Ukontentowana w sposób nieziemski, czująca się zwiewnie,i lekko i niezwykle kobieco, Wędkowiec, właśnie klepała automatycznie kolejne cyferki w klawiaturę totalnie bezdusznego komputera. Oczy niby rejestrowały sukcesywnie pojawiające się na ekranie zapisy księgowe, ale tak naprawdę wciąż widziały smakowity obiad ugotowany ostatnio przez byłego małżonka. Ha! I to ugotowany bez próśb, fochów, gróźb, a za to znienacka i z zaskoczenia, już nie mówiąc o tym, że ostatni taki występ kulinarny , szanowny były małżonek zaliczał jakieś 13 lat wstecz, to jest w okresie narzeczeńskim.
Zatrąbił telefon, Wędkowiec oderwała nieprzytomne gałki oczne od kolumn cyferek i rzuciła je wprost na wyświetlacz komórki. A tam, jak wół stało : „MAŁŻ(ON)”. Właśnie tak ochrzciła eksa w przypływie mało romantycznych i rodzinnych uczuć, po ostatniej rozwodowej bitwie w sądzie. Jako, że małże zawsze kojarzyły jej się z czymś wstrętaśnym i nieco śmierdzącym, a dokładnie tak odczuwała byłego po dwóch rozprawach i samym fakcie konieczności złożenia pozwu oraz w związku z tym, że nie bardzo znała płeć tych prawdziwych małż i bardziej jej się to-to kojarzyło z samiczkami niż płącią brzydszą – dodała więc onego. I tak już zostało.
Dziś jednak Wędkowiec wybujała niewątpliwie nieco cieplejszymi uczuciami niż te, zasiedlające jej serce w ciągu ostatnich pięciu lat, więc po pstryknięciu zielonej słuchawki , wionęła słodko i wiotko i niemal różowiótko:
– Halooo…
– No cześć. – przywitał się krótko i treściwie eks i natychmiast jeszcze bardziej logicznie dodał – Słuchaj… Jak będziesz wracać z pracy, to zrób po drodze jakieś obiadowe zakupy.
– Booo? – Wędkowiec zaśpiewała głosem w kolorze lilaróż w serduszka wprost do telefonicznego głośniczka.
– A bo mamy przynętę na ryby w domu. – odparł eks tonem bardzo zbliżonym do codziennej szarości.
– To cudooownie – zanuciła Wędkowiec – Jesteś….Ach…Ryby! Jak ty doskonale wiesz, co mi sprawi najwyższą przyjemność – trzepała, równocześnie uszami wyobraźni słysząc właśnie genialny finał w wykonaniu Orkiestry Polskiego Radia zwieńczający energetycznym hymnem sukces.
Tak. Oto były mąż czyni dla niej kolejną niespodziankę. Proszę bardzo! Da się? No da się!. Na koniec triumfalne muzyczne dzieło, grasujące właśnie w wyobraźni kobiety zamieniło się w delikatny plusk rybiej łuski i akompaniujący mu szum przybrzeżnych tataraków.
– Halo! – zaskrzypiał w telefonie kompletnie odarty z romantyzmu głos byłego męża – Kobieto! Puchu marny! Obudź się! NIE JEDZIEMY NA RYBY! Za to…robale do nas przyszły z wizytą i zamieszkały w kotletach!. Lodówka się zepsuła i … no właśnie…mamy nadprogramową przynętę. Już ją wynoszę, ale właśnie wybywam do pracy i nie zdążę kupić obiadu.
– MAŁŻON… – jęknęła Wędkowiec – Ale mnie do puchu nawet niemarnego to bardzo daleko… – dukała zawstydzona, kompletnie ignorując fakt, co będzie wynosił eks- lodówkę czy robale… A może jedno i drugie, a na dokładkę i trefne mięso.
– Kto? – zachrypiał do słuchawki były mąż. Powiedziałaś,. że kto jestem?
Wędkowiec nie bardzo wiedziała, co na to odpowiedzieć. No bo na dwoje baba wróżyła – ucieszy się, albo obrazi. Wszak z Małż(onem) nigdy , nic nie wiadomo…
Jedno jest pewne… Małż(on) zyskał nowego znaczenia.
Za to Wędkowiec nie widziała spojrzenia byłego męża… I dobrze… Był to bowiem czysty i stuprocentowy wyciąg ze strachu i niepewności…. No bo nigdy nic nie wiadomo z małż(oną)… Na dwoje chłop wróżył… Wszak realnie ostatnio przybyło nieco jej osoby, bo rzuciła palenie… Ale z tym puchem, to rzeczywiście zagalopował się… Niech to cholera jasna wszystkie te romantyczne brednie! A jeśli ją uraził, to…o kant kredensu potłuc to wszystko!
Źródło: Osobiste doświadczenia autorki.
Matka-Polka-galopka. Na marginesie - matematyk, księgowa. Staram się nie politykować, nie mam do tego predyspozycji, wolę ... obserwować, wyciągać wnioski, przyglądać się i opisywać. Poczucia humoru nigdy za dużo, nawet sam Pan Bóg je posiada, więc czemu nie człowiek?