Byli na pierwszej linii frontu, dodawali żołnierzom odwagi i sił, nieśli duchowe wzmocnienie – tacy byli księża i kapelani w wojnie 1920, 1939-1945 roku.
Bohaterowie w sutannach
Byli na pierwszej linii frontu, dodawali żołnierzom odwagi i sił, nieśli duchowe wzmocnienie – tacy byli księża i kapelani w wojnie 1920, 1939-1945 roku. W czasach zaborów Kościół Katolicki był prawdziwą ostoją polskości i instytucją, która wobec braku państwa niejednokrotnie je zastępowała. Dość przypomnieć rolę jaką Kościół odegrał przed i w czasie Powstania Styczniowego. Nabożeństwa w kościołach warszawskich, msze święte, w trakcie których z tysięcy gardeł wydobywało się wołanie „Ojczyznę wolność racz nam wrócić Panie” czy patriotyczne pogrzeby zamordowanych przez Rosjan manifestantów – były prawdziwym umocnieniem ducha polskiego. Legendą stał się ksiądz Stanisław Brzóska, uznawany za naczelnego kapelana insurekcji. Został przez Rosjan stracony w publicznej egzekucji w maju 1865 roku na rynku w Sokołowie Podlaskim. Podobno jego ostatnie, zagłuszone przez werble słowa brzmiały: „Żegnajcie bracia i siostry i wy małe dziatki. Ginę za naszą ukochaną Polskę, która przez naszą krew i śmierć…”.
Wielu duchownych wspierało dążenia niepodległościowe w odradzającej się polskiej irredencie od początku XX wieku, przechodząc szlak legionowy i niejako naturalnie stając później w szeregach polskiego wojska broniącego niepodległości przed bolszewikami.
14 sierpnia 1920 roku był ostatnim dniem życia kapelana walczącego na pierwszej linii frontu z najazdem bolszewickim. Istnieje kilka wersji opowieści o śmierci bohaterskiego księdza Ignacego Skorupki. Według jednej z nich, kapłan towarzyszył walczącym i udzielając ostatniego namaszczenia rannemu żołnierzowi, zginął od zabłąkanej kuli, która trafiła go w głowę. Według kolejnej dzielny ksiądz padł w boju, przodując w stule i z krzyżem w ręku nacierającym polskim oddziałom. Tę ostatnią historię ogłoszono w komunikacie Sztabu Generalnego Wojska Polskiego z 16 sierpnia. Stał się zwykłym człowiekiem, niezwykłym bohaterem i symbolem bitwy warszawskiej.
Kilka dni temu czytając o bohaterskich żołnierzach w sutannach natrafiłem na materiały związane z śp. o. gen. bryg. Adama Franciszkiem Studzińskim. Zafascynowała mnie sylwetka tego bohaterskiego księdza spod Monte Cassino. Dzisiaj w dobie ataku lewactwa i dewiantów seksualnych na kościół i księży, wulgaryzmów, agresji lewactwa i zwykłego chamstwa, pragnę przypomnieć sylwetkę tego bohatera w sutannie.
Bohaterski ksiądz spod Monte Cassino. Kapelan czołgistów.
„Jego biografią można by śmiało obdzielić kilka osób o bogatym życiorysie. Urodził się 2 czerwca 1911 r. we wsi Strzemień w powiecie żółkiewskim. Po ukończeniu gimnazjum im. hetmana Żółkiewskiego w Żółkwi, w 1927 r. wstąpił do dominikanów. Święcenia przyjął we Lwowie z rąk abp. Eugeniusza Baziaka 7 marca 1937. – Wyświęcono nas siedmiu. Wszyscy wytrwali w kapłaństwie – mówił mi o. Adam.
Studiował filozofię i teologię we Lwowie i Warszawie. Wybuch wojny zastał go w krakowskim konwencie przy ul. Stolarskiej. 4 września, pod bombami wyruszył z Krakowa do Czortkowa (miał tam zostać katechetą). Dotarł po 9 dniach dramatycznej wędrówki. Po wkroczeniu bolszewików, za aprobata przełożonych, pojechał dalej. Chciał koniecznie zostać w Polsce. Schronił się więc w klasztorze sióstr Notre Dame. – Bolszewicki komisarz rozpoznał jednak we mnie księdza, wiec musiałem przejść granicę z Węgrami – wspominał. Początkowo przebywał w obozie dla uchodźców cywilnych ale wydostał się stamtąd do klasztoru dominikanów w Budapeszcie.
Duszpasterzował w obozach dla uchodźców cywilnych i wojskowych. – W październiku 1939 r. pojechałem ze Mszą św. do obozu w Nagucenku, gdzie Węgrzy mieli odprowadzić do granicy z Niemcami 900 naszych żołnierzy, którzy zgłosili chęć powrotu. Przemówiłem do żołnierzy. Płacząc, prosiłem ich, by nie szli do Niemców. Ale żołnierski tłum nie słuchał. Jedynie 300 osób z tej grupy pozostał – wspominał. Nie brakowało innych momentów dramatycznych. W czerwcu 1940 r., już po upadku Francji, o. Adam chciał, wywieźć 60 żołnierzy z obozu dla internowanych. Przygotowania do ucieczki wykryto i udało mu się wraz kilkoma osobami uciec. Przedostał się do Budapesztu, ale był już „spalony”. Przerzucono go do Jugosławii. Potem przez Grecję wyjechał do Palestyny.
