BRATANKI NA EMERYTURACH
22/05/2012
476 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Rząd Viktora Orbana zapowiedział zróżnicowanie wysokości emerytur w zależności od liczby dzieci. Od 2032 roku rodzice co najmniej dwójki dzieci otrzymają wyższą emeryturę niż bezdzietni lub mający tylko jednego potomka.
Ciekawe, czy węgierscy agenci czytają co piszę, bo rząd Viktora Orbana zapowiedział zróżnicowanie wysokości emerytur w zależności od liczby dzieci. Od 2032 roku rodzice co najmniej dwójki dzieci otrzymają wyższą emeryturę niż bezdzietni lub mający tylko jednego potomka.
Oczywiście przeciw zwiększeniu emerytur dla wielodzietnych rodzin zaprotestowała – jakżeby inaczej – opozycja. Lider Węgierskiej Partii Socjalistycznej (MSZP) Attila Mesterhazy określił propozycję rządu za „śmieszną i absurdalną”. Wiadomo przecież, że to nie od dzieci będzie zależało, jak nam się będzie żyło na starość, tylko od rządu, banków i funduszy emerytalnych. A kto myśli inaczej, ten najpewniej – jak Orban – „faszysta”.
Nie ma ucieczki od demografii. Konsumpcja pokolenia emerytów, bez względu na kształt programów emerytalnych, w którym uczestniczyli, jest zawsze pochodną podziału PKB wytworzonego przez pokolenie aktywne zawodowo. Tę część PKB, którą pokolenie go wypracowujące będzie w stanie przeznaczyć na wypłatę świadczeń, trzeba będzie podzielić miedzy coraz większą ilość świadczeniobiorców. Wysokość pojedynczego świadczenia będzie funkcją ilości osób partycypujących w podziale oraz granicznej wielkości części PKB, która będzie mogła zostać przeznaczona na wypłatę emerytur.
Gdy wprowadzano przymusowe ubezpieczenia emerytalne, oparto się na prostym przeniesieniu w przyszłość obserwacji z przeszłości: zawsze będzie się rodzić więcej dzieci i będą one wydajniej pracować, więc będą mogły utrzymywać emerytów. Jak twierdzi Nassim Taleb w książce Ślepy traf „lubimy przedstawiać przypuszczenia jako prawdę”. A twierdzenie, że społeczeństwa nie będą się starzeć – tak jak starzeją się ludzie – było właśnie takim, niczym nieuzasadnionym, przypuszczeniem. W „państwach dobrobytu” dzieci przestały być gwarancją spokojnej starości – stał się tym gwarantem rząd. A wychowywanie dzieci nie jest łatwe, po co więc się „niepotrzebnie” trudzić? O wiele prościej jest odpowiednio zagłosować raz na cztery lata, żeby „dobry” rząd dał ludziom wyższe emerytury. Chyba nie bez przyczyny sytuacja demograficzna najbardziej pogorszyła się właśnie w tych państwach, które mają najbardziej „rozdmuchane” świadczenia socjalne. Nie dość jednak, że państwo przejęło na siebie rolę opiekuna, przez co zmniejszyła się naturalna potrzeba posiadania większej ilości dzieci, to jeszcze, aby wywiązać się z tej roli, zagarnęło tak wysoki procent wynagrodzenia osób pracujących, że na wychowywanie dzieci, nawet jakby chcieli je mieć, nie bardzo mogą oni sobie pozwolić. W efekcie wskaźnik dzietności kobiet wynosi w Unii Europejskiej 1,43, a w Polsce nawet 1,37. Z drugiej strony mamy do czynienia z wydłużaniem się okresu ludzkiego życia. Wzrasta więc liczba ludzi w podeszłym wieku, a przy niskim przyroście naturalnym wzrasta także ich odsetek w społeczeństwie. Dodatkowo będziemy mieli niebawem do czynienia z problemem wkraczania w całej Europie w wiek emerytalny pokolenia powojennego wyżu demograficznego.
W 2025 roku 40% mieszkańców Unii przekroczy 65 rok życia. Jedynie w Irlandii i Portugalii jest nieco lepiej. Wydłuża się przy tym oczekiwana długość życia, która obecnie przekracza znacznie 70 lat – czyli że coraz dłużej pobieramy emerytury. Dodatkowo w wielu krajach są możliwości przechodzenia na wcześniejszą emeryturę – pomiędzy 55 a 60 rokiem życia.
