Atak jest bez sensu (cz.III)
12/03/2012
434 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
Trzecia i ostatnia część analizy przygotowań do ataku USraela na Iran. Atak nie może spełnić zakładanego celu. Wojna z Iranem jest w ogóle fałszywą receptą na rozwiązanie tzw. problemu bliskowschodniego.
Wiemy już z poprzednich odcinków, że izraelski atak doskonały, podobnie jak zbrodnia doskonała – nie może się udać. Zbyt wiele jest warunków do spełnienia, zbyt wiele jest niewiadomych np. w sprawie irańskiej obrony przeciwlotniczej lub wytrzymałości jego podziemnych bunkrów z tzw. inteligentnego betonu, itp. Tylko 100-procentowe wykonanie planu wojskowego mogłoby zapewnić sukces. Nikt nie może zrobić takiego założenia przy tak wysokich kosztach, także politycznych. Izrael też o tym wie. Jeśliby zatem dokonał ataku na irański przemysł przerobu ich własnego, wydobywanego w kraju uranu – bo na razie tylko o takim przemyśle mówimy – to cel musiałby być inny. Jaki? Uderzenie lotnicze o dużej skali, niezależnie od tego jak udane, będzie zawsze aktem wojny, który musi się spotkać z ripostą Iranu. Logiczne jest zatem, że chodziłoby o wywołanie wojny dla niej samej, bez względu na to czy uda się powstrzymać irańską bombę, czy nie. Celem, podobnie jak w przypadku serii rewolucji arabskich byłaby więc destabilizacja a nie pozytywne rozwiązanie. To wskazuje komu i czemu miałoby to służyć.
Ostatnie dni wskazują jednak, że Izrael chce oszczędzić własnego lotnictwa na takim ataku i także to pierwsze uderzenie wykonać rękami Amerykanów. Właściwie to raczej po to, niż po zgodę na atak pojechał Netanyahu do Obamy. Izrael o żadne pozwolenie Ameryki prosić nie musi, bo – jak prawie cały świat już to zauważa – to nie pies merda ogonem, tylko ogon merda psem. Pretekstem ma być to, że Izrael nie ma odpowiednio dużych bomb, aby zniszczyć podziemny zakład wzbogacania uranu w Fordow koło Qom. Bomby takie mają Stany Zjednoczone i dopiero te bomby – GBU-57, ważące prawie 14 ton każda i nazywane MOP (Massive Ordnance Penetrators), przenoszone przez bombowce B-2s, a może nawet największa ze wszystkich "matka wszystkich bomb" MOAB, dawałyby dużo większe prawdopodobieństwo zniszczenia bunkra w Fordow konwencjonalnym atakiem lotniczym. W roku 2008 o użycie takich bomb przeciw Iranowi, lub użyczenie ich w tym celu lotnictwu Izraela, zabiegał u Busha ówczesny premier żydowskiego państwa Ehud Olmert. Bush miał za małą głowę nawet do swojej pierwszej awantury w Iraku, więc instynktownie odsuwał perspektywę wszczęcia drugiej i poważniejszej. Teraz Obama ma jakby mniej manewru w odmowie, ale mimo to nie wydaje się, aby jakieś ostateczne zobowiązania pod stronie Ameryki zapadły. Jeśli Obama i jakiś uczciwy, tj. myślący jeszcze po amerykańsku, a nie tylko już po żydowsku, sztab doradców w USA ma wpływ na decyzję Waszyngtonu, to powinien zorientować się, że Izrael tym razem blefuje i nie pośle setki swoich samolotów (i pilotów!) na niepewną misję nad Iranem, bo może go tam czekać bardzo niemiła niespodzianka. Waszyngton może więc grać udając, że wierzy, iż Izrael chce dokonać tego ataku sam. Tel-Awiw zacznie wtedy szukać innego sposobu, aby nie narazić się na klęskę i najpierw wciągnąć do tej wojny Amerykę, co od początku jest jego głównym celem.
Ale blefuje także Iran twierdząc, że w razie ataku zamknie strategiczną Cieśninę Ormuz, przez którą przechodzi więcej niż trzecia część światowego handlu ropą naftową. Na to, aby przeprowadzić prawdziwą i skuteczną blokadę środkami konwencjonalnymi brakuje mu okrętów i siły ognia. Miny, małe podwodne łodzie torpedowe i rakiety irańskie mogą powstrzymać najwyżej słabo bronione tankowce, ale po takim ataku na pewno nastąpi lawinowa riposta Piątej Floty USA stacjonującej wewnątrz Zatoki Perskiej u emira Bahrajnu.
