Moje doświadczenia z biurokracją zaczęły się od tego, że podjąwszy pierwszą pracę po dyplomie starałem się o jej ciekawy charakter i przedsiębiorstwo na najwyższym poziomie organizacyjnym z perspektywami rozwojowymi.
Na Wybrzeżu, na którym wylądowałem w 1947 roku takim przedsiębiorstwem były porty węglowe połączone z centralą eksportu węgla.
W owym czasie było to jądro zarówno naszych portów jak handlu zagranicznego.
Polska stanęła przed historyczną szansą rychłego rozwoju gospodarczego opartego na przychodach ze sprzedaży na zachód Europy węgla.
Tak się złożyło, że główny producent węgla – Niemcy nie były w stanie zaopatrzyć Europę gdyż ze 150 kopalń Zagłębia Ruhry 100 leżało w gruzach, natomiast polskie kopalnie zarówno na Górnym Śląsku jak i wałbrzyskie ocalały i były w stanie po zaspokojeniu polskich potrzeb eksportować począwszy od 40 mln. ton rocznie aż po 100 mln. ton w stosunkowo niedługim czasie.
Docenili to Amerykanie, którzy byli zmuszeni do zaopatrywania Europy w węgiel amerykański dopłacając do tego znaczne sumy.
Cena na węgiel była dobra dla europejskich producentów i wynosiła 16 dolarów za tonę „jak leci”, amerykańskie koszty wraz z transportem przez ocean przekraczały ją niemal dwukrotnie, stąd widzieli w Polsce partnera, który wyręczy ich w dziele zaopatrywania Europy i zwolni od konieczności dopłacania do tego interesu.
Z własnej inicjatywy udzielili Polsce wysokiej jak owe czasy pożyczki na bardzo dogodnych warunkach w kwocie 400 mln dolarów przeznaczonej na modernizację polskiego przemysłu węglowego.
Niestety Polska nie mogła wykonać tego znakomitego dla niej interesu gdyż wtrącił się do tego Stalin i nakazał zerwać współpracę z Amerykanami.
Mimo to jednak udało się wykorzystać blisko 100 mln dolarów, za które zakupiono nowoczesne wyciągi kopalniane i taśmowiec dla portu w Szczecinie.
Przy okazji zakupu tego taśmowca doszło do nieco humorystycznego incydentu w czasie jego uroczystego otwarcia, a mianowicie nie zdążono zakupić przepychacza wagonowego, czyli „konia”, który został zbudowany w Polsce. W czasie „otwarcia” taśmowiec zadziałał znakomicie natomiast „koń” nawalił, gdyby to był żywy koń to jakby „nawalił” to poszedłby dalej, niestety mechaniczny tego nie potrafił.
Ale nawet ta niewielka część przewidywanych zakupów nowoczesnych urządzeń bardzo pomogła polskiemu górnictwu węglowemu, które zawdzięczając też ocalałej z wojny kadry i przejęciu przedwojennej organizacji szybko stanęło na nogi.
Mimo oczywistego rabunku, jaki Sowiety dokonywały na polskim węglu udało się część „fedrunku” eksportować za dobre pieniądze. Co się z tymi pieniędzmi później działo to już odrębna sprawa.
Zostałem zaangażowany do najciekawszej pracy a mianowicie planowania operacyjnego, równolegle ze mną planowanie inwestycyjne prowadził świeżo upieczony „dyplomowany” / wg przedwojennej nomenklatury/ inżynier po politechnice warszawskiej, a planowanie zaopatrzenia bardzo zdolny młody człowiek, ale jeszcze bez dyplomu wyższej uczelni.
Naszym szefem był przedwojenny absolwent „Antwerpii”, który wojnę spędził w Anglii i posiadał duże doświadczenie zawodowe.
W ten sposób nas trzech pod kierownictwem czwartego, przy pomocy jednej sekretarki załatwiało cały problem planowania w wielkim przedsiębiorstwie załatwiającym cały eksport i przeładunki morskie polskiego węgla.
Po pewnym czasie najpierw ja, a później i moi koledzy dostaliśmy po jednym pomocniku. Było nas zatem ostatecznie 8 osób.
