Bartula: Człowiek, który był Solomonem Perelem
27/08/2012
551 Wyświetlenia
0 Komentarze
33 minut czytania
Ratując za wszelką cenę życie wegetatywne, Perel niszczył duchowe fundamenty swojego istnienia.
Czy można bez zgubnych dla siebie konsekwencji z równym przekonaniem (a raczej brakiem przekonań) pozostawać komsomolcem i członkiem Hitlerjugend; z podobną żarliwością (a raczej jej brakiem ) składać przysięgę Bogu, Hitlerowi i Stalinowi? Czy aby nie są to raczej typowe symptomy śmiertelnego procesu AHNDS, prowadzącego do śmierci tożsamości. Drążeni przez tę chorobę ludzie mimowiednie znajdują właściwy rytm (bo przecież nie sens) trwania (bo przecież nie życia) w maszerującej kolumnie niezależnie od tego, dokąd i w jakim celu tę kolumnę skierowano.
W europejskiej galerii „Noc Cywilizacji” pomiędzy innymi postaciami odnajdujemy figurę niemieckiego Żyda, Solomona (Szlomo) Perela, którego życie przypadło na czas Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej, wygranej przez dwa zewnętrzne imperia: amerykańskie i sowieckie. Chcąc przetrwać we wrogim świecie, Perel zmieniał maski raz wrogich, a raz sojuszniczych ideologii. Od 1941 do 1942 r. służył w Wehrmachcie, a w latach 1942–1945 uczył się w szkole Hitlerjugend. Przebywając wcześniej (w 1939 r.) w sowieckim komsomole, powtarzał wraz z innymi slogan, iż religia to opium dla ludu. W szczęśliwszych już czasach odzyskania przez Europejczyków względnej wolności został bohaterem filmu Agnieszki Holland „Europa Europa” (1990).
Swego czasu obraz ten zrobił karierę w Europie i za oceanem, aspirując nawet do Oscara. Uczestniczący w licznych konferencjach prasowych pierwowzór filmowego bohatera pełnił wówczas rolę żywej reklamy „Europy Europy”. Podczas wielu przedpremierowych pokazów filmu intrygował szeroką publiczność opowieścią o swojej śmiertelnej chorobie utraty tożsamości. Miotany niczym liść podmuchami Historii, przez nią znękany, w końcu jednak wziął na niej odwet i został Kimś Konkretnym – bohaterem filmu i mediów. W jesieni życia zdecydował się na nie lada akt odwagi, mianowicie opowiadanie o swoim zniszczonym życiu, o ukrywaniu autentycznej tożsamości, która w rezultacie prawie z niego wyparowała.
Ketman nietypowy, ale nie wyjątkowy
Figura Perela odsłania przed nami –przynajmniej częściowo –tajniki ketmana i strategii przetrwania w społecznej jaskini cieni ludzkich widm, tak w czasie wojny jak i pokoju. Jak wiemy od sławnego poety i uciekiniera ze strefy zniewolonej polis, ketman[1] była to specyficzna metoda obrony przed zniewoleniem wewnętrznym, obrana przez ludzi, którzy przymusowo połknęli pigułkę Murti Binga[2], czyli dostarczony im drogą organiczną światopogląd[3]. Ketman był zatem w praktyce czymś w rodzaju przystosowawczej taktyki zachowania indywidualności w warunkach poważnego zagrożenia życia wegetatywnego i – co ważniejsze – życia duchowego. Postępowanie takie nie było oczywiście prostą zdradą kogoś, czegoś lub samego siebie, chociaż granica zdrady bywała płynna i niepostrzeżenie – umyślnie lub mimowiednie – przekraczana. Przypominało znany w terapii uzależnień zespół iluzji i zaprzeczeń.