Niewątpliwie, gdyby do ataku lotniczego na Iran doszło, Teheran byłby zmuszony do jakiejś formy odwetu, aby zachować twarz i choćby elementarną wiarygodność. Oprócz blokady cieśniny w grę wchodzi też kontratak przeciw państwom arabskim po drugiej stronie Zatoki, które są wasalami USraela i skąd ataki na Iran musiałyby być prowadzone, albo przynajmniej wspomagane. Amerykanie mają swoje bazy wojskowe w Kuwejcie, Bahrajnie, Katarze i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Jeśli Iran ustali, że ataki prowadzą Amerykanie i zaczynają się one lub korzystają ze wsparcia wojskowej infrastruktury w tych państwach, kontratak irański przez Zatokę jest bardzo prawdopodobny. To z kolei byłoby krokiem do eskalacji wojny, bo wtedy USA, które mają umowy o obronie tych państw, poczują się formalnie usprawiedliwione w atakowaniu dalszych celów w Iranie, już nie tylko związanych z przemysłem nuklearnym. Tak samo USA musiałyby zareagować „sojuszniczo”, gdyby w odpowiedzi na atak lotniczy z Izraela Iran odpalił w jego kierunku rakiety balistyczne Shahab. Jest mało prawdopodobne, że Iran tak zrobi, bo choć dolatują one do Izraela, są jeszcze za mało precyzyjne i mogłyby więcej szkód narobić np. Palestyńczykom niż Żydom. A to by osłabiało inną, najbardziej prawdopodobną, długofalową i wydajną metodę odwetu: działania grup klienckich (Hezbollah, Hamas) i ewentualnych nowych formacji islamskich desperatów w bezpośredniej bliskości Izraela.
Bardziej niż wzburzenia islamskich dołów poza Iranem, apostołowie wojny i manipulatorzy z USraela boją się reakcji w samym Iranie. Sporo wysiłku włożono dotąd w publiczne obsmarowywanie władz islamskiej republiki na arenie międzynarodowej, demonizowaniu zagrożenia atomowego jakie stamtąd płynie, a zwłaszcza w podsycanie wewnętrznej walki o władzę i wzbudzanie niechęci ludu do władz poprzez zaciskanie sankcji. Pewne skutki tych działań już są, w Iranie jest spora podskórna opozycja i zmęczenie ciągłą konfrontacją oraz sankcjami, choć jest to wszystko daleko jeszcze nie wystarczające na upragnioną przez Zachód „zmianę reżimu”. Ostry atak lotniczy prawdopodobnie zniweczyłby wszystkie te wysiłki za jednym zamachem i na bardzo długo pogrzebał wszelkie opcje wygenerowania zmiany od wewnątrz. Można założyć, że właśnie z tego względu nie budzi on entuzjazmu w służbach specjalnych USraela, które mają własne plany i „inżynierię zarządzania konfliktami”. To samo można powiedzieć o sankcjach przeciw Iranowi. Dziś wiele państw Zachodu, głównie w Europie, przystępuje do nich w nadziei, że to powstrzyma wojnę i tak się je zresztą uzasadnia wobec własnej opinii publicznej, ale gdyby atak na Iran nastąpił, tama sankcji na pewno doznałaby wielu pęknięć, a dalsze szczucie opinii publicznej Zachodu byłoby trudniejsze.
Jeśli obecnie Iran nie przystąpił jeszcze do produkcji broni nuklearnej, a przynajmniej takich dowodów nie ma, to po „ataku prewencyjnym” na pewno nie miałby już żadnych zahamowan i nawet nie musiałby się z tego tłumaczyć. Ponieważ nawet po najcięższym ataku zachowa znaczną część potencjału już dziś dobrze rozproszoną, a także kadry, doświadczenie i umiejętności technologiczne, to mając własne złoża rudy uranu za 5-10 lat będzie znowu w tym samym miejscu co dziś albo i dalej. Większość analityków politycznych i wojskowych przyznaje, że atak prewencyjny będzie miał najpewniej skutek odwrotny od zamierzonego. W tym kontekście znów pojawiły się szaleńcze rojenia niektórych USraelitów o użyciu „ograniczonej” bomby atomowej dla tzw. bunker busters, oraz pocisków ze zubożonego uranu (DU) po to aby „raz na zawsze złamać Iranowi kręgosłup” i wykluczyć możliwość odrodzenia się jego ambicji w przyszłości. Wchodzimy tu zatem w ostatnią fazę chorej pseudologiki: użyć bomby atomowej, aby zapobiec bombie atomowej. Niestety, nie jest to wykluczone, jeśli się założy, że zwycięzców nikt nie sądzi i o to później nie zapyta, ale tu otwiera się pole, które przynajmniej na tym etapie wymyka się racjonalnej analizie. Także z tego względu planom wojny w obecnym kształcie trzeba się przeciwstawiać z całą siłą.
Nawet opozycja irańska za granicą jest dumna z osiągnięć naukowych swego kraju i jego programu nuklearnego, nie widząc powodu, dla którego naród o tak wielkiej historii i takim potencjale nie miałby zostać regionalnym mocarstwem. Stale podnosi się przykład Pakistanu, który bombę już ma, choć jest mniej stabilny wojskowo i politycznie. No i prawie w każdej rozmowie zarzuca się Zachodowi obłudę, z jaką zezwala na broń atomową Izraelowi, który jest w stanie permanentnej wojny ze wszystkimi sąsiadami, a zabrania się jej Iranowi, który od XIX wieku żadnej wojny nie toczył. I w tym miejscu zwykle dochodzi się do sedna sprawy: źródłem tzw. problemu bliskowschodniego jest Izrael a nie Iran, i kluczem do jego rozwiązania są ustępstwa Izraela a nie Iranu.
Bogusław Jeznach
Deser muzyczny
I znowu zaśpiewa nam Loreena McKennitt, kanadyjska pieśniarka celtyckiego pochodzenia lubująca się także w akcentach orientalnych. Utwór nosi turecki tytuł Istanbul’un duvarlari (Bramy Stambułu), a zdjęcia pokazują wiele zakątków tego pięknego miasta, jednego z moich ulubionych. Zapraszam na siedem minut muzycznego ukojenia.