie funkcjonariuszy SB i WSI, bo przecież Żyda nie palniesz w pysk, nawet jeśli nazywa się Maleszka czy Karkosza i jest jak najbardziej aryjskim konfidentem kacapskich służb. ( Lojalnie uprzedzam funkcjonariuszy, którzy nie czytali moich akt, że istnieją wyjątkowo parszywe jednostki, które nie biorą pod uwagę fatalnych następstw swoich czynów i którzy na widok tego przebrania reagują jak byk na czerwona szmatę… ) Jeśli wytrzymasz przeboje w stylu: „szafa, wesoła szafa, u wujka szafa, a w szafie jest babka” i nie dasz się otruć oparami wódki, oczywiście koszernej, ani nie skusisz się na „jajecznicę po żydowsku”, czyli z szynką, ani na podwawelskiego kebaba ze szczura a później wytrzymasz wołodźkowskie wykłady o polskim kanibalizmie, wirtuozach i bankierach, to przechodzisz do następnego etapu gry o życie w Krakowie: do spotkania z ludźmi, którym się powiodło mieszkającymi na obrzeżach Krakowa. A tam można się dostać jedynie dysponując oryginalną legitymacją Służby Bezpieczeństwa PRL lub Wojskowych Służb Informacyjnych z podpisem idoli krakowskiej młodzieży: generała Czesława Kiszczaka, generała Wojciecha Jaruzelskiego lub przynajmniej Lesława Maleszki, miejscowego konfidenta.

 

I to właśnie ludzie skomplikowanie szczęśliwi, zamieszkujący obszary krakowskiego powodzenia, radioaktywne króliczki z Krakowa przedstawiające się jako ambasadorowie miłości z Wenus wyglądające raczej na bohaterów "space invaders" z czerwonej planety, których rurki wyglądające na podróbki czarodziejskich różdżek Harrego Pottera wykonanych przez miejscowych artystów nad przyjemnie pachnącą świeżością Wisełką, albo co bardziej prawdopodobne znając pracowitość naszych autorytetów gdzieś na podcharkowskiej czy astrachańskiej wsi, wymyślili ostatnio grę w wesołe paczuszki. Gra polega na wymienianiu się rurkami: tymi z kremem i bez, które zwiększają ilość endorfin u ludzi sukcesu. Paczuszka-niespodzianka czasem robi booooom i konsoliduje kapitał: "Aby Kraków się rozwijał i kapuś żył dostatnio".

Tak długo jak cracoviana jest grana wśród krakowskich koneserów mało mnie to obchodzi – jak Krakowianie udają pierwszą kadrową, albo zgoła Powstanie Warszawskie i to pod dowództwem importowanych z całej Polski prowokatorów z SB i WSI, których tytułują "Komendantami" jest to wyjątkowo żałosne, ale nie jest to groźne. No bo jak tu nie uśmiechnąć się smutno widząc umundurowanych przywódców miejscowego ruchu gejowskiego głośno śpiewających w epoce AIDS: "Na stos, rzuciliśmyyy swój życia los, na stos, na stos", a po cichu sprawdzający zaangażowanie młodzieży: "Pan taaki wysportowany…" . Ci, co znają tajną historię Krakowa to i wiedzą, że policjanci kilkadziesiąt lat temu nie zachowali się jak gentelmani. Nie, nikt nie zginął, poważnie rannych też nie było, ale były siniaki i liczne skargi na brutalność, a i dzięki temu wydarzeniu powstało już kilkanaście książek i filmów i prawdopodobnie kilkaset relacji o męstwie krakowian, a nowe stale powstają… A kilka kilometrów od Wawelu, w Nowej Hucie naprawdę ginęli ludzie…

Jeśli jednak przywódca krakowski Grzegorz H. znany także jako Koziołek Matołek rozpocznie operacje wyborczą o kryptonimie „Smok Wawelski” i dotrze do Warszawy, a granice Żoliborza gdzieś leżą w okolicach Miechowa, to ja uprzedzam krakowian, szczególnie tych, co to nigdy nic nie wiedzą, że na ich miejscu zająłbym już miejsce na wiślanym brzegu w dniu, w którym imieniny obchodzi Wanda.

Bo i Kraków ma swoje granice.

0

Tomasz Sokolewicz

"Dzialacz niepodleglosciowy. Wspóltwórca "Ucznia Polskiego", Federacji Mlodziezy Szkolnej i Polskiej Armii Krajowej. Pedagog, manager i germanista. Ulubione motto: "Milsza mi niebezpieczna wolnosc niz bezpieczna niewola” Rafal Leszczynski XV"

153 publikacje
3 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758