Przypadek Perela był nietypowy, ale nie wyjątkowy. Według udokumentowanych danych w Wehrmachcie w okresie II wojny światowej służyło około stu pięćdziesięciu tysięcy Żydów i mischlingów aspirujących do bycia Aryjczykami lub tylko aryjskość symulujących, by przetrwać[4]. Służba ta nie oznaczała oczywiście pełnej identyfikacji z nazizmem, chociaż niekiedy dochodziło do prawdziwej i zbrodniczej kolaboracji, a nawet do kierowania obozami koncentracyjnymi. Tak było np. w przypadku Fritza Scherwitza, który – jako Żyd i członek NSDAP – zarządzał obozem koło Rygi, a po wojnie pracował w Monachium, w organizacji pomagającej Żydom w odzyskaniu zagrabionego przez nazistów majątku. W końcu został rozpoznany i jako zbrodniarz wojenny[5] postawiony przez sądem. Z kolei spokrewnionego z Żydami feldmarszałka Erharta Milcha Adolf Hitler cenił ponoć wyżej niż Hermanna Goeringa. Nie zgłaszał również zastrzeżeń wobec żydowskich oficerów, którzy służyli w marynarce pod rozkazami admirała Karla Doenitza[6].
Niejednoznaczność sytuacji granicznych
Rzecz jasna, każdy konkretny przypadek wymagałby osobnego rozpatrzenia, ponieważ granica między zwykłą zdradą dla kariery a ketmanem jest – pomijając przypadki ewidentne – trudno uchwytna i płynna. Co innego wszak pod pozorem ketmana pozostawać zbrodniczym kolaborantem, a co innego uprawiać politykę przetrwania dla dobra własnego, bliźnich czy nawet narodu. W gruncie rzeczy przeważnie nie wiadomo, kiedy mamy do czynienia ze zwykłą nikczemnością i jej późniejszym usprawiedliwianiem,a kiedy z wyrafinowaną formą oporu wobec ideologicznego Lewiatana, do którego życzeń i poleceń trzeba się przystosować, aby nie zginąć. Ceną wewnętrznego oporu wobec ideologii i propagandy musi być czasami „hańba” przystosowania do dobrze zrozumianej tzw. konieczności historycznej. Zaiste, niełatwo każdorazowo zgadnąć, gdzie kończy się strumień ketmana, a zaczyna rzeka nikczemności; trudno rozeznać, w którym momencie ochronna maska niszczy autentyczną twarz.
Historycy myśli politycznej i filozoficznej z łatwością wskażą wiele przypadków filozofowania w masce (np. Kartezjusz). Myślicielom znane jest też pojęcie sytuacji granicznej, tworzącej problemy nierozwiązywalne na gruncie tradycyjnej etyki. Dobrą ilustracją takiej sytuacji jest np. dylemat rozpatrywany przez Alberta Venna Diceya: żołnierz może być skazany przez sąd polowy na rozstrzelanie za odmowę wykonania rozkazu, ale sąd cywilny i ławnicy mogą posłać go na szubienicę za jego wykonanie[7]. Problem w tym, że pojęcie sytuacji granicznej każdorazowo definiują konkretne osoby pozostające na różnych poziomach moralnych i intelektualnych. Dla niejednego z nas „sytuacją graniczną” będzie faktyczny wybór życia własnego lub brata, a dla innego zaledwie obawa o awans lub utratę samochodu. Notabeneizraelscy Żydzi dokonali po wojnie praktycznego rozróżnienia maski ketmana i zbrodniczego konformizmu, wprowadzając do prawodawstwa Izraela odstępstwo od prawa religijnego Halacha, uznającego za Żyda wyłącznie tego, kto miał matkę Żydówkę lub w należyty sposób przeszedł na judaizm. Znany jest precedens Rufeisena, wprowadzający kategorię Żyda katolika i legalizujący konwersję dla ratowania życia w latach od 1941 do końca wojny[8]. Ortodoksyjni Żydzi odmówili jednak takim „zaryzowanym” Żydom prawa do bycia autentycznymi Żydami.
