Większość gazet, portali internetowych, ba! nawet rozgłośni radiowych i stacji TV, tych dużych i tych bardzo małych, lokalnych, do końca, do sierpnia 2012 roku żyło z reklam Amber Gold. W wielu przekazach medialnych Grupa Amber Gold przedstawiana była jako doniosły przykład, że w Polsce można! Że da się coś sensownego zbudować i jeszcze na tym zarobić. Że doniesienia o niesprzyjającej koniunkturze gospodarczej, trudnościach w prowadzeniu biznesu w Polsce i zagmatwanych przepisach podatkowych można między bajki włożyć. Oto jest młody człowiek, który bez żadnych przeszkód buduje imperium. Było tak?
Marcin P. za pieniądze klientów kupił dla Amber Gold uwielbienie mediów. Artykuły sponsorowane przez Amber Gold, takie jak ten: http://www.parkiet.com/temat/1060822.html, ukazywały się niemal wszędzie. Co więcej, gdański ogród zoologiczny za pieniądze z Amber Gold wybudował wybieg dla lwów (1,3 mln zł) i domek dla gibonów (ok 320 tys. zł), a Wajda nakręcił „Wałęsę” z Więckiewiczem i Grochowską. Gdańska firma była także sponsorem (2010 r.), a rok później nawet partnerem tytularnym Trójmiejskich Targów Motoryzacyjnych Amber Gold 2011. Lista beneficjentów szczodrego Marcina P. jest znacznie dłuższa. Jest na niej m.in. gdański klasztor Dominikanów (475 tys. zł).
Wprawdzie po wielkiej plajcie, większość obdarowanych przez Amber Gold zapowiedziała, że kasę odda, to smród pozostał. „W dniu 12 października 2012 r. Akson Studio Sp. z o.o. zwróciło całą uzyskaną od spółki Amber Gold kwotę, tj. trzy miliony złotych netto wraz z należnym podatkiem VAT, na konto podane przez syndyka masy upadłościowej Amber Gold Sp. z o.o. w upadłości likwidacyjnej” – stało w komunikacie. Dominikanie też obiecali. I rada miasta Gdańska (za ZOO) też.
Wiele gazet w 2010 roku odmówiło mi publikacji tekstu o Amber Gold, który w końcu poszedł, mocno okrojony, w mojej macierzystej Gazecie Bankowej (nr 9/2010) i na portalu GB.pl. „Jak to? Taka dobra firma? Szkalować doskonały polski biznes, który rozkwita i staje się potężny? Trzeba dbać o polski kapitał!” – mówili. No, tak, trzeba, stąd moje starania o nagłośnienie całej sprawy, trwające od wiosny 2010 roku. Pamiętam jak mój wykładowca na studiach (SGH, bankowość) mawiał, że jeśli bank daje zbyt wysoki procent na depozyty lub zbyt niski procent na kredyty to uważaj, będą kłopoty, czytaj bilans bo znikąd to się nie bierze. Wzięłam sobie do serca i tym się kieruję.
We wczorajszym tekście, w którym znaleźć można linki do archiwalnych artykułów o Amber Gold, przypomniałam także zdjęcia i film (udźwiękowiony przez internautę) z konferencji OLT Express, na którym widać polityków PO i lokalnych radnych radośnie przeciągających samolot po płycie lotniska. To nie wymaga komentarza, to jest jasny przekaz.
Podobnie można oceniać wizytę ABW w siedzibie Amber Gold i mieszkaniu Marcina i Katarzyny P. Dotychczas nie wspominałam o tym w artykułach ponieważ nie miałam i nadal nie mam na to żadnych dowodów, jedynie moje przypuszczenia, subiektywne oceny. A przecież wizyta agentów – tak wówczas twierdziła rzeczniczka gdańskiej prokuratury, Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska – podyktowana była decyzją prokuratora, który po doniesieniu banku BGŻ o prawdopodobnym praniu brudnych pieniędzy przez Amber Gold, wszczął śledztwo w sprawie „dopuszczenia od września 2010 r. do 15 maja 2012 r. w Gdańsku, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w kwocie łącznej 25 milionów zł przez wprowadzenie w błąd nieustalonych osób w ten sposób, iż wpłacane przez kontrahentów kwoty na zakup złota i zabezpieczenia w ten sposób lokat oraz gwarantowanych odsetek, w rzeczywistości wydatkowano na inne przedsięwzięcia o charakterze gospodarczym i nie związane z taką działalnością”. Czy tu nie byłoby właściwsze Centralne Biuro Antykorupcyjne, lub po prostu policja?
Po wczorajszej rozprawie jestem prawie pewna. Moim zdaniem ABW wpadło do firmy i domu państwa P. wyłącznie po to by posprzątać i zniszczyć wszelkie materiały mogące powiązać Amber Gold z działaczami ówczesnej partii rządzącej. I tylko dlatego Marcin P. wciąż żyje i bierze udział w procesie, choć skuty „by nie zrobił sobie krzywdy” jak uznał sąd. W innym wypadku, firmę i mieszkanie odwiedziłby prokurator z policją lub CBA. Czyż nie?
