Aparat do robienia „ping”
31/01/2011
769 Wyświetlenia
17 Komentarze
4 minut czytania
Maszyna robiąca „ping” to najdroższa aparatura w szpitalu, ulubiony gadżet dyrektora. Stoi toto w Pokoju Straszenia Noworodków i jest bardzo przydatne. Kiedy na Salę wchodzi dyrektor, maszynę się włącza, maszyna robi „ping”, no i dyrektor jest zadowolony. Zresztą, nie ma co opowiadać, trzeba to zobaczyć:
Maszyna robiąca „ping” to najdroższa aparatura w szpitalu, ulubiony gadżet dyrektora. Stoi toto w Pokoju Straszenia Noworodków i jest bardzo przydatne. Kiedy na Salę wchodzi dyrektor, maszynę się włącza, maszyna robi „ping”, no i dyrektor jest zadowolony. Zresztą, nie ma co opowiadać, trzeba to zobaczyć:
Do czego służy maszyna robiąca „ping”? Do robienia „ping”, czyli do niczego praktycznego. Polska odmiana owej aparatury występuje nie w telewizyjnych skeczach, lecz w rzeczywistości. Różni się jedynie wydawanym odgłosem: nie robi „ping”, lecz „chcemy prawdy o Smoleńsku”.
Nie sposób odnieść wrażenia, że PiS lansuje się taką właśnie maszynką do robienia niczego. Aparatura błyska, buczy, dygocze żądaniem „prawdy”, wszystko to efektowne i hałaśliwe – ale skrajnie puste. Cała para idzie w obwody, o pacjencie (zwanym okresowo „wyborcą”) obsługa maszyny nie pamięta:
Jarosław Kaczyński zapytany, czy PiS będzie zajmowało się wyłącznie smoleńską tragedią przypomniał, że jego partia zajmowała się innymi ważnymi dla kraju problemami, m.in. gospodarką, budżetem, budową dróg, i nadal pracuje nad wieloma ważnymi dla państwa projektami.
http://www.pis.org.pl/article.php?id=18299
Pacjenta „ważne dla państwa projekty” niewiele obchodzą. Pacjent chce mieć wyasfaltowaną drogę pod domem, policjanta goniącego chuliganów bazgrzących po ścianach bloków mieszkalnych, przystanek autobusowy za rogiem i tani bazarek w pobliżu. „Gospodarka’, „budżet” i „wiele ważnych dla państwa projektów” to abstrakcja, rzecz niewarta uwagi wobec problemów życia codziennego. Pacjenta interesuje własny budżet („jak przeżyć do pierwszego”), własna gospodarka („kupujemy na raty telewizor czy odkurzacz”), budowa relacji międzyludzkich i wiele innych projektów ważnych dla państwa Kowalskich. Pisowska (zresztą, bądźmy szczerzy – wszystkich partii politycznych pierwszego szeregu) maszyna do robienia „ping” spraw państwa Kowalskich nie rozwiązuje. Przeciwnie – z punktu widzenia Kowalskich jest bezwartościowa, a mimo to dyrekcja szpitala domaga się opłat za jej użytkowanie…
Niedługo pracownicy szpitala ruszą w teren kaperować naiwnych. Będą mamić kolorowymi światełkami maszyny robiącej „ping”. Będą pingowac „prawdą o Smoleńsku”, chociaż nadciąga kampania wyborcza do parlamentu, a nie komisji śledczej. Pacjenci nie zostaną poddani leczeniu, lecz propagandzie równie wielkich, co pustych słów. Prawda o Smoleńsku nie rozwiąże żadnego problemu istotnego dla Kowalskich. Czy w związku z tym Kowalski będzie miał ochotę wybrać kogoś, kto ma go w nosie?
Kowalski powinien się więc zdecydować – albo „ping” albo nowa jakość. Nowa jakość, czyli ktoś, kto na zebraniu w dzielnicowym domu kultury nie będzie ględził o budżecie, OFEach, polityce wobec Azerbejdżanu i procentach winy za katastrofę w Smoleńsku, lecz wysłucha zażaleń „to nam najbardziej przeszkadza” deklarując gotowość zaradzenia dolegliwościom. I z tych obietnic winien być rozliczany. Bo z nich może być rozliczany, a z „budżetu”, „gospodarki” i innych „ważnych dla państwa projektów” – raczej nie, ponieważ tego typu obszarach odpowiedzialność się rozmywa.