Informacja z 1 kwietnia 2012, ale nie primaaprilisowa
Informacja z 1 kwietnia 2012 (ale nie primaaprilisowa) – policja odzyskała obrazy Jacka Malczewskiego „Portret mężczyzny na tle pejzażu” (1920) oraz Stanisława Ignacego Witkiewicza „Portret kobiety” (1931), które skradziono w 2008 roku z jednej z warszawskiej galerii. Zostało zatrzymano trzech podejrzanych. Obrazy figurowały w krajowym wykazie zabytków skradzionych lub wywiezionych za granicę niezgodnie z prawem.
I teraz najważniejsza informacja (oczywiście poza zasadniczą) – „Biegły potwierdził, że są to oryginały, stanowiące narodowe dobra kultury”. Czyżby sami policjanci, którzy odzyskali owe obrazy nie mogliby ocenić, czy to oryginały? W końcu jaki to problem – masz katalog i porównujesz ze znalezionymi dziełami, dochodzisz do wniosku, że to te obrazy i sprawcy do pudła.
1 kwietnia rządzi się swoimi prawami, jednak dodatkowa kontrola mile widziana, bowiem jacyś primaaprilisowi żartownisie, posiadający falsyfikaty, mogliby donieść na siebie i nagrywać cały ten obciach, polegający na zatrzymaniu i posadzeniu ich za nieuprawnione posiadanie obrazów. Zrobiliby hecę na kształt programu „Mamy cię!” (2004-2005) i mogłoby się okazać, że dopiero podczas procesu ktoś by wpadł na pomysł, aby sprawdzić oryginalność dzieł. Po miesiącach niesłusznej odsiadki otrzymaliby spore odszkodowanie – nawet można byłoby opracować dodatkowy scenariusz cyklu "Parada oszustów" (1976–1978).
To co było oczywiste dla poszukiwaczy dzieł skradzionych, nie było jednak już tak oczywiste dla doświadczonego gdańskiego sędziego (sprawa cywilna IC692/09), który nie zbadał dowodów spreparowanych przez konfabulującą oszustkę (na znanym portalu sfałszowała podpis i wielokrotnie pomawiała niewinnego człowieka). Sędzia szwindel uznał za omyłkę, choć pani przyznała się do zamiany, przy czym wyjaśniała, że to było zgodne (w jej przekonaniu) z prawdą. A jak to czyjeś „stuprocentowe” przekonanie może zrujnować komuś życie, to pewnie można byłoby masę przykładów przytoczyć z bogatej kartoteki pomyłek sądowych – pisma, wyjaśnienia, procesy, zeznania, komornicy, zawracanie głowy listami poleconymi, zakupy znaczków opłaty sądowej, odwołania, apelacje, zażalenia i to całe puszczanie pary w gwizdek, które nie prowadzi do sprawiedliwego zakończenia sprawy, ale podnosi wskaźnik wykonanej roboty, a ponieważ niezawisłych sędziów się nie ocenia, to i knoty nie są omawiane, chyba że ktoś to w internecie próbuje przedyskutować, choć niektórzy admini kasują tego typu dyskusje, bo oryginalnie interpretują konstytucyjną wolność słowa.
I wszystko tylko dlatego, że niezawisły sędzia popełnił błąd, którego żaden Polak nie może poprawić, bo sędzia jest niezawisły! Nawet gdyby popełnił błąd typu 2+2=5, to stołeczni warani w nieskończoność będą odpisywać, że nie można zmienić wyroku, bowiem jest on prawomocny. To całkiem osobny temat – dlaczego ktoś zdejmuje artykuły dotyczące krytycznego omówienia danego sędziego, mecenasa i wyroku?
Błędu tego sędziego nie popełniła inna gdańska sędzia (sprawa karna VIIIK155/10), która otrzymała opinię od biegłej, w której pani ta oceniła, że żaden ze zgłoszonych (w akcie oskarżenia) artykułów nie jest zniesławieniem oskarżycielki. Całkowity obciach nie tylko pieniaczki, fałszerki a pomówczyni, ale i jej mecenasa oraz pierwszego sędziego (od sprawy cywilnej)!
Ponieważ w Polsce mamy coraz więcej podsłuchów (ostatnio niemal 2 mln rocznie i to po rozpoczęciu z rozmachem żmudnych prac nad ograniczeniem inwigilacji!), to cóż może jeszcze zadziwić nas w tym zidiociałym państwie? Powstają specgrupy, które mają ograniczać zakres tego skandalu, ale przecież nie zwolnią części urzędników (specjalistów) już powołanych do inwigilacji, bowiem nasze nowoczesne państwo polega też i na tym, że każdy nowy premier obiecuje ograniczenie liczby urzędników i całkowicie rozmija się z tymi obietnicami. Można obliczyć – o ile Polki i Polacy powinni dłużej pracować, aby pokryć wydatki poniesione na kolejnych nowo zatrudnionych 100 000 urzędników.
Co do niezawisłego gdańskiego sędziego – nie powołał biegłego, bo uznał, że dowód jest wiarygodny, a przecież nie zna się na internetowym fałszerstwie, podobnie jak nie ma sędziego, który rzuciłby okiem na obraz i powiedziałby, że to Malczewski lub Wyspiański i to bez pomocy biegłego. Im się może wydawać, ale pewność to będą mieli dopiero po konsultacji z biegłymi. A gdański sędzia popełnił i drugi błąd – błędnie odczytując artykuł omawiający poczynania anonimowego pijaka, uznał, że pewna obywatelka była bezzasadnie skrytykowana w tekście i… wydał wyrok! Takich to mamy orłów po studiach prawniczych…
Złodzieje i paserzy mogą liczyć na biegłego „od ręki”, zaś przeciętny obywatel, zwykle sumienniej płacący podatki, oskarżany z art. 212 Kk, przez lata nie może doczekać się tego luksusu.
Wot i sprawiedliwość po polsku…