Jeden z niższych wskaźników wyjścia z rynku pracy ma dziś Francja – 59,4 lata. W Niemczech są to 62 lata, w Hiszpanii 62,1 lata, w Portugalii 62,6 lata, a w Szwecji i Holandii 63,9 lata. Według prognoz ONZ do 2050 roku liczba mieszkańców Polski spadnie o ponad 4 mln, a co trzeci mieszkaniec będzie miał co najmniej 60 lat. Uniknąć się tego nie da.
Z drugiej strony wydłuża się okres edukacji nawet do ponad 25 lat. Konsekwencje tego są dwie: po pierwsze jak się dłużej kształcimy, to krócej będziemy pracować zanim osiągniemy wiek emerytalny, jeśli nie zostanie on podwyższony, a po drugie decyzję o posiadaniu swoich dzieci odkładamy na później – do czasu podjęcia pierwszej pracy. W ten sposób luka demograficzna się pogłębia.
Skoro mniej osób pracuje, a więcej osób i dłużej pobiera emerytury, to ci, którzy pracują, muszą płacić wyższe składki emerytalne. To powoduje, że zwiększają się koszty pracy. Nie rodziło to problemu w większości państw europejskich dopóki wysokie koszty pracy były wszędzie. Dziś – w obliczu konkurencji ze strony Chin i innych państw rejonu Pacyfiku – wysokie koszty pracy nie stanowią problemu jedynie w przypadku wysokokwalifikowanej siły roboczej. Pracownicy o mniejszych umiejętnościach, pracy tak wysoko opodatkowanej – i przez to droższej – nie znajdują.
Ponieważ młodzi muszą płacić wysokie podatki na sfinansowanie obecnych emerytur, zostaje im coraz mniej pieniędzy, które mogliby odłożyć na własną starość. Ale w najgorszej sytuacji wydaje się jednak być pokolenie dzisiejszych nastolatków, którzy jeszcze nie pracują. Zdaniem Theil’a „według najgorszych prognoz demograficznych każdy dzisiejszy nastolatek będzie przez całe swoje życie zawodowe utrzymywał jednego emeryta. A gdy sam przestanie pracować, nie będzie miał kto utrzymywać jego.”
Niektórzy publicyści minimalizują jednak problem demografii. Ich zdaniem „wyże demograficzne już nie wrócą. Pojawiać się będą jedynie jakieś drobne ich echa.” Dziwią się więc „jak wielu rozsądnych ludzi ratunek dla systemów emerytalnych widzi w prokreacji (…) Tego rodzaju porady zdumiewają głównie dlatego, że od 50 lat z okładem widać jak na dłoni, że pracy w XXI wieku jest i będzie znacznie mniej niż w XX. Wystarczy przypomnieć, że roboty ziemne wykonuje się dziś koparkami, a nie łopatami i taczkami. Prawdziwej pracy, czyli zatrudnienia zweryfikowanego rynkowymi potrzebami będzie z każdym rokiem jeszcze mniej niż dzisiaj.” Jest to jednak wynik kompletnego niezrozumienia istoty podziału pracy i funkcjonowania gospodarki. W XIX-wiecznej Wielkiej Brytanii tak zwani luddyści twierdzili mniej więcej podobne rzeczy: że automatyczne krosna odbierają im pracę. Otóż im więcej jest ludzi, tym więcej mają różnych potrzeb i tym więcej osób potrzebnych jest do tego, żeby te ich potrzeby zaspakajać wciąż nowymi rzeczami. Gdy operator koparki parowej skonstruowanej przez Williama Otisa pod koniec lat 20-tych XIX wieku zasiadał w niej po raz pierwszy zastępując ludzi z łopatami i taczkami, nie miał pojęcia, że jego potomkowie siedząc w ulepszonych nieco koparkach będą mięli na uszach słuchawki z możliwością porozumiewania się na odległość, w których konstruowaniu być może brał udział jakiś potomek kogoś, kto wcześniej używał w pracy łopaty, zanim zastąpiła go koparka. Zresztą nowe wynalazki otwierają drogę do nowych wyzwań, które nie byłyby bez nich w ogóle możliwe. Przy budowie Kanału Augustowskiego pracował 6-7 tys. osób. Przy budowie Kanału Panamskiego – 75 tys. osób, choć kopaczy z łopatami i taczkami zastąpili operatorzy koparek.