Nabyty Zespół Deficytu Natury Ludzkiej
Niezależnie od politycznego i społecznego wymiaru tego problemu, dla zrozumienia sytuacji figur z galerii „Noc Cywilizacji” ważniejszy jest indywidualny wymiar losu Solomona Perela, wykazujący wszelkie objawy choroby Nabytego Zespołu Deficytu Natury Ludzkiej (AHNDS)[9], nieuchronnie wiodącej do śmierci tożsamości. Polegała ona na tym, że prawie od początku swojego świadomego życia uprzytamniał on sobie, że jest winny, nie wiedząc, dlaczego. W podobny sposób odczuwają świat dzieci, które nocą nie potrafią zapanować nad swoją fizjologią, oraz religijni młodzieńcy, doznający erotycznych marzeń sennych. U Perela odpowiednikiem tych nieprzyjemnych doznań była właściwość – a w psychologicznym odbiorze defekt – fizyczna, która w noc cywilizacji podczas wojny aryjsko – żydowskiej, niemiecko-polskiej, bolszewicko-nazistowskiej, hitlerowsko-stalinowskiej, amerykańsko-europejskiej, wschodnio-zachodniej nabrała złowieszczego znaczenia. Obrzezanie, które miało przywiązać chłopca do wspólnoty religijno-politycznej, i nadanie mu widzialnego znaku tożsamości religijnej, społecznej i rasowej stało się stygmatem niezawinionej winy. W warunkach przypływu nazistowskiej ideologii oznaczało psychologiczną i egzystencjalną inicjację w zło świata. To, co w rodzicielskich zamierzeniach miało tożsamość młodzieńca wzmacniać w nowych warunkach społecznych, nie pozwoliło mu pozostać sobą. Przeciwnie: stało się przyczyną licznych nieszczęść psychologicznych, politycznych i erotycznych, albowiem młodzieniec musiał swą nagość kryć przed ukochaną z Hitlerjugend. Wszystko to sprawiało, że zaczął chorować na AHNDS, tracąc powoli zdolność rozróżniania miedzy tym, co jest słuszne, a tym, co pojawia się i znika jako cień słuszności w społecznej jaskini nazizmu czy komunizmu. Głównym motywem jego postępowania stał się więc strach przed śmiertelną demaskacją i „dobre” przystosowanie do złej Europy. Zmagając się z tragicznymi okolicznościami życia, dzięki taktyce ketmana (a może tylko wrodzonemu sprytowi) wychodził cało z wielu opresji, gdy inni ginęli. Brak ideowego zaangażowania pozwalał mu bowiem przyjmować barwy różnych ideologii oraz przybierać kształty różnych społecznych masek.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że za wszelką cenę ratując życie wegetatywne, Perel niszczył duchowe fundamenty swojego istnienia. Czy można bez zgubnych dla siebie konsekwencji z równym przekonaniem (a raczej brakiem przekonań) pozostawać komsomolcem i członkiem Hitlerjugend; z podobną żarliwością (a raczej jej brakiem) składać przysięgę Bogu, Hitlerowi i Stalinowi? Czy aby nie są to raczej typowe symptomy śmiertelnego procesu AHNDS, prowadzącego do śmierci tożsamości. Drążeni przez tę chorobę ludzie mimowiednie znajdują właściwy rytm (bo przecież nie sens) trwania (bo przecież nie życia) w maszerującej kolumnie niezależnie od tego, dokąd i w jakim celu tę kolumnę skierowano – ku aryjskiemu, komunistycznemu czy demoliberalnemu kresowi historii. „Za wszystkimi tymi masówkami i apelami – pisał Hermann Rauschning – kryła się myśl, iż w maszerującej, ćwiczącej kolumnie, w wymarszu, w miarowym kroku wojskowym przez funkcjonalną integrację można wzmocnić przeżycie wspólnoty pierwotnej”[10]. Jeden i drugi sposób maszerowania taką pierwotną „autentyczność” u wielu wydrążonych chorobą ludzi wzmacniał lub ją wymuszał, a poczucie indywidualności osłabiał, gasił, uśmiercał. Graniczy z pewnością opinia, iż od maszerowania i kolektywnego śpiewu nic lepiej człowieka nie potrafi wyprać z wszelkiej treści moralnej i sprowadzić go wyłącznie do funkcji pierwotnych. Niejeden wybitny człowiek z galerii „Noc Cywilizacji” w przypływie szczerości opowiadał, że obserwując kolektywne przemarsze ze śpiewem, chciał się do nich przyłączyć[11].
