Zapomniane przez wielu, bez wątpienia jednak ważne nie tylko dla Polaków, lecz dla całego świata wydarzenie historyczne. Poniżej przedstawiamy recenzję filmu „Bitwa Warszawska”
15 sierpnia 1920 roku Europa była świadkiem wiktorii dopiero co odradzającej się Rzeczypospolitej nad idącym ze strony Rosji Sowieckiej bolszewizmem. Udało się wówczas młodemu państwu nie tylko ocalić wiszącą na włosku własną niepodległość, ale także uchronić resztę Europy przed „czerwoną zarazą”. Wciąż jednak niewielu Polaków ma świadomość i wiedzę na temat kulisów tego, jednego z większych sukcesów w historii naszego kraju. Będący od kilku tygodni na ekranach kin film Jerzego Hoffmana „Bitwa Warszawska 1920” stara się tę lukę wypełnić i w przystępny, rozrywkowy sposób przybliżyć okoliczności tego wielkiego zwycięstwa.
Na pierwszym planie mamy oczywiście trącącą banałem historię pary kochających się bohaterów, których w trakcie wojennej zawieruchy czeka rozłąka. Ta opowieść przywodzi na myśl historię Oleńki i Kmicica z "Potopu", niestety reżyserowi nie udało się jej sprawnie opowiedzieć, tak jak uczynił to ponad 30 lat temu. I tu tkwi chyba największa słabość tego filmu. Główną winę ponosi, jak sądzę, miałki i niedopracowany scenariusz, w którym widać ewidentne braki spójności. Widz odnosi wrażenie, jakby film był zestawiony z obrazów, które nie są ze sobą powiązane. Stąd wątek głównych bohaterów Oli i Jana wypada bardzo płasko i papierowo, bez odpowiedniej dawki dramatyzmu, dynamiki czy emocji.
Z drugiej jednak strony, w tło fikcyjnej historii, została bardzo dobrze wpisana opowieść konfliktu odradzającej się Polski z Sowietami. Można oczywiście zarzucać Hoffmanowi, że nie wszystkie wątki historyczne zostały poruszone, a wiele zostało przedstawionych w sposób budzący niedosyt np. pominięcie roli krajów zachodnich; nieudanych prób negocjacji z Francją i Wielką Brytanią dostaw broni i ignorowaniu przez te kraje powagi sytuacji i zagrożenia bolszewizmem. Jest jednak w tym filmie kilka scen, które robią niesamowite wrażenie i wręcz chwytają za serce. Wśród nich powołanie na urząd premiera Wincentego Witosa i jego wzniosła i porywająca odezwa mobilizującą chłopską część narodu polskiego do walki, a następnie pokazanie ogromnego wysiłku całego narodu, także tych najmłodszych, włożonego w zwyscięstwo. Wrażanie robią także sceny batalistyczne kawalerii, w zestawieniu z walką piechoty, artylerii, nawet lotnictwa oraz walką ochotników na ulicach i w okopach. To wszystko przedstawione zostało bardzo naturalistycznie i z wielką pieczołowitością dzięki zdjęciom Sławomira Idziaka. Ważne w tej narracji jest także wskazanie, że podczas wojny z bolszewikami nie byliśmy osamotnieni. Bynajmniej pomoc nie przyszła z Zachodu.