Ojciec Adam ucieczką ustrzegł się przed śmiercią i prześladowaniami przez NKWD, ale nie zrezygnował ze służby. Jako kapłan wędrował razem z polskimi żołnierzami. Udał się na Węgry, skąd przez Jugosławię, Grecję oraz Turcję dotarł 20 marca 1941 roku do wybrzeży Palestyny. Po drodze prowadził cały czas pracę duszpasterską. W 1942 roku ojciec Studziński wstąpił do Wojska Polskiego i został kapelanem 4 batalionu czołgów, który prawie rok później został przemianowany na 4 pułk pancerny. I to właśnie z tym pułkiem odbył swoją największą kampanię wojenną we Włoszech w 1944 r.
Jako kapelan Czwartego Pułku Pancernego „Skorpion”, czynnie brał udział w bitwie pod Monte Casino. Wykazał się w czasie tych walk odwagą i troską o innych. Przez żołnierzy nazywany był przekornie „panem Adamem”. W czasie bitwy, gdy ruszył pierwszy atak na wzgórze, szedł przed czołgami, usuwał rannych żołnierzy spod gąsienic czołgów i udzielał im pociechy duchowej.
„4 maja 1944 r. kazano mi wyjechać w rejon Monte Cassino. Poszedłem na linię z pierwszymi oddziałami pułku. Jechaliśmy z lekarzem w wozie pancernym tuż za czołgami. Ogień artylerii zlewał się w jedno wycie. Czasami odgłosy przypominały rzucanie garnkami po kuchni. W pierwszym dniu bitwy, 12 maja byłem zrozpaczony wielką liczbą zabitych i rannych. Wyprawiłem się na wzgórze »Widmo« gdzie szedł atak. Potem wycofywałem się pod kulami, udzielając rannym posługi. Zaszokował mnie widok jednego z rannych. Patrzę, a on ma zupełnie rozbite ciemię i w ogóle nie widzę mózgu. A przecież ze mną gadał!”. O. kpt. Studziński nieustannie przemieszczał się pod kulami po polu bitwy. „Po udzieleniu absolucji i namaszczeniu rysowałem ołówkiem chemicznym krzyżyk na czole rannego, aby potem kapelani na tyłach wiedzieli o posłudze. (…) Kilka razy byłem o krok od śmierci. Jednego razu duży odłamek uderzył w mój hełm. Nie zdążyłem się nawet zorientować, co się dzieje, gdy uderzenie postawiło mnie na głowie. Hełm był zupełnie zgięty, ale mnie ochronił” – pisał w swych „Wspomnieniach kapelana Pułku 4 Pancernego »Skorpion« spod Monte Cassino”. Za odwagę w służbie na pierwszej linii pod Monte Cassino, udekorowano go krzyżem Virtuti Militari, który do końca życia nosił dumnie na habicie.
Melchior Wańkowicz opisał to tak: „Ksiądz Studziński, kapelan czołgistów, idzie z krzyżem przed pierwszym czołgiem, usuwa z drogi rannych, by ich uchronić przed zmiażdżeniem, bierze leżących na drodze za ramiona, ciągnie na brzeg drogi pod skałę, jeśli w ogóle może być mowa o brzegu, gdy o kilka cali w lewo – przepaść kilkusetmetrowa.”
O ojcu Studzińskim i jego odwadze pisała również żona generała Władysława Andersa – Irena, w liście, który wysłała mu z okazji jubileuszu 70-lecia święceń kapłańskich (10 marca 2017 r.:
„Mój świętej pamięci Mąż, generał Władysław Anders cenił niezwykle odwagę Ojca Generała i Jego troskę o żołnierzy 2. Polskiego Korpusu we Włoszech, okazaną między innymi w bitwie o Monte Cassino.”
Z kolei ostatni Prezydent II Rzeczpospolitej na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, sam także niegdyś żołnierz Andersa, napisał:
„Miałem szczęście spotykać się z Jubilatem i dziękuję mu za to, co swoją postawą przez całe życie reprezentował.”
Cześć i Chwała Bohaterom
Żródło :
http://skorpion.opole.pl/2019/04/13/pamietamy-sp-o-gen-bryg-adama-franciszka-studzinskiego/
https://niezalezna.pl/346499-bohaterowie-w-sutannach
" Patriotą się jest lub się bywa, bywają ci dla których interes własny jest ważniejszy od ojczyzny" - Rotmistrz Witold Pilecki. Patriotyzm to nie słowo, to godność bycia Polakiem. Dziennikarz obywatelski, wnuk Żołnierza Wyklętego.