Ustawa budżetowa na 2013 rok – tak głośno krytykowana przez opozycję i częć proPiSowskich publicystów – ma znacznie mniejsze znaczenie niż podobna ustawa na rok 2012. Co za różnica czy rząd nie zrealizuje takiego czy innego budżetu.
Sąsiad z nowoekranowych łamów – WCz. Zbigniew Kuźmiuk z PiS – ubolewając nad dziennikarzami odwracającymi uwagę społeczeństwa od spraw poważnych, nazwał budżet na rok 2013 "dramatycznym". Budżet może i jest w teorii dramatyczny, ale – uspokajam pana Kuźmiuka – pozbawiony większego znaczenia. Budżet na rok 2013 ma mniej więcej taką samą wartość jak reforma emerytalna uchwalona niedawno. Co za różnica czy emerytur nie dostaniemy w wieku lat 65 czy 67? Co za różnica czy nie damy rady zrealizować budżetu za rok 2013 w pięciu czy dziesięciu pozycjach.
Budżet na rok 2013 przygotowali eurosocjaliści pod światłym przywództwem Donalda Tuska i Jacka Rostowskiego. Eurosocjaliści mają tą paskudną cechę, że żyją w świadomości, iż każdą sprawę można uregulować przepisem. Jeśli wiec pojawia się problem, eurosocjaliści wydają przepis (najczęściej głupi) i liczą, że w ten sposób problem się rozwiąże. Projekt ustawy budżetowej na rok 2013 to realizacja tego właśnie sposobu myślenia. Brakuje na służbę zdrowia? WPiszmy więcej w budżecie. Brakuje na opiekę społeczną? Wpiszmy więcej w budżecie. Brakuje w ogóle pieniędzy? Uchwalmy deficyt. Potem po raz kolejny eurosocjalistyczne założenia nie wytrzymają konfrontacji z rzeczywistością. Wydatki okażą się bowiem większe, a wpływy mniejsze. Trzeba więc będzie uchwalać "korektę" do budżetu, która będzie miała równie niewielkie znaczenie, jak ustawa główna. Na papierze oczywiście wszystko będzie się zgadzało, w rzeczywistości nic.
Jesienią 2012 roku (a najdalej wiosną 2013) terroryzujący Polskę eurosocjalizm padnie, bo nie wytrzyma konfrontacji z prawami ekonomii. Ile będzie trwała ta agonia to nie wiadomo, bo kreatywna księgowość Rostowskiego i PR Donalda Tuska będą ją starały się wydłużyć. Bankructwo jest pewne niezależnie od tego co panowie Tusk i Rostowski napiszą sobie w ustawach budżetowych. Ustawa na rok 2013 nadaje się do kosza, ale nie tylko dlatego, że jest zła. Złe jest myślenie obu panów i ich giermków o gospodarce, złe jes przekonanie, że wszystko można naprawić jednym przepisem. Złe jest planowanie budżetu, w którym wydatki są mniejsze niż wpływy. Czy którykolwiek z eurosocjalistów w ten sposób planuje swój budżet domowy?
Wydatki w roku 2013 będą wyższe niż założył eurosocjalista Rostowski. Wpływy będą niższe. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że spowolnienie gospodarcze i wzrost bezrobocia sprawi, że trzeba będzie wypłacać zasiłki, a wpływy z podatku dochodowego spadną. Po drugie: paraliżująca biurokracja wygoni ogromną część inwestorów zagranicznych. Więc wpływy znowu spadną. Po trzecie: powiększy się szara strefa, gdzie nie płaci się podatków w ogóle. Więc wpływy znowu spadną. Po czwarte: spadek zamożności Polaków przełoży się na spadek konsumpcji. Więc spadną wpływy z VAT, akcyzy i innych podatków. Zwiększy się dodatkowo bezrobocie. I tak dalej.
Nie ma więc znaczenia co Tusk i Rostowski wpiszą w ustawie budżetowej. Ustawa – jakkolwiek byłaby skonstruowana – nie wytrzyma zderzenia z rzeczywistością. Dlatego, projekt budżetu na rok 2013, choć dramatyczny i zły, pozbawiony jest większego znaczenia. Co za różnica czy rząd Tuska nie zrealizuje tego czy innego projektu.