Był sobie bogacz, ale nie taki zwyczajny, tylko nieudacznik jakich mało – czego się dotknął – wszystko spieprzył; a kasa przelatywała mu przez palce.
I pewnego razu widząc różnych wariatów, nawiedzonych katoli, hasbarowców, wsi-oków, byłych ubeków, agenturę wpływu z państw bliższych i dalszych, patriotów i anty-patriotów, gaduły których nikt nie chciał słuchać, wyleniałych komuchów, heretyków, sekciarzy i zwykłych przygłupów zapragnął ich zaprosić do swego domu. Bowiem zdziwił się bardzo, że te wszystkie indywidua niby gadając między sobą nie potrafią się porozumieć.
Jako biznesman pomyślał sobie, że może to przynieść niezłą kasę. Znalazł więc takiego jednego jurystę, który odkrył w sobie powołanie skryby. A że był rzutki i młody – skrzyknął tą całą hałastrę, która nagle pojawiła się w domu bogacza.
I tak zaczęli dysputy o suchym pysku. Ale ów władca był skąpy i marudny i nie tylko nie doceniał tej zgrai, ale także nie płacił swoim nadzorcom i nawet tego naczelnego skrybę lekceważył. Więc wkrótce wszyscy ci, którzy liczyli na niezłą wyżerkę a nawet myśleli o fuchach pod stołem srogo się zawiedli. Nie mogli też zrozumieć jak ten bogacz może żądać od nich pracy bez płacy.
Tłumaczyli im niektórzy, że bogaci tak mają i nie ma co się na to złościć; bo więcej dają biedni z tego co mają niż ci bogaci, którzy rzucają resztki myśląc przy tym, że należy się im za to dozgonna uległość.
No więc pewnego razu nie wytrzymali (po tym jak bogacz przejął piwniczkę z trunkami, którą zaopatrywali ze swych zaskórniaków) i jeszcze kazał im bić mu pokłony – i obwieścili w całym folwarku, że ich pan ma „pocałować ich w dupę”.
Większość z tych gości poszła sobie, gdy zauważyli że z samych gadek, bez żarła niewiele jeszcze wynika.
Ale wtedy ten pan nad pany doznał olśnienia i zapragnął stać się jeszcze potężniejszym. Rozniosła się wieść po wszystkich polach, że pan na włościach zachorował na władzę.
Dowiedziały się o tym różne oprychy, z którymi kiedyś nasz bogacz miał na pieńku i zagrozili mu, że ma tańczyć jak mu grają bo inaczej mu porachują kości. Ale z drugiej strony powiedzieli mu, że ma to traktować jak pakt z diabłem; i gdy będzie grzeczny to nie tylko mu nic nie zrobią ale i pobłogosławią; i pomogą. Tak się dogadali, że jak tylko objawi się pan – wybawca poddanych – zrobi ich swoimi ministrami.
Hałastra patrzyła na to wszystko niewiele z tego rozumiejąc. Ci bardziej rozgarnięci wąchali wszystko dookoła bo szeptano, że coś zaczyna śmierdzieć; jednak wielu nie skorzystało by wyjść na świeże powietrze i zostali.
Tymczasem oprychy okazywały z czasem swoje zniecierpliwienie, bo ministerialne posadki oddalały się coraz bardziej; podobnie do topniejącej zgrai w domu bogacza. Okazało się bowiem, że nie jest mile widziane wymądrzanie się, narzekanie, pouczanie i kłótnie między sobą. Według nowych wytycznych wolno było tylko chwalić bogacza jako dobroczyńcę i zbawcę gawiedzi, a znajomym oprychom trzeba było się kłaniać.
Towarzystwo przywykłe do trzymania głowy poniżej poziomu dupy z początku uwierzyło w swoją rolę klakierów. Jednak wkrótce ta niewygodna pozycja im zbrzydła. Szemrano coraz głośniej na pana, że pozwala panoszyć się swoim kumplom od kieliszka, a ci pozostałych mają za nic. Wtedy zebrała się rada rednaczy i uradzono, że trzeba ukierunkować to towarzystwo tak aby stworzyć z nich Polską Partię Przyjaźni Między-Wiejskiej.
Ustanowiono więc naczelnego cenzora, którym został dotychczasowy „naganio di tutti trolli” (przez niektórych zwany psem na trolle). Na głównego ideologa zaś powołano wiejskiego głupka, którego bełkot niektórzy brali za śpiew mądrości. A że ten głupek Boga się nie bał to szybko znalazł uznanie u pana i okrzyknięto go gierojem.
Plan się nie powiódł bo zgraja nie doceniła łaski przebywania w kącie w domu bogacza, tym bardziej, że każde odezwanie się nie na temat karano pobiciem a krnąbnrych zamykano też w lochu na 48 godzin.
Tak więc z wolności słowa kształtowanej według ideologii głupka i naczelnego cenzora pozostało wspomnienie, ku przestrodze przyszłych pokoleń. A chory na władzę bogacz skończył w niesławie i nawet oprychy go opuściły.
A morał z tego taki: jak zapraszasz gości do swego domu to traktuj ich z należnym szacunkiem, w myśl starego porzekadła „gość w dom, Bóg w dom”; bo jak będziesz miał gości w nosie i będziesz im niemiły to zabiorą ci to co masz i jeszcze chamem cię ogłoszą.
Zapraszam na mój blog: http://1do10.blogspot.com/2014/01/bajka-o-watcy-much-czyli-o-takim-jednym.html
3 komentarz