Atak jest bez sensu (cz. I)
06/03/2012
442 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
Rośnie prawdopodobieństwo ataku lotniczego USraela na irańskie instalacje atomowe. Maleje jednak szansa na powstrzymanie Iranu przed uzyskaniem broni jądrowej.
Ambicje posiadania broni jądrowej w Iranie pojawiły się już za rządów szacha, który w ogóle myślał o Iranie w kategoriach imperium i którego obalono w 1979 roku. Jakieś 10 lat temu świat dowiedział się o irańskich planach budowy i pilotażowych projektach zakładów „ciężkiej wody”, używanej w reaktorach do wytwarzania plutonu oraz zakładów wzbogacania uranu, który jest potrzebny w niektórych typach reaktorów atomowych ale może także służyć do wytwarzania ładunków nuklearnych w celach wojskowych. Takich zakładów z czasem pojawiło się w Iranie więcej, zwiększyły one swoją moc i zdolności wytwórcze. Ponieważ Iran ma własne kopalnie uranu (w Saghand i Geczin) i całkiem pokaźne jego zasoby, nie kryje się on wcale z planem, aby opanować całą technologię i proces wytwórczy paliwa jądrowego wyłącznie własnymi siłami. Wiadomo jednak, że Iran pracuje także nad detonatorami, rakietami do przenoszenia wielkich ładunków na wielkie odległości, wyrzutniami itp. Mało kto ma dziś wątpliwości, że w grę wchodzi zatem także zastosowanie wojskowe, tym bardziej, że na pewnym etapie granica do przejścia jednej technologii w drugą staje się bardzo cienka. W miarę jak plany wojenne USraela i nagonka na Iran się nasila, a wszystkie konflikty ostatnich lat przysuwają do jego granic i okrążają go (Irak, Afganistan, Gruzja) proces ten ulega przyspieszeniu. Wiele wskazuje na to, że Iranowi spieszy się, aby mieć w swej dyspozycji broń atomową właśnie i przede wszystkim po to, aby móc wyrwać się z okrążenia i odstraszyć od siebie tę wojnę zanim wróg ją rozpęta. W ostatnich miesiącach i tygodniach ten wyścig trwa już jawnie z obu stron i obie strony pędzą na siebie jak pociągi pod Szczekocinami.
Obiektywnie biorąc nie jest to dobra wiadomość dla żadnej ze stron, bo sytuacja dla obu robi się bez wyjścia i bez rozwiązania na przyszłość. Jedynym państwem, które ma technologię nuklearną i taką broń na Bliskim Wschodzie jest Izrael, którego arsenał szacuje się na około 200 głowic jądrowych produkowanych w ściśle tajnym wojskowym ośrodku atomowym Dimona na pustyni Negev. Jeśli własną bombę A wyprodukuje sobie Iran, państwo żydowskie utraci swą dotychczasową przewagę w rejonie i samo stanie się celem, co uwzględniając jego niewielkie a stosunkowo gęsto zaludnione terytorium niesie w sobie groźbę unicestwienia jednym desperackim atakiem. Owszem, Izrael zawczasu umieścił wiele swoich rakiet z głowicami atomowymi w okrętach podwodnych, które w takim przypadku oddałyby pośmiertną „salwę zemsty” unicestwiając także agresora, co wprawdzie stanowi straszak dla rozsądnych, ale może nie powstrzymać wariata, których przecież w polityce nie brakuje. Izrael boi się jednak i tego, że nawet sama świadomość, iż za zbrojnymi formacjami Hezbollahu w Libanie i Hamasu w strefie Gazy stoi atomowy Iran dodałaby skrzydeł tym coraz groźniejszym bojownikom na bezpośredniej linii frontu po obu stronach Izraela. Ogrom krzywd wyrządzanych przez Żydów Palestyńczykom i skala okazywanej im pogardy stworzyła tam już właściwie emocjonalną sytuację bez odwrotu i można sobie wyobrazić, że gdyby Żydzi choćby na moment tam teraz osłabli, Arabowie wyrżnęliby ich żyletkami. „Auschwitz byłby rajem w porównaniu z tym, co by tu z nami zrobili gdyby uzyskali przewagę” – straszył swych rodaków szef sztabu Izraela gen. Szaul Mofaz, notabene jastrząb pochodzący z Iranu. Tzw. problem bliskowschodni to właściwie strukturalny klincz.