Po zakończeniu wojny Perel nie musi już maszerować, bo wolny świat tego odeń nie wymaga, tylko płacze nad grobem pochowanego pod Łodzią ojca, zagłodzonego przez niemieckich nazistów… Płacze też, śpiewając stare hymny na spotkaniu z kombatantami nocnych marszów z pochodniami… Można dzisiaj patrzeć na biednego Perela jak na przysłowiowego człowieka bez właściwości, jak na kogoś moralnie przeźroczystego – człowieczy cień. Reżyser filmu „Europa Europa” tak właśnie zrobiła: powściągnęła język wartościowania i opowiedziała historię kolejnego Kandyda, których w minionych czasach nie brakowało, a i teraz nie brakuje. Figura Perela przywodzi na myśl refleksje filozoficzne w stylu Jeana-Paula Sartre’a czy Witolda Gombrowicza: iż człowiek jest wyłącznie Sytuacją, która całkowicie określa jego zachowanie i myślenie. Skoro autentyczność jest niemożliwa, to oczywiście w żaden sposób nie można ocenić ludzkiego postępowania, bo braknie nam kryterium indywidualnej, pozasytuacyjnej „winy”. Tam, gdzie znika idea nieśmiertelności, giną kryteria oceny.
Szukając miary
Za zbyt łatwe, a nawet nieuczciwe trzeba więc uznać moralistyczne krucjaty prowadzone z pozycji komfortu dzisiejszego konsumenta programów telewizyjnych typu „Big Brother” wobec ludzi podejmujących decyzje w skrajnie niekomfortowych sytuacjach granicznych, dyktowanych przez prawdziwego Wielkiego Brata. Za zbyt łatwe trzeba także uznać sądy młodych ludzi biczujących moralistyczną szpicrutą swoich dziadków i ojców, bez uwzględniania ich ówczesnych sytuacyjnych motywacji. Pozorny komfort moralny młodych i zdrowych skazuje ich często na wadliwe postrzegania „starych” z ich „chorą” historią. Hipertrofia ocen to prosta droga do fałszywej etyki rozliczeń niezawinionych win i nakładania nienależnych kolektywnych kar. W tym samym stopniu dotyczy to oceny konkretnych nazistów, konkretnych komunistów i konkretnych Żydów kolaborujących z ich własnymi oprawcami.
A jednak chwalebna powściągliwość ocen rodzi zawsze niepokojące pytania: jak w takiej całkowicie przeźroczystej etycznie atmosferze odróżnić ofiarę Perela od oprawcy Adolfa Eichmanna, który także uprawiał ketman przetrwania i ketman pracy zawodowej, wymagającej awansu dla utrzymania rodziny? Jak odróżnić postawę Rudolfa Hessa od zachowania św. Maksymiliana Kolbego, który cenił własne życie niżej niżeli człowieczeństwo w sobie. Jak odróżnić Europę Adolfa Hitlera od Europy Immanuela Kanta, utraconej przez Perela i wielu innych żyjących do dzisiaj inteligentnych ludzi, próbujących w noc cywilizacji znaleźć rytm swojego życia w tańcu prowadzonym przez Stalina i Hitlera…
Moralistyka czasów komfortu
My, ludzie czasów komfortu, lubimy megalomańsko głosić, że ketman przetrwania nas nie dotyczy, bo rozpowszechniony był ponoć wyłączniew świecie pozbawionym wolności, kiedy ciemność w południe niszczyła autentyczne życie, oferując w zamian prymitywną integrację maszerującej drużyny. Czy jednak czas ten został już rzeczywiście zamknięty w galerii figur woskowych „Nocy Cywilizacji”? Można w to wątpić. Nadal dosyć poważną i wciąż powtarzaną omyłką poznawczą jest utożsamienie przymusu państwowego z totalitarnym. A przecież zasadniczym składnikiem totalnego przymusu jest nie tyle utrzymanie obywateli w rygorach strachu, co zmuszanie ich do błędnego postrzegania rzeczywistości[12]. Należałoby