Podobnie wyglądała obsada na wszystkich stanowiskach, obciążenie pracą było bardzo wysokie, ale też i dobór kadry był bardzo staranny. Na kierowniczych stanowiskach z reguły byli ludzie po wyższych studiach w przeważającej liczbie po studiach i praktykach zagranicznych. Powszechna była znajomość angielskiego, francuskiego i niemieckiego. Z tych względów zatrudniano też wielu byłych wojskowych, z których na wyróżnienie zasługiwali płk Lichodziejewski komendant lwowskiego obszaru AK. Płk Czerwiński komendant lwowskiego okręgu AK, płk Szydłowski „Cichociemny” komendant nowogródzkiego okręgu AK, płk Łękawski dowódca 2 płk szwoleżerów rokitniańskich w kampanii 39 roku, major Brzeziński oficer operacyjny 10 DP w 1920 roku bezpośredni współpracownik ówczesnego pułkownika szefa sztabu tej dywizji – niejakiego Żymierskiego, który zostawszy „marszałkiem Polski” zaproponował mu powrót do wojska i awans na generała, z czego Brzeziński nie skorzystał i nie wykluczone, że w ten sposób ocalił życie.
Organizację dostaw węgla ze Śląska oparto na doświadczeniach przedwojennych, kiedy to polski węgiel z odległości kopalń od portów wynoszącej ponad 300 km był dostarczany szybciej i sprawniej aniżeli angielski ze średniej odległości od portów 70 km.
Centralna rozdzielnia w Tarnowskich Górach przesyłała pociągi z węglem dokładnie według potrzeb i kolejności załadunku zgłoszonych przez statki odbiorcy.
Czynnikiem, który wpływał na znakomitą pracę kolei / śmiem twierdzić, że najlepszą na świecie/ był system premiowania przez węgiel kolejarzy. Każdy kolejarz pracujący na linii węglowej Herby Nowe – Gdynia i Gdańsk otrzymywał od eksportera premię w wysokości 100 % wynagrodzenia. A zatem „wajchowy” mający pensję 150 zł. dostawał drugie 150 zł. i tak aż do maszynisty, który do swoich blisko 500 zł. miesięcznie dostawał również 500 zł. co było już zarobkami na poziomie pułkownika.
Świetnie opłacani ludzie byli źródłem równie dobrych zarobków eksportera – załadowcy, który z kolei otrzymywał od odbiorcy premię „despatch”.
Te doświadczenia wykorzystane po wojnie dawały również dobre rezultaty, moje przedsiębiorstwo otrzymywało premię „despatch” w olbrzymiej jak na owe czasy kwocie 16 mln. dolarów rocznie, co pokrywało całkowicie koszty transportu i załadunku.
Niestety dobre czasy skończyły się wkrótce, w 1949 roku zostaliśmy wezwani do nowo zbudowanej „Mincówki” na placu Trzech Krzyży w Warszawie w celu poinformowania nas o wprowadzeniu na wzór sowiecki nowej organizacji przedsiębiorstw.
O ich losach decydowała „czwórka” w składzie przedstawiciel PKPG /Państwowa Komisja Planowania Gospodarczego/, czyli folwarku Hilarego Minca – Chmielewski, przedstawiciel KC partii – Blinowski, związków zawodowych – Kofman i ministerstwa pracy – Kochanowicz. Znajomość spraw gospodarczych tych decydentów wywodziła się najwidoczniej z Nalewek.
Praktycznie o wszystkim decydował niejaki Ferski – dyrektor w PKPG posługujący się polszczyzną z Chanajek / żydowska dzielnica Białegostoku/ z licznymi ruskimi wtrętami oraz na tym samym poziomie dwie jego pomocnice panie Diamant i Szubert.
Oświadczono nam, że takie przedsiębiorstwo oparte na wzorach kapitalistycznych nie może istnieć będziemy zreorganizowani na najdoskonalszy wzór sowiecki.
Przy okazji, Ferski oświadczył nam, że płacąc kolejarzom premię płacimy łapówki i to jest przestępstwo, za które każe nas aresztować. Nie czekając zadzwonił do któregoś ze swoich pobratymców z UB informując o przestępstwie i konieczności natychmiastowego aresztowania całej delegacji z Kwiatkowskim na czele.
Zdając sobie sprawę, że to nie przelewki zacząłem obmyślać jak tu uciec z tego gmachu, co nie było rzeczą łatwą, gdyż nikt bez podpisanej i ostemplowanej przepustki wyjść z niego nie mógł.
Na nasze szczęście, a było to w środku nocy, niespodziewanie zjawił się Blinowski cieszący się w odróżnieniu od pozostałych członków komisji wyraźnym szacunkiem u Ferskiego i po wysłuchaniu relacji na temat „przestępstwa”, odparł: – masz rację, ale zaczekaj, nie śpiesz się, kto tam rządzi w tym węglu – Topolski? Tak, Topolski.
No widzisz, to ty najpierw z nim pogadaj, a to jeszcze narobisz mu i przy okazji i sobie, kłopotów.
W ten sposób zawdzięczając zaangażowaniu w sprawę zapewne jakiegoś „kuzyna” udało się nam cało opuścić „Mincówkę”.