Atomowy Iran, będący republiką islamską, w której obalono i wypędzono szacha, budzi też przerażenie archaicznych monarchii absolutnych po drugiej stronie Zatoki Perskiej: królów Arabii Saudyjskiej i Jordanii, emirów Kuwejtu, Kataru, Bahrejnu, siedmiu Zjednoczonych Emiratów Arabskich (Dubaju, Abu Dhabi, Fudżajry, Ras al-Chajma, Adżmanu, Szardży, Umm al-Kajwajn) oraz sułtana Omanu. Gdyby Iran uzyskał tak istotną przewagę w rejonie Zatoki Perskiej, zagroziłby nie tyle światowemu handlowi ropą, bo sam potrzebuje z niej dochodów, ile wzmógłby procesy społeczne wśród poddanych w ościennych monarchiach. Nie chodzi już tylko o obecną w wielu z tych krajów, a często sporą mniejszość szyicką (Bahrejn, Irak), która jest bardziej podatna na religijny radykalizm i ideologię męczeńskiej śmierci i dla której szyicki Iran jest najważniejszym punktem odniesienia. Bodaj jeszcze ważniejsze jest to, że wszędzie tli się podskórna niechęć do władców, którzy z orientalną ostentacją topią naftowe dochody w nieprawdopodobnym luksusie dla siebie i swych rodzin, zawsze mniej kasy – co jest naturalne i oczywiste – przeznaczając dla poddanych. To właśnie z obawy przed własnym ludem każdy z tych kacyków skwapliwie korzysta z osłony amerykańskich lotniskowców i brytyjskich krążowników, zza ich pleców ujada na Iran i tępi wszelkie poważniejsze nastroje antyizraelskie. Licząc obiektywnie muzułmanie mają nad Izraelem kilkudziesięciokrotną przewagę w ludziach a do swej dyspozycji niewiarygodną masę naftowych pieniędzy. Gdyby mieli wolę polityczną i działali wspólnie, a ich władcy nie byli totalnie uzależnieni od Zachodu już dawno mogliby pokonać Izrael w ciągu 24 godzin. Cała krucha równowaga na Bliskim Wschodzie polega właśnie na umiejętnym, zakulisowym zarządzaniu naftowymi kacykami przez Zachód, wygrywaniu ich wzajemnych animozji i wykorzystywaniu ich obaw przed własnym ludem. Ogrom potrzebnych do tego bezustannych manipulacji i działań służb specjalnych z wielu krajów tworzy z Bliskiego Wschodu najbardziej newralgiczny, zapalny obszar świata.
Gdyby Iran wszedł w posiadanie broni atomowej (a z krajów muzułmańskich już ją posiada Pakistan), prawie na pewno zaczęłaby o nią zabiegać także Arabia Saudyjska, a pewnie także Turcja i Egipt. Pojawienie się aż tylu krajów atomowych w tak zapalnym i historycznie skonfliktowanym regionie to kolejne wielkie zagrożenie w niedalekiej przyszłości. Ta perspektywa jeszcze bardziej popycha Zachód w stronę sankcji, licząc na to, że jeszcze uda się nimi skłonić Iran, aby pozostał krajem surowcowym i sprzedawał swą rudę uranu na przerób w krajach Zachodu, a sam zadowolił się potem kupowaniem już gotowego, zagęszczonego paliwa do swych przyszłych reaktorów. W przypadku USraela determinacja jest jednak jeszcze większa i „w grę wchodzą wszystkie opcje”, jak się to ładnie nazywa, czyli także zmasowany atak na irańskie instalacje nuklearne, co w praktyce oznacza wojnę. Najsilniej parcie do tej wojny jest widoczne w Izraelu, gdzie właściwie dojrzało ono do fazy decyzji wojskowej. Problem polega jednak na tym, że akcja wojskowa nie tylko nie może zapewnić tego, o co USraelowi chodzi (przynajmniej oficjalnie), ale wręcz pogorszy sytuację.
