Kiedy przed lat pierwszy raz przeczytałem „Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej” ze zgrozą ujrzałem, jak bardzo chyląca się ku upadkowi c. i k. monarchia przypomina otaczający mnie wówczas świat. Dzisiaj, przede wszystkim za sprawą „totalitarnej” opozycji, dostrzegam jeszcze więcej podobieństw.
Ten tekst w zamyśle miał zaćmić łzami oczy wszystkich, poza narodowcami i tzw. betonem kaczofaszystowskim:
„Mam 95 lat i jestem jednym z ostatnich powstańców warszawskich. Pod koniec życia za przelaną krew dla Polski, za pracę zawodową i społeczną zostałem nagrodzony dezubekizacją. Czuję się tak, jakbym został spoliczkowany.
.
Ojciec mój był w wojskach gen. Hallera, walczył z bolszewikami i był odznaczony Krzyżem Walecznych. W 1940 r. został aresztowany przez Gestapo i zginął w obozie koncentracyjnym w Mauthausen. Ja przedostałem się do Warszawy i w 1943 r. zostałem zaprzysiężony jako żołnierz Armii Krajowej w „dywizjonie 1806″, który był oddziałem konspiracyjnym 1 pułku strzelców konnych.
.
W czasie Powstania Warszawskiego walczyłem w batalionie „Ruczaj”. Zostałem ciężko ranny na polu walki. Później był lazaret dla jeńców wojennych w Zeithain, długie 5 miesięczne leczenie i Stalag IV B w Muhlbergu.
.
Do kraju, ze względu na obawę przed aresztowaniem przez NKWD wróciłem w 1946 r.
.
Po studiach medycznych pracowałem w szpitalu jako chirurg. Bez przesady uratowałem życie około 500 chorym. Ze względu na bardzo wyczerpującą pracę w ciągłym ostrym dyżurze, po kilkunastu latach zdecydowałem się na porzucenie oddziału chirurgicznego i zostałem kierownikiem Powiatowej Stacji Pogotowia Ratunkowego.
.
Wreszcie ze względu na nie najlepszy stan zdrowia przyjąłem posadę lekarza w przychodni MSW.
.
Byłem głęboko przekonany, że każdy lekarz powinien leczyć ludzi bez względu na ich pochodzenie, czy też na ich poglądy polityczne. W przychodni tej przepracowałem 10 lat i w wieku 60. lat uzyskałem rentę.
.
Później do 70. roku życia pracowałem na 1/2 etatu w Przychodni Chirurgicznej PKP. Praca w Przychodni MSW nie uchroniła mojej córki, która nie mogła się dostać na studia, bo krążył za nią „wilczy bilet”.
.
W 1989 r. zostałem jednym z założycieli Koła Żołnierzy AK w mojej miejscowości. W latach 2010-2012 byłem prezesem tego koła, a później w uznaniu mojej pracy zostałem mianowany przez wojewódzki Zarząd Okręgu AK prezesem honorowym i odznaczony Medalem za Zasługi dla Światowego Związku Żołnierzy AK.
.
I teraz niezgodnie dwoma zasadami prawa poddany zostałem odpowiedzialności zbiorowej i tzw. dezubekizacji.
.
A ja nawet nie należałem do PZPR ani do żadnej pokrewnej partii.
.
Proszę zwrócić uwagę na fakt, że ciągle jestem w Polsce wrogiem. Najpierw byłem żołnierzem AK „zaplutym karłem reakcji” i osobistym wrogiem towarzysza Bieruta i Stalina, a teraz jestem wrogiem Narodu i osobistym wrogiem, ale czyim?”
.
Taki list opublikował RPO dr Bodnar. Ten sam, który niedawno tak przekonująco mówił o współudziale Polaków w Holokauście. Oczywiście po „nazistowskiej” stronie.
Spróbujmy zanalizować tekst.
Zacznijmy od końca. 95 latek pisze:
Najpierw byłem żołnierzem AK „zaplutym karłem reakcji” i osobistym wrogiem towarzysza Bieruta i Stalina (…).