Grany przez Aleksandra Domagarowa Symon Petlura, z którym główny bohater przemierza drogę do Warszawy to reprezentant wschodnich sojuszników, którzy w czasie tej wojny po naszej stornie również przelewali krew. Źródła historyczne pokazują, że w przededniu kluczowej dla wojny bitwy warszawskiej po stronie polskiej znalazło się około 70 tysięcy wschodnich sojuszników. W filmie oczywiście nie ma miejsca, by pokazać ich wszystkich: od Rosjan, poprzez Ukraińców, Białorusinów, Łotyszy, Estończyków, a na Finach i Niemcach skończywszy, ale wpleciony wątek Ukraińców zrywa z mitem samotnej walki narodu polskiego. Być może do zwycięstwa w ogóle by nie doszło, gdyby nie pomoc Węgrów, o czym niestety w filmie nie ma wzmianki. Nasi południowi sąsiedzi w tych niezwykle dramatycznych dla Polski chwilach byli jedynym państwem, które przysyłało amunicję dla, walczącej z nacierającymi na Warszawę bolszewikami, armii polskiej. Bez tej pomocy kontrofensywa Józefa Piłsudskiego prawdopodobnie byłaby niemożliwa. Przy okazji warto wspomnieć, także wobec często padających zarzutów, że w 1938 roku dokonaliśmy zaboru części terytorium Czech, że prawie dwie dekady wcześniej, to właśnie Czesi odmówili pomocy walczącej z Sowietami Polsce. Od marca 1920 roku transporty kierowane przez Węgry do Polski były zatrzymywane na granicy czechosłowackiej, zaś rząd czechosłowacki oficjalnie odmówił zgody na ich tranzyt przez swoje terytorium. Czesi wykorzystali także trudną sytuację Polski, by przeforsować na konferencji w Spa podział Śląska Cieszyńskiego korzystnie dla swojego kraju, bez przeprowadzenia plebiscytu.
Ideologię bolszewicką reprezentuje w filmie, obok historycznych postaci Lenina Trockiego, Stalina czy Tuchaczewskiego postać czekisty, znakomicie odegrana przez Adama Ferency. Dzięki niemu widz zyskuje perspektywę atakujących Polskę i próbujących zająć Europę komunistów, którzy pragną przede wszystkim zapanować nad chłopstwem i wyeliminować inteligencję. Szkoda natomiast, że reżyser nie pokusił się o to, by wykorzystać tego bohatera do pokazania, że ideologia bolszewicka był także silnie nacechowana antypolonizmem i od początku kwestionowała istnienie niepodległej Polski (w niemniejszym stopniu, niż czyniła to polityka Białych Generałów). Z lekcji historii wiemy przecież, że 20 lat później bolszewicy zrealizowali swoją antypolską wizję mordując polskich oficerów w Katyniu i polskich obywateli w łagrach Syberii.
Ważnym wątkiem w filmie jest także postać Józefa Piłsudskiego, który przedstawia swoją koncepcję polityki "Polski Jagiellońskiej" i tłumaczy sens wyprawy na Kijów. Polska etniczna miała się nie obronić przed zakusami Rosji i Niemiec. Hoffman nie odważył się niestety podjąć próby odbrązowienia marszałka Piłsudskiego i pominął zupełnie wątek depresji czy dymisji naczelnika państwa w przededniu bitwy. Grany, bardzo dobrze zresztą, przez Daniela Olbrychskiego, Piłsudski pokazany jest jako mąż stanu i autor całej operacji logistycznej na przedpolach stolicy, tym samym film pomniejsza rolę generała Rozwadowskiego w przygotowaniu tego misternego planu. Niestety rozczarowująca jest także próba pokazania Polski po Wielkiej Wojnie. Hoffmanowi nie udało się odtworzyć klimatu tamtego okresu, mimo obecności kabaretu, tańca i śpiewającej Nataszy Urbańskiej.
Abstrahując od tych kilku niedociągnięć, bardzo mnie cieszy, że w końcu w orbicie popkultury pojawił się ten ważki temat XX wiecznej historii naszego kraju i mam nadzieję, że film ten nie tylko będzie dobrą rozrywką, ale stanie się także bazą do samodzielnego zgłębiania meandrów wojny polsko-bolszewickiej, szczególnie przez młodych Polaków.
Pomimo ludobójstwa, niszczenia polskiego panstwa i kultury przez totalitaryzmy XX. wieku, problem dyskryminacji, oczerniania, zlych stereotypów na temat Polaków nie zostal w zinstytucjonalizowany sposób podjety. Problem ma nazwe: antypolonizm.