Angela, Guido, slogany i interesy
01/09/2012
463 Wyświetlenia
0 Komentarze
2 minut czytania
Szef MSZ RFN Guido Westerwelle powtórzył slogan: „więcej Europy” jako receptę na kryzys na naszym kontynencie. Herr Guido jest nudny, jak flaki z olejem. Tak to jest, jak uparcie śpiewa się od lat to samo „hajli-hajlo” niczym zdarta płyta.
Szef MSZ RFN Guido Westerwelle powtórzył slogan: „więcej Europy” jako receptę na kryzys na naszym kontynencie. Herr Guido jest nudny, jak flaki z olejem. Tak to jest, jak uparcie śpiewa się od lat to samo „hajli-hajlo” niczym zdarta płyta. Hasełko „mehr Europa” jest jak słynny „jesiotr drugiej świeżości” z powieści Michaiła Bułhakowa. Ostatnio wyśmiał je nawet zwykle bardzo współpracujący z władzą niemiecki „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Dowodził on, że owe „więcej Europy” już było. Dodam: że wcale jakoś to nie zagrodziło drogi kryzysowi gospodarczemu i instytucjonalnemu. Ba, pogłębienie integracji europejskiej tylko… powiększyło kryzys Unii jako takiej. Ale Merkel i Westerwelle – oboje mówią to samo – wolą być na to głusi i ślepi. Powód jest oczywisty: zwiększenie kompetencji UE jest tak naprawdę, w politycznej praktyce, zwiększeniem mocy decyzyjnych największego kraju członkowskiego Unii czyli właśnie Niemiec. Dziecko to nawet widzi, kanclerz
RFN tymbardziej. Czemu nie chcą tego widzieć tak liczni politycy, publicyści i ekonomiści w Polsce? Zdziecinnieli nagle? Nic nie rozumieją, „nie jarzą bazy”, jak to kiedyś mówiono? Czy wolą udawać ślepych?
Zamiast bredzić o dodawaniu uprawnień Brukseli (czytaj: Berlinowi) lepiej, aby nasi rodzimi obrońcy niemieckich interesów zajęli się wyegzekwowaniem praw przysługującym polskim przedsiębiorcom na terenie Unii – które wciąż w sporym stopniu pozostają na papierze. Że Niemcy biją się o swoje – doskonale rozumiem, ale że z nadgorliwością prymusa pomagają im w tym Polacy – tego zrozumieć nie mogę.