rozróżniać, choć nie jest to łatwe zadanie, postawę uznania przez wielu ludzi żyjących w czasach nazizmu i komunizmu realnego państwa – Lewiatana od podlegania „władzy” utopii komunistycznej i rządom nadrzeczywistości. Nie da się zaprzeczyć, że powojenna polska polis z ocalałymi w niej ludźmi, którzy nie chcieli uciekać, musiała pozostawać w obrębie sowieckiego imperium, stanowiącego fragment geopolitycznego fatum, do którego można było się przystosować albo zginąć. Ludzie żyjący w realnym świecie narodowego lub międzynarodowego socjalizmu dosyć często przyjmowali taktykę przystosowawczą i/lub graniczącą ze „zdradą” opcję „ketmanienia” w ramach tzw. opozycji wewnątrzsystemowej. Trudno się dziwić, że opcji tej bronią do dzisiaj przed bojowymi uciekinierami ze strefy zniewolonego umysłu. Taktyka ta była bowiem realizacją postawy legalizmu państwowego, ale nie ustrojowego, w sytuacji gdy państwo było tylko (aż?) lenne. Nawet konspiracyjny pseudonim Lesława Maleszki vel Ketmana przywraca niepokojące nas pytania: czy komunizm w Polsce był zdradą narodową, czy raczej był to narodowy ketman przetrwania i ratowania tego, co się da (np. granicy na Odrze i Nysie), zaś ketman wewnątrzustrojowy (np. „Tygodnika Powszechnego”) byłby tylko zwykłym oportunizmem czy aż filozofowaniem w masce.
Zawieszając odpowiedź na ten temat (o ile w ogóle prawdziwa i bezstronna odpowiedź w tej sprawie jest możliwa), sądzę, że w każdych warunkach można pozostać patriotycznym państwowcem i filozofem ze zmysłem rzeczywistości. Konieczność ustępowania przed przeważającymi siłami wroga, przystosowania się do obiektywnych danych historii politycznej (nie mylić z determinizmem historycznym) musi iść jednak w parze z oporem wobec presji utopii i fałszywych ideologii, zachowaniem niezależności sądu wobec propagandy czy zaczadzających umysł wyobrażeń o rychłym nadejściu bezpaństwowego ładu społecznego.
Moralistyczne ataki młodego pokolenia – tak polskiego, jak i niemieckiego – nastawione na potępienie własnych ojców (lub ojców kolegów) w przeszłości, bez zrozumienia zespołu ówczesnych motywacji tracą szybko na znaczeniu. Sfałszowana moralizatorstwem historia była, jest i będzie mistrzynią fałszywej polityki. W trybie osobistej dygresji dopowiem, że sam kilkakrotnie stawałem się „ofiarą” moralizatorskich bojowników o prawdę zarzucających swoim oponentom kłamstwo lub zdradę. Głosząc np. kiedyś w gronie antykomunistycznych narodowców niezbyt w istocie kontrowersyjną opinię, iż dowództwo Armii Krajowej, rzucając na daremną śmierć tysiące najbardziej patriotycznie nastawionych młodych Polaków, ułatwiło komunistom zdobycie władzy, znalazłem się w sytuacji zastraszenia moralnego, że jestem jakoby zwolennikiem Armii Ludowej, która posłużyła Stalinowi do przejęcia kontroli nad Polską i włączenia naszego kraju w system polityczno-militarny stworzony przez ZSRS w Europie Środkowo-Wschodniej. A któż chce uchodzić za zwolennika Polski ciemiężonej przez Stalina? Podobnie się zdarzyło, gdy w gronie humanitarnych socjalistów, chwaląc (ale nie za bardzo) leseferystyczny kapitalizm dziewiętnastowieczny, „stałem się” zwolennikiem niewolniczej pracy dzieci. A któż chce być tyranem dla dzieci, skoro nawet największy tyran fotografował się z dzieckiem na ręku? Jak widać, łatwo zostać zdrajcą dzieci, ojczyzny, narodu, a nawet ludzkości.
