Bezkonkurencyjni
30/10/2011
371 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Szereg wyrobów licencyjnych produkowanych w Polsce różni się i to dość znacznie od swoich zagranicznych oryginałów. Nie jest to spisek przeciwko narodowi polskiemu. Różnicę tę zawdzięczamy samym sobie.
Zapiski starego liberala
Jeden z moich znajomych, człowiek bywały w świecie, zwrócił uwagę, że jego ulubione, hiszpańskie klementynki, w Niemczech czy Szwecji, są słodsze, soczystsze i wcale nie droższe niż w jego warszawskim supermarkecie. Ci, którzy zamiast z operatorem krajowym pojechali na wczasy z Thomas Cook czy Neckermanem twierdzą, że choć kurort i hotel ten sam, to jednak pokoje jakieś czystsze, rezydent punktualny, nierzadko jest też taniej. Proszek do prania Persil kupiony w „polskim” Realu różni się dość znacznie od „takiego samego” proszku kupionego w Realu w Niemczech. Nietrudno zrozumieć, dlaczego niemiecki Persil u przydrożnego sprzedawcy jest w Polsce dwukrotnie droższy od krajowego. Przecież nie chodzi tylko o to, że instrukcja na opakowaniu napisana została po niemiecku. Lista jest dłuższa. Oto amerykańska karta kredytowa banku CITI z programem lojalnościowym American Airlines jest znacznie bardziej hojna niż jej LOT-owska wersja. O ile w amerykańskim programie lojalnościowym bank ofiarowuje za każdego wydanego dolara 1 milę w powietrzu, którą posiadacz karty może przeznaczyć na darmowy bilet lotniczy, o tyle „polski” CITI, za tę samą milę żąda pięciu złotych, o połowę więcej. Palacze twierdzą, że polskie Marlboro są gorsze od oryginalnych produktów Phillip Morris, to samo pasta do zębów Colgate, które w wydaniu krajowym są mniej przyjazne niż ich amerykański odpowiednik. Mercedes Vito z plakietką „made in Poland” zawiera części z krajowego Żuka (np. resory), jego niemiecki odpowiednik takiej przypadłości nie ma. Różnice da się zauważyć nawet w szczególnie dbających o wysoki standard sieciach, Mc Donald’s, której restauracje na terenie Polski mają gorszy serwis, skromniejsze menu i cenę wyższą od amerykańskiego standardu, czy Kentucky Fried Chicken, gdzie zdarzają się nawet odstępstwa od receptury. Polska jest jedynym krajem na świecie, gdzie o chłodną Coca Colę trzeba prosić. Polski autogaz (LPG) zużywa się szybciej niż jego niemiecki i rosyjski odpowiednik. Na własnej skórze przekonałem się, że znane z dbałości o konsumenta zachodnie firmy ubezpieczeniowe HDI Asekuracja, PTU i in. w swych polskich filiach dbają o niego znacznie mniej niż u siebie.
To, że w PRL proszek IXI różnił się na niekorzyść od zachodniego OMO tłumaczyliśmy zacofaniem i ubóstwem, trudno jednak pojąć, dlaczego ta sama zachodnia technologia w wydaniu polskim tworzy dziś gorsze produkty niż w oryginale. Wprawdzie trawa w ogródku sąsiada jest bardziej zielona, snobizm to tylko jedna z przyczyn i wcale nie główna. Za powód różnic podaje się lenistwo, niższą kulturę pracy i inne pozostałości z czasów PRL, ale to też tylko pół prawdy. Ten sam Kowalski, który w polskiej filii Unilevera czy CITI nie dba o konsumenta, gdy awansuje (a znam takie przypadki osobiście) i przejdzie do pracy w centrali w USA czy Holandii chętnie się do niego przymila.
Jeśli więc nie snobizm, niższa kultura pracy, czy lenistwo to co?
Moim zdaniem, przyczyną tego, że za mniej płacimy więcej jest brak konkurencji.
W Stanach Zjednoczonych, w Singapurze czy w Szwajcarii nie istnieją urzędy ochrony konsumenta i konkurencji w randze państwowych urzędów centralnych, agencje ds. inwestycji zagranicznych czy inne ciała ministerialne decydujące o tym, kto może, a kto nie możekupić ziemi pod budowę supermarketu, filii fabryki butów czy samochodów, otrzymać pozwolenie na ich uruchomienie, zostać prezesem zagranicznego banku czy międzynarodowej firmy konsultingowej. Jeśli do tego dodać nadmiar regulacji państwowych, którym zagraniczni inwestorzy podlegają, dziesiątki bezsensownych opłat, uznaniowość decyzji urzędniczych, skostniałe prawo pracy, a przy tym, ospałe i drogie sądy, które nie są w stanie wziąć zwykłego konsumenta w obronę, konkurencja jest słaba, ochroną zaś cieszą się ci, którzy dostąpili urzędniczej łaski i mogą działać. Zamiast dbać o konkurencję, która jest najskuteczniejszym mechanizmem ochrony konsumenta, nasze państwo tworzy kosztowną strukturę kontrolną, która konkurencję osłabia, chroni zaś biznes i biurokratyczny aparat.
Czy w takiej sytuacji muszą się oni aż tak bardzo starać?
Jan M Fijor