Ta domniemana wrogość nie przeszkodziła mu w dostaniu się na studia medyczne i ich ukończeniu. Właśnie za rządów tych towarzyszy. Tymczasem ludzie wędrowali do więzień czasem tylko za opowiedziany dowcip.
.
Do kraju, ze względu na obawę przed aresztowaniem przez NKWD wróciłem w 1946 r.
Po studiach medycznych pracowałem w szpitalu jako chirurg.
Tylko że w 1946 roku NKWD panoszyła się w Polsce.
Stalin zdawał sobie sprawę ze słabości rządu Bieruta, i dlatego jesienią 1946 roku przedłużył stacjonowanie NKWD w Polsce aż do wiosny 1947 roku. Po tej dacie zniknęły oddziały w charakterystycznych czapkach, ale pozostali „doradcy” w UB, nadal kierujący aparatem terroru komunistycznego.
Nie ma zatem ani jednej historycznej przesłanki, że NN , dzisiaj 95-latek, ale wtedy wkraczający w życie 24 letni młodzieniec, w 1946 roku mógł uznać, że ruska bezpieka jest już w Polsce niegroźna.
Kiedy trafił na studia? Załóżmy, że rok później, w 1947. A więc lekarzem zostałby w najgorszym okresie terroru stalinowskiego w Polsce – 1952. Mimo to, obciążony aż tak straszną z punktu widzenia różnych Stefanów Michników czy innych Bermanów przeszłością (Ojciec mój był w wojskach gen. Hallera, walczył z bolszewikami i był odznaczony Krzyżem Walecznych) spokojnie zaczął pracę w szpitalu.
A w epoce Gierka (1972) trafia do przychodni MSW. W jego opowieści dostał się tam ze względu na nie najlepszy stan zdrowia.
Mamy uwierzyć, że przychodnia MSW to było przytulisko dla schorowanych lekarzy, na dodatek z niewygodnym pochodzeniem.
Tymczasem niczego nieświadoma opinia społeczna tamtych lat uważała, że lecznictwo MSW stoi na najwyższym poziomie w PRL.
Dalej pisze NN kombatant:
Praca w Przychodni MSW nie uchroniła mojej córki, która nie mogła się dostać na studia, bo krążył za nią „wilczy bilet”.
.
Załóżmy, że NN ożenił się, a następnie spłodził dziecię zaraz po ukończeniu studiów medycznych. Zatem w 1952 roku. To oznacza, że córka z „wilczym biletem” na studia po raz pierwszy mogła zdawać w 1970 roku. Za chwilę u władzy Gierek zastąpi Gomułkę. Opozycjonista Niesiołowski planuje podpalenie Muzeum Lenina w Poroninie. Za to dostaje 7 lat w 1971 roku. Jednak na podstawie amnestii wychodzi w 1974 r. i wraca na uczelnię, gdzie w 1979 broni doktorat.
Adam Michnik. Po zwolnieniu z więzienia w 1969 roku (amnestia) dostał tzw. wilczy bilet, czyli zakaz studiowania. Niedługo po tym uchylony.
Można by tak jeszcze długo wymieniać.
Wszyscy wymienieni wyżej byli w owym czasie uznawani za wrogów systemu. Tymczasem z wypowiedzi NN niedwuznacznie wynika, że przyczyną „wilczego biletu” jego córki był dziadek w armii Hallera, walczący z bolszewikami.
Być może drugą przyczyna była praca ojca w przychodni MSW, ale to by z kolei znaczyło, że w PRL prześladowano funkcjonariuszy.
Absurd.
Nie jeden.
Wiek wcześniej Jarosław Haszek drwił z propagandy C. i K. Austrii pisząc te oto słowa:
Tegoż samego dnia oberfeldkurat Ibl był już w Wiedniu i znowu innemu marszbatalionowi wykładał wzruszającą historię, o której mówił Szwejk, a która tak mu się podobała, że nazwał ją bałwanieniem do kwadratu.
.