Między Sokratesem a Perelem
Morał: Lustratorzy ludzkich sumień strzeżcie się moralnych rozliczeń „po końcu historii”! Zamiast w ramach retro-wojny oceniać i rozliczać dziadków, zastanówmy się raczej nad nowym ketmanem demokratycznego awansu, nad współczesnym systemem iluzji i zaprzeczeń. Przeczytajmy na serio np. pana Alexisa de Tocqueville’ a, kiedy z kasandryczną precyzją ujawnia skryty despotyzm demokratycznej władzy: „Bierze ona w swoje opiekuńcze i potężne dłonie każdego człowieka po kolei i ulepiwszy go wedle własnego upodobania, pochyla się z kolei nad całym społeczeństwem. Oplątuje je siecią małych, zawiłych, drobiazgowych i jednolitych reguł, których zerwać nie potrafią nawet najoryginalniejsze umysły i najżywotniejsze duchy, chcące wznieść się ponad tłum. Nie łamie woli, lecz ją osłabia, nagina i opanowuje. Rzadko zmusza do działania, lecz zawsze staje na przeszkodzie wszelkiemu działaniu. Nie niszczy, lecz dba, by nic się nie rodziło. Nie tyranizuje – krępuje, ogranicza, osłabia, gasi, ogłupia i zamienia w końcu każdego człowieka i każdy naród w stado onieśmielonych zwierząt, których pasterzem jest rząd”[13]. Rozejrzyjmy się dookoła, a dostrzeżemy cechy tej groźnej tendencji w rozwoju ludzkości i Polski, ujrzymy triumf człowieka o całkowicie socjalnym genotypie. Wszystkie jego normy i zasady postępowania funkcjonują w zależności od sfery społecznej, do której należy, od sytuacji, w której był się znalazł. Tworzy on określone reguły postępowania w stosunku do kolektywu, grupy lub do koterii intelektualnej, z którą wiążą go zyski prestiżowe lub finansowe, punkty za udziały w konferencjach i związane z tym awanse. Wszystko to razem składa się na niepokojącą konkluzję dotyczącą niezniszczalności istoty różnie nazywanej (człowiek masowy, homo sovieticus, normalnos, ketman), z której w zależności od potrzeb i sytuacji można ulepić wszelkie pożądane postaci.
Prędzej czy później każdy z nas stanie przed sokratejską próbą: wypić cykutę prawdy i autentyczności czy żyć, naśladując człowieka, który był Solomonem Perelem.
Piotr Bartula(ur. 1957), filozof i eseista, pracownik naukowy Zakładu Filozofii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zajmuje się polską i zachodnią filozofią polityki i społeczeństwa. Autor książek: Kara śmierci – powracający dylemat (1998), August Cieszkowski redivivus (2006), Liberalizm u kresu historii (2011) oraz esejów publikowanych w periodykach i wydaniach zbiorowych.
[1] Pojęcie to wprowadził i spopularyzował swego czasu Czesław Miłosz w powieści
Zniewolony umysł(1953).
[2] Był to mongolski filozof z powieści Stanisława Ignacego Witkiewicza
Nienasycenie (1930).
[3] Na ten temat patrz: A. Walicki,
Spotkania z Miłoszem, Aneks 1985, rozdz. pt.
Nowa Wiara
[4] Na ten temat patrz: B. M. Rigg,
Żydowscy żołnierze Hitlera. Nieznana historia nazistowskich ustaw rasowych i mężczyzn pochodzenia żydowskiego w armii niemieckiej, Warszawa 2009. Jak pisze autor książki, inspiracją dla jej napisania była także „opowieść o Żydzie Szlomo Perelu, który ukrywał swoją tożsamość”.
