Nowe Technologie i Medycyna
Like

Arłukowicz bez bólu

29/07/2015
833 Wyświetlenia
1 Komentarze
10 minut czytania
Arłukowicz bez bólu

Poród bez bólu – to propozycja „na odchodne” byłego już ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza. Kolejna obietnica rzucona przed kamerami, która skończy się na słowach? Na razie bez bólu przeszło odwołanie tego najbardziej krytykowanego szefa resortu w rządzie PO. Odszedł bez szumu i bez należnego rozliczenia. Arłukowicz stracił bowiem stanowisko nie za swoje wpadki z kolejnymi ustawami mającymi rzekomo poprawić sytuację pacjentów i brak jakiegokolwiek pomysłu na reformę ochrony zdrowia, ale przez aferę podsłuchową.

0


 

Swoją prawie czteroletnią kadencję podsumował jako pełną sukcesów. Optymizmu więc nadal mu nie brakuje, tak jak przez cały czas zajmowania stanowiska w rządzie. Tymczasem pakiet onkologiczny, ustawa refundacyjna, karanie lekarzy i aptekarzy, system eWUŚ i szereg innych rzeczy dały nieźle popalić polskim pacjentom. A na niezrealizowane projekty brakuje palców u rąk. Plany pozostały jedynie w sferze marzeń ministra – i w sferze pragnień chorych. W rzeczywistości jest chaos i bałagan, do którego znacznie się przyczynił.

To, co najbardziej zabolało polskiego pacjenta, to rzekome reformy. Najpierw ustawa refundacyjna – spuścizna po poprzedniczce, Ewie Kopacz. W fazie tworzenia mocno krytykowana przez Bartosza Arłukowicza, wówczas posła SLD. Gdy został kupiony stanowiskiem w rządzie Donalda Tuska, zmienił zdanie i rzekomo złe przepisy firmował już swoim nazwiskiem. Wprowadzona ustawa zamiast obiecanego obniżenia cen leków spowodowała, że wiele z nich stało się droższych i niedostępnych dla cierpiących na niektóre schorzenia. Nadal są sytuacje, gdy chory odchodzi sprzed aptecznego okienka z kwitkiem, bo nie stać go na zapisany lek. Dopisywanie co jakiś czas leków do listy albo odejmowanie z niej niektórych medykamentów nic nie poprawiło. Nadal wiele nowoczesnych specyfików nie jest refundowanych, a chorzy w aptekach wciąż zostawiają spore sumy pieniędzy. Przepis miał zmniejszyć wydatki pacjentów, a spowodował spore oszczędności w budżecie NFZ. Ustawa przyporządkowała też leki do chorób. Przy tej okazji powstał konflikt z lekarzami i farmaceutami. Minister zdecydował bowiem o nakładaniu kar finansowych na medyków, którzy zapiszą lek refundowany komuś, kto według rozporządzenia na niego nie zasługuje, albo źle wypiszą receptę, a także na aptekarzy, którzy takową zrealizują.

Pojawił się też słynny system eWUŚ – elektroniczna weryfikacja uprawnień do świadczeń w opiece zdrowotnej. Wydano publiczne pieniądze, a system często wskazywał osoby ubezpieczone jako nieuprawnione do leczenia w ramach NFZ. Czyli kolejny niewypał.

Była także próba reformy NFZ. Na stronie Ministerstwa Zdrowia znajduje się jeszcze wspaniała prezentacja przedstawiona w 2013 roku. Do roku 2015 Bartosz Arłukowicz chciał poprawić efektywność systemu opieki zdrowotnej, systemu refundacji leków i informatyzacji. Najważniejszym jednak punktem tego planu była likwidacja centrali NFZ. W zamian miał być powołany niezależny Urząd Ubezpieczeń Zdrowotnych, który miałby rzetelnie wyceniać poszczególne procedury. Arłukowicz chciał też powstania regionalnych map potrzeb zdrowotnych. Oczywiście były to jedynie pobożne życzenia, bo do tej pory nic z tego nie zostało zrealizowane.

Zdymisjonowany minister zdrowia w okresie ponad 3,5 roku swego urzędowania bardzo dużo mówił, obiecywał i planował. Nie zająknął się jednak nigdy, skąd wziąć pieniądze na te wszystkie mrzonki. Był też mistrzem unikania konfrontacji z przeciwnikami jego rzekomego działania i wszelkich debat na temat sytuacji w ochronie zdrowia. Wolał urządzać show, które przygotowywał na konferencje prasowe, by wyliczać, czego to on jeszcze nie zrobi.

Jednak najbardziej jako minister Arłukowicz „wsławił się” pakietem onkologicznym i próbą skracania kolejek. Już Ewa Kopacz obiecywała, że sobie z nimi poradzi, jednak nie robiła nic, by dostęp do świadczeń usprawnić i przyspieszyć. Wszyscy zapamiętaliśmy jej słynne hasło: „najważniejszy jest pacjent”, które podchwycił Arłukowicz. Tymczasem posunięcia tak obecnej premier, jak i byłego już szefa resortu szły w zupełnie innym kierunku. Były kilkakrotne próby jego odwołania – za nic nie robienie i doprowadzenie ochrony zdrowia do ruiny – ale koalicja PO-PSL nie pozwoliła mu odejść. I tak w niesławie, ale za to na stanowisku, mijały mu kolejne dni, miesiące i lata.

