Bez związku
10/05/2011
389 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Wracałem dziś pociągiem do Grodziska. Już od Ursusa widać było ogromny słup dymu. Na oko gdzieś koło Podkowy Leśnej.
Wracałem dziś pociągiem do Grodziska. Już od Ursusa widać było ogromny słup dymu. Na oko gdzieś koło Podkowy Leśnej. Później okazało się, że nie, że płonie hala z tekstyliami w Wólce Kosowskiej. Tam znajduje się jedno w kilku podwarszawskich centrów handlowych, większość stoisk i magazynów należy do Chińczyków. Ponoć spaliło się dziś towaru na jakieś 150 milionów dolarów. I nie byłoby w tym nic dziwnego, a przynajmniej niewiele, gdyby nie fakt, że w zeszłym roku latem także spaliła się hala z tekstyliami w tym samym miejscu. Policja nie znalazła żadnych śladów, co jest raczej oczywiste, bo jak płonie towar wartości 150 milionów baksów, to lepiej uciekać, a nie szukać śladów, bo jak się człowiek nie spali albo nie poparzy to na pewno się zatruje jakimiś oparami.
Niedaleko tej Wólki jest inne centrum handlowe – Maximus. Tam się nic nigdy nie paliło, przeciwnie wszystko stoi jak stało i ciągle dobudowuje się nowe, jeszcze większe od poprzednich hale. Naprawdę ładnie jest w tym Maximusie.
W najbliższy weekend zaś rozpocząć miały się 56 targi książki w Warszawie. Nie rozpoczną się jednak. Nie rozpoczną się 56 targi książki, tylko 2 targi książki? Dlaczego? Ponieważ do zeszłego roku organizatorem targów była Centrala Handlu Zagranicznego Ars Polona, która dzieliła ów targowy tort z wydawcami. Od niedawna jest już inaczej. Teraz organizatorem tych całych targów jest firma Murator Expo, która jest częścią Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych. Murator to znany wydawca miesięcznika o tematyce budowlanej oraz innych miesięczników o innych tematykach. Też niezłych. Murator wniósł do sądu pozew przeciwko firmie Ars Polona, zdaje się chodzi o pomówienie i zniesławienie. W sieci można także przeczytać, że wcześniej targi były nienowoczesne i zalatywały PRL-em, a teraz będą bardzo nowoczesne i wszystkim będzie łatwiej bez tej całej Ars Polony.
I wierzcie mi, że mi się te wszystkie historie wcale nie kojarzą z posłem Arturem Zawiszą, wcale, a wcale. Nie, nie, nie. Mnie się one kojarzą z kimś zupełnie innym. Z Bohdanem Chmielnickim mianowicie. Wszyscy pamiętamy o co poszło Chmielnickiemu. O futor Subotów, młyn, stawy i kawał stepu za rzeką Taśminą. Ojciec Chmielnickiego, ponoć pochodzący z Mazowsza, dostał to wszystko od starosty Jana Daniłowicza. Przynosiła wieś i postawione w niej urządzenia niezłe dochody i byłoby wszystko dobrze, gdyby stary Chmielnicki nie poszedł z synem pod Cecorę. Poległ tam, a Bohdan dostał się do niewoli. Kiedy powrócił okazało się, że nie żyje już Daniłowicz i jego synowie, starostą zaś jest Aleksander Koniecpolski. Donacja nie była zatwierdzona przez króla, więc nie mógł Bohdan władać Subotowem tak po prostu. Pojechał jednak do Warszawy i odpowiednie papiery zdobył. Tyle, że król wydał mu je bez zgody stanów. Dało to powód podstarościemu Czaplińskiemu do tego, by najechać Subotów porwać Bohdanowi kochankę, a syna jego ciężko pobić. Przyznajmy uczciwie, że tak się nie powinien zachowywać przedstawiciel prawa. Może jednak Daniel Czapliński myślał, że Bohdan jakieś nienowoczesne rzeczy w tym Subotowie urządza i chciał po prostu skierować go na właściwą drogę? Trudno dociec po tylu latach. Fakt pozostaje faktem – Chmielnicki nie poszedł do sądu w tej sprawie, udał się w miejsca niesłychanie od sądów odległe, za to bardziej malownicze. Powrócił jednak i dzięki temu literatura polska wzbogaciła się o najpiękniejszy cykl powieściowy jaki kiedykolwiek napisano.
Jeśli ktoś nie rozumie o co mi chodzi, przypominam, że ci faceci od książek mogą pójść do sądu, ale Chińczycy z Wólki Kosowskiej nie muszą, bo perspektywa w jakieś obserwują świat może okazać się szersza niż nasza. I powiem wam, że gdyby ona się rzeczywiście taka okazała, wcale a wcale bym się nie zmartwił.