[6] Na ten temat patrz: W. Maser,
Hitler i Stalin. Fałszerstwo. Wymysł. Prawda, tłum. Beata Giblak, Wrocław 2010, s. 413. Autor ten potwierdza dane Rigga: „Jak twierdzi amerykański historyk Brian Marc Rigg, w sumie służyło w Wehrmachcie ok. stu pięćdziesięciu tysięcy mężczyzn będących »w połowie« i »w jednej czwartej« Żydami – od szeregowego żołnierza do feldmarszałka. 18 września 1942 r. minister żywności i rolnictwa Rzeszy zarządził, że wszystkie, od Pierwszego rozporządzenia do Ustawy o obywatelstwie Rzeszy z 14 listopada 1935 r., postanowienia dotyczące mocnego ograniczenia zaopatrzenia w artykuły spożywcze ludności żydowskiej zostają zniesione, jeżeli dotyczą one Żydów, których »potomkowie« pomimo »ich cech mieszanych« należeli do Wermachtu”, s. 413.
[7] Na ten temat patrz: H. Arendt,
Eichmann w Jerozolimie, Kraków 1987, s. 118
[8] „Państwo Izrael stosuje tzw. precedens Rufeisena, uznającego za Żyda każdego, kto spełnia warunki Halachy i kto nie przejął innej religii. Oznacza to, że można być powiedzmy, Żydem katolikiem wedle Halachy, ale wedle izraelskiego prawa –już nie. Zasadę wprowadzoną przez precedens Rufeisena złagodzono przez nadawanie tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, uznając za dopuszczalną konwersję, która ratowała życie. Yad Vashem ustalił nieco arbitralnie, że uznaje żydostwo osób, które przeszły na inne wyznanie od początku 1941 r. do końca wojny.
[9] Na ten temat: P. Bartula,
Nabyty Zespół Deficytu Natury Ludzkiej, w:
Liberalizm u kresu historii, Kraków 2011
[10] H.
Rauschning,
Rewolucja nihilizmu, tłum. Stanisław Łukomski (Julian Maliniak), Warszawa 1996 . Patrz. s. 76. I dalej: „Owe wieczne marsze po nocy, owe przemarsze wspólnoty narodowej wydawały się niedorzecznym marnotrawieniem sił i czasu. Dopiero znacznie później i w tym również dostrzeżono wyrafinowaną wolę, dobrze umiejącą dostosować środki do przyświecającego jej celu. Maszerowanie odwraca uwagę. Maszerowanie zabija myśl. Maszerowanie niweczy indywidualność”.
[11] Bronisław Łagowski pisze na ten temat: „Przypominają mi się słowa Simon Weil, która napisała, co miano jej później za złe, że gdy słyszy śpiewający oddział hitlerowców, to ma ochotę do nich się przyłączyć”, w: Tenże,
Andrzej Walicki–widz i uczestnik, s. 62, [w:]
Wokół Andrzeja Walickiego , Warszawa 2009. Ten sam autor precyzuje tam pojęcie ketmana: „Ketman jest według Walickiego, a także przecież według Miłosza czymś odmiennym od oportunizmu i ma miejsce tylko wówczas, gdy jednostka odnosi się do swoich przekonań z powagą, broni swojej wewnętrznej wolności i autentyczności w warunkach, gdy mimo wszystko lub nade wszystko pragnie zachować więź ze wspólnotą wyznającą pewną ortodoksję, której ta jednostka nie jest w stanie przyjąć w całości i bez zastrzeżeń; tamże, s. 60.
[12] To często gubione lub zapominane rozróżnienie tkwi u podstaw wysoce dyskusyjnego, hobbesowskiego tekstu B. Łagowskiego
Lewiatan zwany PRL-em,[w:] tenże,
Szkice antyspołeczne, Kraków 1997. Łagowski opisał w nim powolne wydobywanie się realnego państwa jako wyłącznie aparatu przymusu spod władzy państwa utopii komunistycznej i rządów nadrzeczywistości. Równocześnie jednak musiało ono pozostawać w obrębie sowieckiego imperium, stanowiącego fragment geopolitycznego fatum, do którego można się było przystosować lub zginąć.
[13] A. de Tocqueville, O demokracji w Ameryce, tłum. M. Król, Warszawa 1976, s. 470