— Kochani żołnierze — przemawiał oberfeldkurat Ibl — pomyślcie sobie, dajmy na to, że mamy rok czterdziesty ósmy i że zwycięstwem zakończyła się bitwa pod Custozzą, gdzie po dziesięciogodzinnej upartej walce włoski król Albert musiał oddać krwawe pobojowisko naszemu ojcu żołnierzy, marszałkowi Radetzkiemu, który w osiemdziesiątym czwartym roku życia odniósł tak świetne zwycięstwo.
.
I patrzajcie, żołnierze mili! Na wzgórzu przed zdobytą Custozzą zatrzymał się sędziwy wódz w otoczeniu swoich wiernych generałów. Powaga chwili spoczęła na całym tym kole, albowiem, żołnierze, w nieznacznej odległości od marszałka widać było bojownika walczącego ze śmiercią. Z członkami strzaskanymi na polu chwały czuł ranny podchorąży Hart, że spogląda na niego marszałek Radetzky. Poczciwy ranny podchorąży w spazmatycznym uniesieniu ściskał jeszcze w tężejącej prawicy złoty medal. Gdy spojrzał na sławnego marszałka, serce jego ożywiło się jeszcze raz, zabiło mocniej, przez porażone ciało przebiegła resztka energii i umierający nadludzkim wysiłkiem próbował przyczołgać się do swego marszałka.
.
„Nie fatyguj się, poczciwy żołnierzu!” — zawołał na niego marszałek, zsiadł z konia i chciał mu podać rękę.
.
„Nie da się zrobić, panie marszałku — rzekł umierający żołnierz — ponieważ obie ręce mam urwane, ale o jedno proszę! Niech mi pan marszałek powie prawdę: wygraliśmy tę bitwę?”
.
„Tak jest, mój bracie — odpowiedział uprzejmie marszałek. — Szkoda, że radość twoja jest zamącona ranami twymi”.
.
„Tak jest, dostojny panie, ze mną już koniec” — głosem złamanym rzekł żołnierz uśmiechając się przyjemnie.
.
„Chce ci się pić?” — zapytał Radetzky.
.
„Dzień był gorący, panie marszałku, było trzydzieści stopni!”
.
Wtedy Radetzky sięgnął po manierkę swego adiutanta i podał ją umierającemu. Ów napił się łyknąwszy porządnie.
.
„Bóg zapłać tysiąckrotnie!” — zawołał usiłując pocałować w rękę swego wodza.
.
„Jak dawno służysz?” — zapytał marszałek.
.
„Przeszło czterdzieści lat, panie marszałku! Pod Aspem wysłużyłem złoty medal. Byłem także pod Lipskiem, mam kanonierski krzyż, pięć razy byłem śmiertelnie ranny, ale teraz już koniec, na amen. Lecz co za szczęście i radość, iż doczekałem dnia dzisiejszego. Co mi tam śmierć, gdy odnieśliśmy wielkie zwycięstwo, a cesarzowi została przywrócona jego ziemia!”
.
W tej chwili, kochani żołnierze, z obozu ozwały się majestatyczne dźwięki naszego hymnu: „Boże, ochroń, Boże, wspieraj”. Wzniośle i potężnie płynęły nad pobojowiskiem. Ranny żołnierz, żegnający się z życiem, jeszcze raz próbował powstać.
.
„Niech żyje Austria! — zawołał z zapałem. — Niech żyje Austria! Niech grają dalej tę wspaniałą pieśń! Niech żyje nasz wódz! Niech żyje armia!”
.
Umierający pochylił się jeszcze raz ku prawicy marszałka, którą pocałował, opadł na ziemię i ciche ostatnie westchnienie wydarło mu się z jego szlachetnej duszy. Wódz stał nad nim z głową obnażoną, spoglądając na trupa jednego z najdzielniejszych żołnierzy.
.
„Taki piękny koniec godzien jest zawiści” — rzekł marszałek ukrywając wzruszoną twarz w złożonych dłoniach. Kochani żołnierze, ja i wam życzę, abyście się wszyscy doczekali takiego pięknego końca.
Tyle oberfeldkurat Ibl.
.
Tymczasem w obronie esbeckich świadczeń wiek później tak samo bałwanieją do kwadratu inni ludzie.
Niestety, pozbawieni talentu Jarosława Haszka.
23.08 2017