W okolicach i klimatach rezydencji
Ja wiem, że swojego prezydenta trzeba kochać, prawie tak jak swego Pana Boga, bo tak wypada, bo ma się jednego (na ten czas i na daną chwilę) Pana Boga i pana prezydenta. Ale bywa czasem, że człowiek wiarę traci i w zwątpieniu Boga gdzieś zastawił w barze Strefa Krzywego Kufla na rogu Paprotnej i Pokrętnej w jakiejś dziurze w drodze do piekła. Z piekła zawsze wracałem na piechotę, to dobrze robi na pamięć.
Bez Boga nie sposób kochać prezydenta, nawet gdyby ten był wąsaty i strzelał do wszystkiego co się rusza – myśliwy w mordę jeża. Rozumiem, pasja i wcale nie według Gibsona. Ale żeby pomylić samolot z kaczką, to nie wiem ile trzeba wypić żeby tak się narąbać i zabłądzić, aby z Budy Ruskiej trafić pod budę robiącą za wieżę na kartoflisku pod Smoleńskiem. Widać, niektórym się udaje. Trzeba mieć łeb, przyznaję…
W tym stanie wędrówki do piekła, z Bogiem zastawionym we wspomnianym barze, nie sposób kochać prezydenta. I to jest okoliczność łagodząca, która tłumaczy to wszystko, co ma związek z kochaniem i szacunkiem dla głowy państwa.
Nie muszę wcale sięgać pamięcią daleko, aby odgrzebać w niej określenie dla pijącej głowy, która też reprezentowała państwo – prezio. Po przeczytaniu książki Historia mafii skojarzyłem, dlaczego byłego zetesempowca tak właśnie nazywano, a w tym domyśle utwierdziło mnie przekonanie, kiedy szorstka miłość nagle się oblodziła, a szorstki w obyciu dla pana prezia wylądował na szpitalnym łóżku.
Nikt nam nie będzie głowy państwa obrażał, nawet komunista i lewak, dla którego Bóg znaczy mniej niż partia.
Bóg mnie opuścił, albo ja o Nim na chwilę zapomniałem, kiedy w ramach „kontraktu” z dyktatora czerwono-czarni zrobili prezydenta demokratycznego państwa w samym środku Europy. A działo się to w tym samym czasie, kiedy z dnia na dzień źli i znienawidzeni zomowcy i milicjanci wyszlachetniali i zamienili się w dobrych policjantów. W tej zamianie mocno zaleciało Jezusem i pomyślałem, że może czerwonym zamiast opasłych tomów Lenina ktoś położył Biblię i oni teraz już tylko będą zamieniać zło w dobro i nigdy (już) odwrotnie.
Nie wiem jaka jest najważniejsza różnica między psem szkolonym, a psem podwórkowym. Wiem natomiast, że każdy pies (suki mają inaczej) podnosi tylną łapę i leje. Wiem też, że podwórkowy burek szczeka kiedy chce i zazwyczaj szczeka na obcych, a zwłaszcza na listonosza. Widocznie taki podwórkowy pies, bez względu na to, czy rasowy, czy kundel bury, wie, że podczas nieobecności pana w domu listonosz może coś więcej dostarczyć niż tylko pocztę. (Jednak wierność i niewierność pani domu zostawmy na boku).
Zupełnie inaczej ma pies szkolony, który musi trzymać mordę i szczekać tylko na polecenie tego, któremu ktoś polecił, a polecającemu zlecił to jeszcze ktoś szkolony w wydawaniu poleceń podkomendnym. Boże jakie to skomplikowane. Szybciej, i prościej, można uzgodnić budowę mostu przez Wisłę, albo przelot promu kosmicznego nad terenem Rosji.
Pierwszy raz Boga zastawiłem w barze, kiedy mój kraj został całkowicie zelektryfikowany. I choć nie chciałem, to musiałem się napić, aby jakoś znieść to wielkie nic, co zastąpiło jakieś cóś. W każdym bądź razie na trzeźwo nie dało się tej elektryczności pojąć, a co dopiero zrozumieć. Potem na całe dwie dekady wróciła komuna, która z klerem znowu okantowała nadwiślański naród.
A teraz czytam, że dwóch borowców postanowiło posadzić rządową limuzynę na pasie przydrożnych drzew. Ale widać, że nie do końca się udało i w czasie, kiedy gajowy Marucha z małżonką osobiście własnymi palcyma przyrządzali bigos, ktoś zakapował, i do mediów poszedł przeciek – toż to już zamach panie rezydencie kochany.
Raz jeszcze rzucam okiem na okolice Suwałk i nie mogę się nadziwować jak szybko, i czym szybko, trzeba się przemieszczać, aby zdążyć na czas nie spowalniając czasu nawet na chwilkę?