Wspomnienia z młodości. Babcia.
Przyjechała do nas w odwiedziny babcia. Trochę była przygłucha, nawet bardziej niż trochę. Musiałem nieźle wysilać struny głosowe by cokolwiek zrozumiała. Problemy ze słuchem podobno miała od czasów ostatniej wojny światowej. Chyba zbyt blisko spadła bomba, czy coś.
No i ta babcia mieszkała u nas przez dłuższy czas. Nie miała za bardzo co robić więc przez większość czasu oglądała telewizję.
Kiedyś coś wierciłem. Wiertarką. Za każdym razem gdy włączałem tą wiertarkę to przybiegała i otwierała drzwi wejściowe. Myślała, że to dzwonek. W końcu powiedziałem:
– Babciu. Niech babcia tak niepotrzebnie nie lata. Jeśli ktoś zadzwoni do drzwi to sam otworzę. Dobrze?
Babcia pokiwała ze zrozumieniem głową. Wierciłem dalej i babcia już nie przychodziła.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Matka mojego kolegi. Jest już późno, czy nie wiem gdzie jest? Nie wiedziałem. Cała rozmowa odbyła się pod drzwiami mieszkania. Nie chciała nawet wchodzić do środka. Spieszyła się. Gdy sobie już poszła chciałem wejść z powrotem do mieszkania. Nie dało rady. Drzwi się zatrzasnęły. Taki mieliśmy zamek. Zadzwoniłem. Babcia oczywiście nie otworzyła bo myślała, że nadal wiercę. Po serii nieudanych prób dałem za wygraną. Jak więc wejść do mieszkania?
Na szczęście mieszkaliśmy na parterze. Co prawda bardzo wysokim. Mimo wszystko dałbym radę. Wypracowałem nawet sobie sposób. Bo w pierwszym okresie po przeprowadzce często zapominałem kluczy. Nie byłem przyzwyczajony. Wcześniej mieszkałem na wsi, a tam nikt drzwi nie zamykał. A o zamkach zatrzaskowych to i nawet nikt nie słyszał.
Pod otwarte okno podstawiałem ławkę, na nią stawiałem metalowy baniak z pobliskiego śmietnika. Na tak utworzoną piramidę wdrapywałem się przytrzymując się rynny. Dotykałem czubkami palców rąk krawędzi okna. Byłem zwinny, więc to wystarczało bym wdrapał się do środka.
I tym razem postanowiłem tak zrobić. Musiałem stanąć na czubkach palców aby dotknąć rękoma parapetu. Niemało wysiłku kosztowało mnie podciągnięcie się do otwartego okna. Zarzuciłem prawą nogę na parapet i w takiej pozycji chwilę odpoczywałem. Zostało mi już tylko przeciśnięcie się przez najwęższe skrzydło okna, odsunięcie firanki i byłem w mieszkaniu.
To znaczy bym był, ale nastąpiły nieprzewidziane komplikacje.
Babcia oglądała z przejęciem jakiś horror. Pora była późna. Moja obecność w mieszkaniu dla niej pewna. Nagle pojawia się jakaś ręka i nieporadnie próbuje odsunąć firankę. Resztę pamiętam jak na zwolnionym filmie.
Było tak: na dworze ciemność, ja zmęczony wiszę na zewnętrznym parapecie szykując się do ostatniego wysiłku. Przez firanę widzę jasno oświetlony pokój i babcię oglądającą film. Sięgam ręką by tą firanę odsunąć na bok. Zaskoczona babcia, widząc rękę, gwałtownie wstaje i przerażona się cofa. Potem zbiera całą swoją odwagę by odeprzeć atak intruza. Emocje grają. Zwłaszcza po obejrzeniu horroru. Bierze w ręce krzesło i biegnie w moją stronę. Zamachuje się nim na mnie. Staram się jak najprędzej odsunąć firanę, by mnie zobaczyła. Z nerwów za bardzo mi to nie wychodzi. Babcia podnosi krzesło do uderzenia. Krzyczę ile sił w gardle. Za późno!
To, że wtedy nie zginąłem zawdzięczam chyba młodemu wiekowi i jeszcze elastycznym kościom. Innego wytłumaczenia nie widzę.
…………………………………………….
…………………………………………………………