Prezes warszawskiej giełdy powiedział mi, że jednym czynem popełniłem bluźnierstwo i świętokradztwo.
Zwyżkują ostatnio indeksy giełdowe. Podobno dzięki sondażom przedwyborczym w Grecji, w których Nowa Demokracja wysunęła się przed koalicję SYRIZA. A w Polsce gościł profesor Mark Skousen, którego książka, „Austriacka szkoła ekonomii dla inwestorów”, właśnie się ukazała na rynku. Podczas wczorajszego wykładu na GPW zastanawiał się, ile jest Las Vegas na Wall Street?
Na pytanie „jaki będzie kurs jakichś akcji za jakiś czas” większość Austriaków odpowie oczywiście, że „nie wie”. Aczkolwiek uważają oni, że ceny na giełdach kształtują się według tego samego mechanizmu, jak w całej gospodarce. Może i tak było. Kiedyś. Gdy w sektorze finansowym nie pojawiła się taka masa pieniądza wirtualnego, jak w ostatniej dekadzie – a już szczególnie w ostatnich czterech latach.
Już kiedyś pisałem, że Ludwik Sobolewski powiedział mi, że jednym czynem popełniłem bluźnierstwo i świętokradztwo. Bluźnierstwo polegało na tym, że powiedziałem iż na giełdzie się gra a nie inwestuje, a świętokradztwo na tym, że powiedziałem to w siedzibie Giełdy. Co gorsza – podobnie uważał John Keynes, dla którego mam tyle samo estymy co dla Karola Marksa. Keynes nie miał racji wówczas gdy to mówił, kiedy Austriacka Teoria Cyklu Koniunkturalnego miała zastosowanie również do analiz giełdowych. Koncepcja Agregatowej Struktury Produkcji, mierzącej roczną wartość produkcji na wszystkich jej etapach – od surowców po finalne dobra konsumpcyjne, dzięki której możemy dostrzec co dzieje się z gospodarką w trakcie cyklu (oczywiście tego rozumianego w sposób austriacki) miała zastosowanie do analizy fundamentalnej spółek giełdowych i ich wyceny. Dzisiejsze wyceny spółek nie mają żadnego związku z ich fundamentami. A na giełdach dominuje nie obrót akcjami, czy towarami, tylko indeksami, walutami i „instrumentami”.
Przed wiecznym potępieniem ze strony Austriaków uratowała mnie ustawa z dnia 19 listopada 2009 roku o grach hazardowych. Przewidziała ona, że art. 12 ustawy z dnia 27 maja 2004 roku o funduszach inwestycyjnych, otrzymuje następujące brzmienie: „do instrumentów pochodnych będących przedmiotem umów zawartych przez fundusz inwestycyjny nie stosuje się przepisów ustawy o grach hazardowych oraz art. 413 Kodeksu cywilnego.” Co to znaczy w ludzkim narzeczu? Skoro się nie stosuje jakiegoś przepisu do jakieś stanu faktycznego na mocy ustawy, to znaczy, że na mocy zdrowego rozsądku powinno się go stosować i trzeba dokonać ustawowego wyłączenia, żeby jakiś prokurator nie wpadł na pomysł subsumcji tego, co się dzieje na GPW, do dyspozycji niektórych przepisów „ustawy hazardowej”.
I ma to zastosowanie nie tylko do instrumentów pochodnych. Tak jak gracze w kasynie obstawiają czy wypadnie czerwone, czy czarne, tak gracze giełdowi obstawiają czy wypadnie SYRIZA czy ND? Czy wzrośnie, czy spadnie. Bo przecież zazwyczaj nie rośnie i nie spada z jakiegoś fundamentalnego powodu, tylko właśnie dlatego, że więcej graczy obstawiło, że spadnie a więc „zajęło pozycje krótkie”.