Skutki sowietyzacji gospodarki nie kazały na siebie czekać. Nowe, „socjalistyczne” przedsiębiorstwo, bez udziału „przedwojennych” fachowców popadło wkrótce w „demurrage”, czyli w karne opłaty za opóźnienie załadunku, ale za to rozwinęła się biurokracja. W biurze planowania zamiast 8 osób „pracowało” już około 50. Powstało mnóstwo różnych komórek, których przydatność była nikomu nieznana.
Rozbudowany do absurdu aparat kontroli skutecznie hamował wszelką inicjatywę i wydłużał czas operacji. Najgorszy był dobór kadr wg kryteriów partyjno ubeckich.
Mnożono stanowiska „nomenklaturowe” tylko po to żeby regionalni szefowie partii mogli je obsadzać swoimi pupilami.
Stąd też powstał nacisk na mnożenie przedsiębiorstw i różnych instytucji, bowiem od ilości członków „nomenklatury” zależała siła lokalnych satrapów.
Najbardziej używano sobie na instytucjach państwowych z rządem na czele składającym się nawet chwilami kilkudziesięciu resortów i urzędów centralnych dyrygowanych przez wielu wicepremierów, których liczba sięgała do 9.
Mnożenie stanowisk miało również na celu sianie wzajemnej nieufności i donosicielstwa w powszechnej walce o stołki i lepsze pozycje.
W tych warunkach efektywność pracy musiała gwałtownie spaść, ale dla reżymu najważniejsze było utrzymywanie całego społeczeństwa w ryzach, co gwarantowane było powszechną kontrolą i uzależnieniem od jednego pracodawcy.
W czasach Gierka, kiedy bliższe kontakty ze światem kapitalistycznym ujawniły całą przepaść dzielącą obydwa systemy, były dokonywane próby przełamywania systemu biurokracji, przynajmniej w gospodarce. Sam brałem w nich udział, ale bez zasadniczych zmian nie dało się osiągnąć pozytywnych rezultatów i całe nadzieje Gierka na „zbudowanie drugiej Polski” padły wraz z nim.
Pewne nadzieje ożyły w 1989 roku, ale okazało się, że twór zwany „III Rzeczpospolitą” jest kontynuacją PRL i polityka kadrowa jest prowadzona na tych samych zasadach.
Potrzeba posiadania coraz większej liczby „pretorian” powoduje, że rozrostu biurokracji nie można powstrzymać i dzisiaj mamy w samym państwowym aparacie administracji 10 razy więcej urzędników niż przed wojną. Ponadto część biurokracji jest ukrywana w różnego rodzaju instytucjach pomocniczych, agendach i tp. nie mówiąc już o przedsiębiorstwach skarbu państwa.
Łącznie jest to masa ponad milionowa i jej głównym zadaniem jest podpieranie układu rządzącego, a każdy rząd, który nie wywodzi się z tego układu jest przez nią skrycie lub nawet jawnie bojkotowany.
Rząd, który naprawdę chce wyzwolić nas od tej zarazy musi zmienić zasady organizacji zarządzania i dokonać radykalnych zmian w obsadzie personalnej.
Pisałem na ten temat wielokrotnie i moje artykuły są dostępne w Internecie jak choćby „Ile Rządu?” lub „Ilu urzędników” itp.
Jeżeli jakiś rząd zechce rzeczywiście dokonać przełomu to musi zlikwidować obecną biurokrację, bowiem istnieje ona właśnie po to żeby Polską nie można było efektywnie i pożytecznie dla narodu rządzić.
Istotą dobrej organizacji państwa jest autonomia poszczególnych segmentów władzy i skuteczny ośrodek nadzoru i koordynacji.
Takie rozwiązanie zapewniała konstytucja z kwietnia 1935 roku, posłużyła ona generałowi de Gaulle, jako wzór dla konstytucji francuskiej, której poprzedniczki blokowały możliwość prawidłowego funkcjonowania państwa.
Kompleksowe rozwiązanie polskich problemów wymaga w pierwszej kolejności zmiany konstytucji, bez tego każde rozwiązanie będzie obciążone przekleństwem obecnie stosowanej konstytucji, aktu w zasadzie bezprawnego, bo wywodzącego się z konstytucji PRL nie tylko, że bezprawnej, ale w dodatku narzuconej obcą przemocą.
Stąd w zasadzie dla obalenia tego aktu nie potrzebna jest żadna „konstytucyjna” większość parlamentarna, a jedynie orzeczenie sądu najwyższego o jego bezprawności.
Jest tylko pytanie: – jakiego składu tego sądu potrzeba ażeby odważył się na ogłoszenie prawdy?!
3 komentarz