Aż do słynnego ultimatum Tuska pod koniec 2013 roku, gdy premier dał mu trzy miesiące na plan-cud. Premier chciał skrócenia kolejek i przedstawienia rozwiązania sytuacji w dostępie do leczenia onkologicznego. Chorzy – co nie jest tajemnicą – umierali w kolejkach, a w najlepszym wypadku tracili w nich zdrowie. Tak jest do dzisiaj, bo podjęte przez Arłukowicza próby nie zmieniły tej sytuacji. Jednak stworzony i zaprezentowany wraz z gronem ekspertów pakiet onkologiczny i kolejkowy okazał się kolejnym bublem. Nie dość, że wprowadzone regulacje dzielą pacjentów i uprzywilejowując jednych odsuwają drugich, przez co wydłużają kolejki, to jeszcze skłócają lekarzy. Pacjent z podejrzeniem lub rozpoznaniem nowotworu otrzymuje Kartę Pacjenta Onkologicznego, która uprawnia do szybkiej diagnostyki i wizyt u specjalistów bez skierowania. Pacjent powinien mieć też przydzielonego koordynatora leczenia.

Zmiany miały pozwolić na lepszy dostęp do specjalistów. Tyle tylko, że w praktyce to się nie sprawdziło, a niektóre poradnie wręcz odmawiają udziału w pakiecie. Krytyka nowych przepisów płynie z wielu stron od miesięcy. Tym bardziej, że – mimo zapewnień – w pracach nad ustawą nie zostały wzięte pod uwagę sugestie środowisk lekarskich i pielęgniarskich. Zmiany nie były konsultowane ani z lekarzami POZ, którym przydzielono większe uprawnienia, ani z onkologami. Nie rozmawiano ze specjalistami czy lekarzami szpitalnymi. Wreszcie nie wskazano, skąd brać środki potrzebne na realizację pakietu. Jednak pseudo-sukces został odtrąbiony. Regulacja prawna jest, nieważne jaka. I – jak w podsumowaniu swojego ministrowania stwierdził Arłukowicz – „wprowadziliśmy 17 ustaw i 293 rozporządzenia. Wszystkie zmiany miały na celu poprawę funkcjonowania systemu ochrony zdrowia dla pacjenta”. Tyle tylko, że zmiany wspominane przez Arłukowicza z codziennym zmaganiem o dobre i skuteczne leczenie pacjentów nie mają nic wspólnego. Jako swój sukces wymienił m.in. ustawę o in vitro, wątpliwą moralnie. Nie ma to jednak nic wspólnego z reformą ochrony zdrowia, która – będąc w agonii po ośmioletnich rządach PO – takiej reformy potrzebuje.

Negatywnie kadencję ministra oceniają nie tylko pacjenci i opozycja, ale przede wszystkim środowiska medyczne. Nie ma żadnego związku, który nie krytykowałby Arłukowicza za działanie, a raczej jego brak. Za butę, uchylanie się od spotkań, dyskusji, sprawozdań. I tak naprawdę działanie na szkodę pacjentów, lekarzy, systemu. Jednak odwołanie ministra z powodu afery podsłuchowej, z którą Arłukowicz – jak się wydaje – niewiele miał wspólnego, jest zdumiewające. Istnieje bowiem wiele realnych powodów, za które powinien rozstać się z ministerialnym fotelem, i to już dawno.

Nowym ministrem zdrowia został kardiochirurg, prof. Marian Zembala, niegdyś bliski współpracownik prof. Zbigniewa Religi. Już na początku zapowiedział m.in. podjęcie działań mających poprawić bezpieczeństwo dzieci. Chce też przyspieszyć kontraktowanie oraz przeznaczyć część ubezpieczenia płaconego przez kierowców na wzmocnienie medycyny ratunkowej. Jest to więc powrót do tzw. podatku Religi. Został on wprowadzony w 2008 r. z inicjatywy ówczesnego ministra zdrowia w rządzie PiS. Nakładał na ubezpieczycieli ustawowy obowiązek przekazywania NFZ ryczałtowej opłaty w wysokości 12 proc. składki z każdej polisy OC. Te środki miały być przeznaczone na finansowanie kosztów leczenia ofiar wypadków drogowych. Takie przepisy krytykowała PO, która po objęciu przez Ewę Kopacz stanowiska ministra zdrowia zniosła ten przepis. Czyżby teraz, przed wyborami, chciano wrócić do obciążania kierowców podatkiem? Wątpliwe. A inne propozycje? Są na nie tylko cztery miesiące. Niemożliwe, by ktokolwiek zdołał w tak krótkim czasie coś zrobić, więc nadal jest to tylko granie pod publiczkę.

Tym bardziej, że już jedna z pierwszych wypowiedzi nowego ministra wywołała spore poruszenie. Jego stwierdzenie, że „każdy, kto w jego szpitalu podjąłby strajk, zostałby zwolniony” (odnoszące się do strajku pielęgniarek w Wyszkowie), wywołało ostry protest „Solidarności”, która domaga się dymisji ministra. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej…

Autorstwo: Anna Skopińska
Źródło: NaszaPolska.pl

0

Wiadomosci 3obieg.pl

Napisz do nas jeśli w Twoim otoczeniu dzieje się coś, co wymaga interwencji dziennikarskiej redakcja@3obieg.pl

1314 publikacje
11 komentarze
 

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758