Nawał pracy spowodował, ze nie miałem możliwości zaglądać na strone główną Naszego Ekranu. A tam klasyczna rebeliancka rozpierducha.
Nawał pracy spowodował, ze nie miałem możliwości zaglądać na strone główną Naszego Ekranu. A tam klasyczna rebeliancka rozpierducha. Ludzie się kłócą. Obrażeni we własnym odczuciu oraz niedopieszczeni odchodzą. Głównie w niebyt, skąd przyszli i sodowa im do głów uderzyła. Prawicowe czasopisma i witryny prześcigają się w walce na oskarżenia i pomówienia.
Nowy Ekran, najmłodsze dziecko w rodzinie, już zdążył starszym braciom zaleźć za skórę. Już nie można go całkowicie lekceważyć. Trzeba go zwalczać.
No dobrze, pomyśli dobry, prosty człowiek, wszyscy jesteśmy prawicowcami, dlaczego nie możemy iść razem? Nie możemy, bo nigdy i nigdzie się to nie udało.
Taka jest zasada wszystkich ruchów rebelianckich, występujących przeciw systemowi.
Patrząc na to co się dzieje w chwili obecnej z Nowym Ekranem przypomniała mi się książka „Rebellerna i Sverige” (Buntownicy w Szwecji) autorstwa Torbjorna Safvego opisująca sytuację z końca lat 60-tych, która jak ulał pasuje do naszych, tym razem prawicowych buntowników.
Gdy w 1963 roku nastąpił ostateczny rozdział pomiędzy Komunistyczną Partią Związku Radzieckiego a Komunistyczną Partią Chin miało to wpływ na wszystkie organizacje komunistyczne na świecie, w tym także w Szwecji.
Szwedzka Partia Komunistyczna podzieliła się na trzy – na grupę prawicową, która odcięła się zarówno od stalinistów, jak i od maoistów i poszła w stronę rewizjonizmu. Grupa centrowa, umiarkowana, opowiadała się za Związkiem Radzieckim. I wreszcie grupa lewicowa, skłaniająca się ku Chinom. W skutek tego Szwedzka Partia Komunistyczna rozpadła się po kongresie w 1967 roku i zmieniła nazwe na Lewica Komuniści. Potem odłam lewicowy się wyłamał i utworzył Komunistyczny Związek Marksistowsko – Leninowski KFML.
Wiosną 1968 nastąpiła kulminacja i powstał ruch rebeliantów. Ci byli najgorsi ze wszystkich.
Co bardzo interesujące i jest pełną analogią do naszej współczesności, wszystkie te komunistyczne odłamy głównie zajmowały się sobą. A konkretnie – zwalczaniem siebie nawzajem. Niech tylko jedni powiesili większy portret Lenina, to natychmiast drudzy przystępowali do ataku. Oczywiście, najbardziej ulubionym zajęciem było przypisywanie przeciwnikom, bądź co bądź, tego samego nuru, agenturalności. Więc w zależności od potrzeby, jedni byli agentami Moskwy, drudzy Pekinu, następni Wietnamu, i tak dalej.
Czy to nie wygląda podobnie do obecnej sytuacji? Dla mnie jest to wprost śmieszne. Sakiewicz oburzony na Oparę, że ten wyciągnął większego orła w bardziej złotej koronie. Zwyczajowo siedzący okrakiem na barykadzie rewolucjoniści Jankiego dokładają i jednym i drugim. Śmiać się chce po prostu.
A zdezorientowani, co słabsi psychicznie blogerzy rączo pomykają, to tu to tam, bo zawsze chcą być przy tym najwspanialszym orle ze szczerozłotą koroną.
W najbliższym czasie sądy będą miały sporo roboty: procesy jednych prawicowców przeciwko drugim nie dadzą im odpocząć.
Niecierpliwie czekam na opamiętanie. Pewnie się nie doczekam.