Mógłby ktoś powiedzieć, że raczej na miarę naszych potrzeb, a możliwości dostosować do nich, a tymczasem zafundowaliśmy sobie „misia” grubo ponad miarę naszych potrzeb.
Mam nie tylko na myśli, ale i na wątrobie, przebudowę „gierkówki”, która zbudowano za Gierka dla potrzeb jego śląskich pretorian okupujących Warszawę.
Dla samochodów opatrzonych w „koguty” była to rzeczywiście droga szybkiego ruchu, dla pozostałych już mniej ze względu na liczne skrzyżowania i zjazdy prawo i lewo skrętne bez wyodrębnionych pasów.
Fatalne wyprofilowanie drogi i podłej jakości nawierzchnie powodowała, że droga charakteryzowała się koleinami o których „dr Ozda” mówił że pozwalają kierowcy spokojnie spać za kierownicą bo same prowadzą samochód.
Wiodąc przez szereg miejscowości oprócz drogi szybkiego ruchu między Warszawą i Katowicami spełnia też rolę drogi lokalnej.
Ponadto nie miała wyprowadzenia z Warszawy ciągnąc przez Raszyn skupiający cały ruch w kierunku południowym i południowo zachodnim kraju.
Pod koniec władztwa Gierka dostrzeżono ten mankament, o czym mogłem się przekonać, kiedy zlecono mi opracowanie „feasibility reportu” na temat budowy centrum wystawowego na Szczęśliwcach.
Wg projektu inwestora zagranicznego miasto Warszawa miało dać teren pod budowę i dokonać kilku ułatwień komunikacyjnych, w zamian po trzydziestu latach eksploatacji obiekt przechodził na własność miasta.
Ówczesny prezydent miasta – Majewski zwrócił uwagę projektodawcom, że wyraża zgodę, ale prosi o uzgodnienie projektu z drogowcami gdyż od ronda przy dworcu zachodnim przez Kurhan będzie prowadzony nowy wylot z Warszawy prowadzący przez pola Opacza i omijający wszystkie osiedla z Nadarzynem włącznie.
Ponieważ jest to pilna inwestycja uzgodnienia muszą być dokonane natychmiast, a były to jeszcze lata siedemdziesiąte.
Po upływie 40 lat zbudowano odrębne wyprowadzenie tej szosy, ale z kolei związano je z najbardziej zatłoczoną i zbyt wąską trasą -Alejami Jerozolimskimi.
Ponadto do szosy katowickiej włączono się w Wolicy, a nie poza Nadarzynem Zaoszczędzono w ten sposób na budowie odcinka pierwszego między dworcem zachodnim a Łopuszańską i drugiego między Wolicą i Nadarzynem, ale za to pogrzebano cały efekt szybkiego ruchu przez dwukrotne zagęszczenie ruchu.
Mój przyjaciel, nie żyjący od wielu lat Konrad Kierkowski nazywał takie inwestycje w PRL „nędzą w założeniu”.
Te „oszczędności” odbijają się czkawką i będą się domagać nowych rozwiązań.
Równocześnie trwoni się pieniądze usiłując z „gierkówki” zrobić quasi autostradę.
Nie trzeba być specjalistą od komunikacji samochodowej, wystarczy być użytkownikiem z określonym stażem, żeby stwierdzić, że z tej drogi nie da się tego zrobić i że prędzej czy później taką autostradę z prawdziwego zdarzenia trzeba będzie w kierunku południowym wybudować.
Małpowanie autostrady polega głównie na budowaniu mnóstwa wiaduktów „z nikąd do nikąd”, które cieszą jedynie wykonawcę gdyż pochłaniają ogromne ilości materiałów, a na zużyciu materiałów, a nie wkładzie pracy zarabia się najwięcej / uświęcona struktura kosztorysowa: robocizna, materiały, energia i narzut od wszystkiego jak leci/.
Przez dziesiątki lat prowadziłem inwestycje w PRL i mam uzasadnione obawy, że pod tym względem dyktat wykonawcy nadal święci triumfy, tym bardziej, że obecnie jest to wykonawca prywatny a zleceniodawca państwowy, a nie ma lepszego rozwiązania dla konkretnego człowieka.
Do tego wszystkiego dochodzi tempo prac. Dla przykładu jadąc autostradą z Bremy do Hamburga natrafiłem na korek, straciliśmy około godziny, ale mój miejscowy towarzysz podróży pocieszył mnie, że w przyszłym roku będzie już gotowa druga autostrada na tej trasie gdyż w tym roku rozpoczęto budowę. Nie wiem dokładnie ile czasu trwała ta budowa bowiem rzeczywiście w następnym roku jechaliśmy już nową autostradą, może to był rok, półtora, a nawet choćby dwa.
W odniesieniu do przebudowy „gierkówki” mamy utrudnienia w przejeździe na trasie od „Maximusa” do Mszczonowa, przy czym robotę zaczęto od rozwalenia istniejącej jednej jezdni na niemal całej długości i pozostawienia jej nie tkniętej przez przeszło rok.
Zastanawiające jest dlaczego wykonawca tak marnuje swój własny wysiłek?
Chyba odpowiedzi należy szukać w formie rozliczeń, pobiera się zaliczkę od rozmiaru / kilometraża?/ rozpoczętych robót i dlatego trzeba rozbabrać jak największy odcinek. Skutki zablokowania przejazdu na wielu kilometrach nikogo nie martwią, bo straty z tego tytułu ich nie dotyczą.
Wydawałoby się, że najprostsze i najtańsze rozwiązanie to kompletna budowa możliwie najmniejszymi odcinkami i powodowanie jak najmniejszych utrudnień w ruchu.
Tylko że takie rozwiązanie wymagałoby innego sposobu rozliczania się z wykonawcą, czyli główny ciężar płatności musiałby przypaść przy odbiorze gotowego do użytku odcinka drogi.
Według informacji instytucji noszącej szumną nazwę Generalnego Inspektoratu Dróg Krajowych i Autostrad / jakby istniał inspektorat dróg zagranicznych, a autostrada nie była drogą/ przebudowa szosy katowickiej na odcinku warszawskim ma być ukończona w 2018 roku. Sądząc po stanie zaawansowania i tempie robót jest to całkowicie niewykonalne, a zatem możemy spodziewać się blokady przez cztery lata.
Tylko że najwyraźniej nikt się tym nie interesuje, niedługo skończy się sezon budowlany, a my – użytkownicy będziemy się nadal mordować i nikt nam tego nie zrekompensuje.
W wyniku dyktatu wykonawców mamy najdroższe drogi i najdłuższe terminy wykonawcze, a chyba warto żeby wreszcie ktoś z „dobrej zmiany” zabrał się za cały ten kram z drogami, zaczynając chociażby od tej nieszczęsnej „gierkówki”.