BEZ DOPŁAT NIE MA CUKRU
26/11/2012
461 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Po pierwsze, chleb nie bierze się z dopłat, tylko z mąki. Świeży chleb, a nawet i bułeczki, pojawiły się w sklepach w 1990 roku – jak państwo przestało się zajmować ich pieczeniem.
„Bronimy dopłat rolniczych jak niepodległości, bo bez dopłat nie ma chleba” – napisał Janusz Wojciechowski w polemice z Piotrem Zarembą, który zauważył, że bez dopłat polski rolnik poradzi sobie lepiej niż francuski.
Po pierwsze, chleb nie bierze się z dopłat, tylko z mąki. Świeży chleb, a nawet i bułeczki, pojawiły się w sklepach w 1990 roku – jak państwo przestało się zajmować ich pieczeniem. To był bardzo widoczny znak upadku ustroju słusznie minionego. A jak pojawiły się dopłaty do rolnictwa to wcale nie było go więcej, ani nie był lepszy, ani tańszy.
Podobno „bez dopłat rolniczych byłoby lepiej tylko i wyłącznie wielkim koncernom handlowym, importującym coraz droższą żywność do coraz bardziej głodnej Europy”. A niby skąd te koncerny tę żywność do Europy importują? Przecież nie z Afryki.
„Rolnictwo europejskie nie jest już chronione przed zalewem importu, a jedynym dla niego wsparciem staja się właśnie dopłaty” – ubolewa Pan Wojciechowski. A co by rolnicy powiedzieli na podwyższenie ceł na kupowane przez nich samochody, telewizory, telefony, buty czy ubrania? Zapałali by oburzeniem, że musza płacić więcej, czy może uznaliby, że ochrona celna należy się wszystkim unijnym producentom?„Bez dopłat i polscy i francuscy rolnicy by zniknęli. Nie stać by ich było bowiem na kosztowne uprawianie ziemi” – pisze Wojciechowski. A dlaczego uprawianie ziemi jest takie kosztowne? Może odpowiedzmy sobie w pierwszej kolejności na to właśnie pytanie.
I ustalmy jeszcze jedno – skąd brać na dopłaty do rolnictwa? Z podatków? A może to te właśnie podatki powodują, że „uprawianie ziemi jest tak kosztowne”, że się nie opłaca?
Z rynków rolnych najbardziej w Unii regulowany jest rynek cukru. A dokładniej „rozregulowany” przez tę regulację. Jaki jest tego efekt?
Obchodzimy właśnie 50-lecie Wspólnej Polityki Rolnej UE. Odbywają się liczne sympozja i seminaria poświęcone dalszemu jej udoskonalaniu, jak choćby Seminarium Eksperckie „Rynek cukru w ramach 50 lat WPR – jakie wnioski na przyszłość?” zorganizowane przez Agencję Rynku Rolnego z Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi, poświęcone ewolucji europejskiego rynku cukru, problemom obecnym oraz perspektywom i wyzwaniom, przed jakim będzie stał sektor w przyszłości”.
Po 2006 roku w ramach „Wspólnej Polityki Cukrowej” Polsce zmniejszono kwoty produkcyjne z 2 mln do 1,4 mln ton. Właśnie po to, żeby cukier był droższy i jego producentom żyło się lepiej. Zlikwidowaliśmy prawie połowę cukrowni, o ponad połowę zmniejszyła się ilość plantatorów i areał upraw buraka cukrowego. W efekcie z eksportera staliśmy się importerem cukru. Co ciekawe, produkcja cukru w UE zaspokaja jedynie 80% zapotrzebowania. A mimo to utrzymywane są wysokie cła importowe. Ceny więc rosną – w Polsce w ciągu ostatnich 5 lat o prawie 60%. W konsekwencji spada rentowność firm przetwarzających cukier.
Niektórzy „eksperci” uważają, że stanęliśmy przed dylematem: „albo likwidacja tego przemysłu, albo jego wsparcie”. Polityka UE na rynku cukru doprowadziła więc do tego, że „bez dopłat nie będzie cukru”. Komisja Europejska proponuje więc zastosowanie takich instrumentów „wsparcia rynku cukru” jak: „dopłaty do prywatnego przechowywania cukru, pisemne umowy między unijnymi plantatorami buraków cukrowych i trzciny cukrowej a unijnymi przedsiębiorcami cukrowniczymi, eksport do krajów trzecich, uszlachetnianie czynne, środki wyjątkowe i wzmocnienie powiązań w łańcuchu marketingowym”. A wszystko po to, żeby plantatorzy przełknęli zniesienie „kwot” (czyli limitów) produkcyjnych. Produkują mało – na rynku niedoboru sprzedają więc drogo. Ich obrońcy postulują utrzymanie obecny modelu, by „było możliwe dalsze dostosowywanie się rolników do poprzedniej reformy” i „by mogli oni stać się jeszcze bardziej konkurencyjni”. Toczy się więc bój między plantatorami i przemysłem. Jak się on skończy? Moim zdaniem „albo liberalizacją tego przemysłu, albo jego upadkiem”. „Wspieramy” go już bowiem od 50 lat.