Dziś każdy obrót wirówki w dziesięciu znanych zakładach przerobu uranu w Iranie (Bonab, Ramsar, Bid Kaneh, Fordow, Arak, Parczin, Natanz, Isfahan, Jazd, Buszehr) przybliża ten kraj do posiadania bomby A. Szef izraelskiego wywiadu wojskowego gen. Aviv Kochavi podał ostatnio, że Iran ma już 4 tony uranu wzbogaconego do 3,5% oraz sto kilogramów o koncentracji 20%, podobno dla potrzeb uniwersyteckiego reaktora badawczego w Teheranie. Gdyby tę ilość dokręcić jeszcze do poziomu 90%, co przy wyższych koncentracjach staje się coraz łatwiejsze, starczyłoby na cztery standardowe bomby A. Generał Kochavi ocenia, że Irańczykom potrzebny jest jeszcze rok, aby uzyskać grubą, brudną bombę, i dalsze 1-2 lata, aby mieć głowice, które da się posadzić na rakiecie balistycznej. Amerykanie, którzy zakładają, że Iranowi nie chodzi o to, by mieć tylko raz z czego strzelić, lecz aby zdobyć trwałą pozycję strategiczną, mówią o przynajmniej pięciu-sześciu latach.
Ehud Barak, izraelski minister wojny, … pardon, obrony, uważa, że jeszcze zanim Iran doczeka się własnej bomby, jego program wejdzie w strefę odporności na ciosy z zewnątrz, więc czas na "prewencyjne uderzenie" się kurczy. W ostatnich miesiącach najlepsze wirówki irańskie przeniesiono do nowego, do niedawna nieznanego ośrodka atomowego w Fordow koło świętego miasta Qom. Jest to zakład wydrążony bardzo głęboko pod górą, którego nie dosięgnie i nie zniszczy żadna konwencjonalna bomba ani rakieta. Inspektorzy Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA), których Iran – wbrew kłamstwom zachodnich mediów – wpuścił jednak do tych zakładów, twierdzą, że jest to ciasne miejsce, które pomieści najwyżej 3000 wirówek, czyli trzy razy mniej niż ich stoi w najstarszym irańskim zakładzie w Natanz. Jak dotąd zresztą inspekcje MAEA nie wykryły niczego niezgodnego z procedurą uzyskiwania paliwa dla celów pokojowych. Izrael, a konkretnie Ehud Barak, wysuwa jednak argument, że kiedy Iran ukończy wyposażanie zakładu w Fordow w wirówki najnowszej generacji, też zresztą własnej produkcji, wtedy wypowie Układ o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej (NPT) i odmówi wstępu inspekcjom, a następnie szybko przestawi procedury na produkcję wojskową i dokończy scenariusz, o który jest od początku podejrzewany. Tak właśnie było w przypadku Korei Północnej, która wypowiedziała NPT w 2003, dwa lata potem oznajmiła światu, że posiada bombę A, a w roku 2006 przeprowadziła jej pierwszą próbę. (cdn.)
Bogusław Jeznach
Deser muzyczny
Ponieważ czytanie takich tekstów jest stresujące (pisanie też!) proponuję posłuchać cudownego sopranu kanadyjskiej śpiewaczki Loreeny McKennit w orientalnym utworze pt. Marrakesh Nigh Market. 25 marca 2012 artystka ma wystąpić w Sali Kongresowej PKiN w Warszawie.