Bez kategorii
Like

Arłukowicz, czyli o przeskakiwaniu ze statku na statek

26/05/2012
367 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
no-cover

Gdyby Bartosz Arłukowicz nie poszedł na służbę do Platformy, dziś byłby liderem SLD.

0


Jego partia miałaby powyżej 15% poparcia społecznego, a on sam szykowałby się na funkcję premiera w przyszłym rządzie.

Na początku przyznam, że znam Bartka i go lubię. Ale jego los powinien być przestrogą dla wszystkich tych, którym brak cierpliwości i na gwałt chcą zrobić szybką i łatwą karierę. Dzisiaj zbierają się nad nim czarne chmury i prawdopodobnie będzie jednym z pierwszych ministrów, których Donald Tusk rzuci na żer złaknionym krwi mediom. Walczy jeszcze o życie, odwołuje szefa NFZ, robi jakieś ustawki w tabloidach, jeździ do rannych w wypadkach, ale tak naprawdę jest politycznie martwy. Zresztą – uśmiercił się sam, przechodząc na jesieni zeszłego roku do obozu PO.

Gdyby tego nie zrobił, dziś byłby zapewne szefem nie tylko klubu SLD, ale jego jedyną nadzieją na odrodzenie. Nadzieją w pełni uzasadnioną – człowiek młody, nie zgrany politycznie, świetnie czujący media, ofiara Grzegorza Napieralskiego. Wszystko to predysponowałoby go do funkcji lidera obozu lewicy i gdyby Leszek Miller chciał z nim powalczyć, poniósłby spektakularną klęskę. Również Palikot, na jego tle, wypadałby blado, bo ma wszystkie wady Bartka, ale ani jednej z jego zalet. Sojusz byłby prawdopodobnie na dobrej drodze do przejmowania rozczarowanych wyborców Platformy i do zbliżania się do pułapu 20% w sondażach poparcia społecznego.

Ale Bartek wybrał inaczej – przeskoczył do obozu zwycięzców i został tam skutecznie ośmieszony, obciążony grzechami swej poprzedniczki, a jeszcze wcześniej – wykorzystany w kampanii wyborczej. Gdyby poczekał pół roku, gdyby nie było mu tak śpieszno do służbowego samochodu i stanowiska w rządzie, gdyby trochę pomęczył się z SLD-owskimi działaczami… Ale nie, on wolał łatwy i szybki lot do góry.

Jednak, jak w wesołym miasteczku, po nagłym wystrzeleniu w górę, nastąpił oczekiwany i naturalny upadek. Arłukowicz nie zbudował swojej pozycji wewnątrz PO, nie starał się nawet o znalezienie sobie partyjnych stronników. Wisiał na sile premiera i jego woli. I właśnie z tej woli, z jego kaprysu lub rachuby politycznej, już za chwilę, już za momencik… przestanie się kręcić. Bo będzie jak przysłowiowy murzyn, który po zrobieniu swojej roboty, może odejść. Co miał, już spełnił – osłabił swoich kolegów z SLD w kampanii wyborczej, wziął na siebie – jak kotek w jednym z opowiadań Mrożka – winy swego pana (pani) na siebie. Więc przestał być potrzebny. Sam zgasił swoje światło, które w nim było i czasami jasno i ciekawie się jarzyło.

I choć lubię osobiście Bartka, to muszę powiedzieć, że politycznie mi go nie żal i że to, co go czeka, jest w pełni zasłużone. Bo taki już jest, i powinien być, los tych, którzy nie potrafią czekać, którzy nie mają cierpliwości, którzy chcą szybkiego i łatwego sukcesu, którzy nie budują swojej siły, ale korzystają z siły innych. To w sumie pouczający przykład dla tych wszystkich, którzy chcieliby w przyszłości skorzystać z jego drogi (i drogi kilu innych posłów i posłanek obecnej kadencji, których kariera polityczna skończy się najpóźniej w 2015 roku). Nie warto chodzić drogami na skróty, nie warto iść na służbę do obecnych mocarzy. Warto w spokoju i w uporze budować własne łodzie. A przeskakiwać z okrętu na okręt tylko w jednym celu – abordażu, którego efektem jest wycięcie w pień załogi wrogiego statku.

 

0

Marek Migalski

283 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758