Gdy Jedno emanuje na plany przejawionego wszechświata, staje się Jednością w Trzech, grą trzech nieskończoności, nadal nierozłącznych, choć pozornie dążących do rozdzielenia.
Na wyższych planach życia duchowego ta gra (lila) jest w pełni harmonijna. Natomiast na planach niższych, tu gdzie żyje człowiek, gra staje się dysharmonijna. W symfonie rzeczywistości wkrada się dysonans, fałszywe nuty przebrzmiewają obok najpiękniejszych pieśni, czasami zagłuszając je całkowicie hałasem.
Obok sensu pojawia się bezsens, obok dobra zło, obok miłości cierpienie, obok prawdy fałsz, obok piękna brzydota, obok niewinności grzech. Świat staje się wagą o dwóch szalach – na jednej są rzeczy dobre, na drugiej zaś te złe. A człowiek, w swojej wędrówce, stara się nie polec w walce o przetrwanie pod naporem sił przeciwstawnych i przeciwności losu. Jeżeli nie stracił poczucia sensu i łączności z Najwyższym, aktywnie stara się dokładać do swojego życia rzeczy wielkie: prawdę, dobro i piękno.
W świecie zjawiskowego istnienia każda z tych trzech sił może przejawić się osobno, ukrywając pozostałe. Dlatego też życie (Sat) może być doświadczeniem pozbawionym celu i sensu istnienia (Czit), a przeżywanie świadome życia (Czit) może zostać całkowicie odarte z radości i chwil szczęścia (Ananda).
I jaki to ma sens? Dlaczego człowiek – cząstka Najwyższego, zanurzona w Jego bycie, nie pływa po prostu w oceanach szczęśliwości?
Odpowiedź jest natchniona. Bo bez tego oddzielenia Najwyższy nie mógłby doświadczać ciemności, fałszu, śmierci i cierpienia wyłaniających się z materii (Prakriti). Bo nie byłoby ewolucji, czyli Drogi powrotnej Stworzenia na łono Najwyższego.
Co jest w takim razie kluczem otwierającym bramy do zjednoczenia z Najwyższym? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Czit (świadomość). To podstawowe narzędzie do pracy nad sobą, chociaż bez ciała i życia (Sat) nie mielibyśmy warunków, by pracować, a bez ideału, że warto się potrudzić na tym łez padole dla okruchów szczęścia (Ananda) – nie mielibyśmy celu.
________________________________________
Bóg jest świadomością szczęśliwą – tak zabrzmi hinduska prawda po przełożeniu jej na język chrześcijaństwa.
Dlaczego więc Jezus cierpiał i umarł na krzyżu? Przecież jest Synem Boga Najwyższego, jedną z Trzech Osób Boskich i nie powinien być ani przez chwilę pobytu na ziemi poza Jednością z oceanem boskiej szczęśliwości. A był. („Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”)
Może jednak powinien. Bo gdyby nie ten drobiazg, że w cierpieniu poznał smak goryczy rozdzielenia z Ojcem, to w jaki sposób pokazałby nam Drogę powrotną do Domu?
Poprzez cuda? To za mało. Poprzez Słowo? Ono, siane w różnych czasach i miejscach, staje się pożywieniem intelektualnych władz umysłu, lecz niezmiernie rzadko przeistacza się w Ciało.
Jezus był Synem Boga Żywego. Chodził po tej ziemi i nauczał jak żyć, żeby przejść do domu Ojca.
Kościół, od Pawła z Tarsu poczynając, poszedł inną drogą. Nakreślił linie granic pomiędzy nami i naszym Mistrzem.
On jest Pasterzem – my jesteśmy owieczkami, przeważnie zabłąkanymi. On umarł na krzyżu, by odkupić świat z grzechów – my jesteśmy grzesznikami. On siedzi po prawicy Boga jako jedna z trzech Osób boskich – my, wprawdzie mamy duszę nieśmiertelną, cząstkę Boga żywego – ale ta dusza jest grzeszna i bez pośrednictwa Kościoła nie dostąpi zbawienia.
Cóż, granice są potrzebne – Kościołowi, a religia – grzesznym ludziom.
Niewinni, jeżeli nawet ocaleli z pożóg tego świata, przeważnie milczą poza systemami.
Szkoda, że Słowo niewinne jest tak ciche.