Słyszymy niemal zewsząd o politycznym bojkocie Euro 2012. Najgłośniej na ten temat krzyczą ci, którzy do tej pory palcem w bucie nie kiwnęli, aby była premier Julia Tymoszenko odzyskała wolność.
Słyszymy niemal zewsząd o politycznym bojkocie Euro 2012. Najgłośniej na ten temat krzyczą ci, którzy do tej pory palcem w bucie nie kiwnęli, aby była premier Julia Tymoszenko odzyskała wolność. Często też się zdarza, że dla polityków z Europy Zachodniej, zwłaszcza z Niemiec bicie w bębny bojkotu ukraińskiej części Euro 2012 oraz ociekanie troską o prawa człowieka na Ukrainie jest tylko pretekstem, aby wydłużyć albo zamknąć drogę Kijowa do Brukseli. Z takiego właśnie obrotu sprawy najbardziej cieszyłaby się … Rosja. I oto, owym obłudnikom, tak naprawdę chodzi. Dla nich (np. dla RFN) priorytetem są jak najlepsze relacje bilateralne z Rosją, zarówno ekonomiczne jak i polityczne. Mówiąc nie do końca metaforycznie: za tańszy gaz warto poświęcić– uważają oni– europejskie aspiracje Ukrainy. Skądinąd ci sami politycy siedzieli cicho, gdy przed 4 laty Igrzyska Olimpijskie odbywały się w Pekinie, a przecież w Chinach prawa człowieka (nie tylko tybetańskich mnichów) łamie się bezprzykładnie bardziej, niż na Ukrainie.
Skądinąd nie wierzę Angeli Merkel, że zbojkotuje finał Euro 2012, jeśli wystąpi w nim drużyna jej kraju. Frau Merkel ma wybory do Bundestagu już w przyszłym roku i takiej okazji nie zmarnuje… . Niech więc teraz nie zgrywa hipokrytki.
Czy bojkot Euro 2012 na Ukrainie uderzy w Polskę? Politycznie nie, ekonomicznie – być może. Po prostu część kibiców – ale nie tych z biletami, lecz tych, którzy chcą przyjechać i poczuć atmosferę mistrzostw- może wystraszyć się coraz gorszej atmosfery wokół tych mistrzostw i po prostu nie przyjechać.