Dodatkowo, ani prokuratura, ani sądy, ani urzędnicy miejscy i skarbowi nie uwalili Amber Gold już na etapie powstawania firmy, jej rejestracji i wczesnego rozwoju, bo sami mieli w tym interes. Mieli? W przeciwnym razie Marcin P. nigdy nie miałby szansy powołać do życia takiej pięknej katastrofy. Zwłaszcza, że jeszcze w grudniu 2009 roku, niedługo po rejestracji firmy, Komisja Nadzoru Finansowego złożyła w gdańskiej prokuraturze (tak! tej samej!) zawiadomienie o możliwości prowadzenia przez Amber Gold działalności bankowej bez wymaganych prawem licencji. I dodatkowo wpisała Amber Gold na Listę Ostrzeżeń Publicznych, co w panu P. wywołało furię i chęć dowiedzenia swojej „niewinności”. Cóż, finał był taki, że prokuratura umorzyła postępowanie, a KNF odwołała się od tej decyzji i sąd nakazał prokuratorowi ponowne podjęcie tej sprawy. W sierpniu 2010 roku prokurator ponownie umorzył postępowanie. Bo nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało.
Jak nie trudno się domyślić, KNF ponownie się odwołała, śledztwo przejęła Prokuratura Okręgowa w Gdańsku i… Trzeba jeszcze coś dodawać?
O Sądzie Okręgowym w Gdańsku i jego ówczesnym prezesie Ryszardzie Milewskim głośno stało się we wrześniu 2012 roku, już po akcji ABW, za sprawą dziennikarza Gazety Polskiej Codziennie, który podając się za pracownika Kancelarii Premiera zadzwonił do sędziego Milewskiego, żeby… uzgodnić termin posiedzenia sądu w sprawie ustalenia daty aresztowania Marcina P. Pyszne! A pan niezawisły, niezależny sędzia (niezależnie co premier każe, sędzia wykona) poprosił o instrukcje! Serio! Sędzia prosi urzędnika z kancelarii premiera o instrukcje! Moja wiara w sądy, choć i tak mocno rozchwiana, całkiem legła w gruzach. Czy to nie jest kolejny dowód na to, że członkowie partii rządzącej w tamtym czasie, z premierem na czele, mieli interes w tym, żeby Marcin P. kradł pieniądze od obywateli?
Tutaj materiał dźwiękowy i artykuł omawiający szczegóły tej spraw: http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Prowokacja-dziennikarska-Prezes-gdanskiego-sadu-prosi-urzednika-o-instrukcje-n61856.html oraz
https://
Pan P. był i nadal jest zbyt mały by samemu przygotować tak potężny przekręt. Mógł to zrobić bo dostał wsparcie. I co, mam uwierzyć, że za darmo? Marcin P. był wcześniej wielokrotnie karany (kilkakrotnie skazany prawomocnymi wyrokami m.in. za fałszerstwa dokumentów, oszustwa, kradzieże, wyłudzenia), miał sądowy zakaz prowadzenia działalności gospodarczej. Amber Gold – przypomnę – został wykreślony (przez ówczesnego ministra gospodarki) z listy Domów Składowych właśnie za kryminalną przeszłość założyciela, właściciela i prezesa Marcina P. A jednak gdański sąd wpisał spółkę pana P. do KRS, urząd skarbowy nie egzekwował należnych podatków (niech ktoś spróbuje nie zapłacić podatku, co się wówczas stanie?), inny sąd nie odwiesił Marcinowi P. poprzednich wyroków po tym kiedy zaliczał kolejne, itd., itd., itd… Znamienna jest także życzliwość gdańskich urzędników wobec zmyślnego gdańskiego przedsiębiorcy, z prezydentem Gdańska na czele, który jeszcze w 2007 rok rozłożył na raty panu P. – występującym wówczas jeszcze pod nazwiskiem Stefański – płatności za intratne gdańskie nieruchomości na raty. I jeszcze na koniec, na liście płac OLT Express, którego właścicielem był oczywiście Amber Gold, znalazł się Michał Tusk, dziennikarz Gazety Wyborczej i syn premiera Donalda Tuska…
Trzeba być ślepym, żeby nie widzieć tej całej mistyfikacji szytej bardzo, bardzo grubymi nićmi. Trzeba mieć tupet, żeby traktować ludzi jak idiotów, wierzących w każdy ładnie opakowany przekręt. Trzeba być wyjątkowo bezczelnym by zalać kraj reklamami ze złotem w tle, pootwierać eleganckie oddziały i obiecać uczciwość i rzetelność oszusta, który skruszony rozpoczyna właśnie nowe, uczciwe życie. Trzeba być podłym licząc, że ludzie uwierzą na słowo. Słowo oszusta i złodzieja! Ale trzeba być też niespełna rozumu, żeby w kasie lub przez internet wpłacić na cudze konto pieniądze i tygodniami cierpliwie czekać na papierek ze złotym obrazkiem i nazwą „Certyfikat”, który nadaje się jedynie do powieszenia na kołku w… Czy ktoś widział te góry złota?
Całe to Amber Gold i później OLT Express, po drodze jeszcze kilka innych maleńkich i większych spółek i spółeczek (np. PST S.A., założona przez małżeństwo P. 1 sierpnia 2012 roku; kapitał zakładowy 100 tys. zł; adres ten sam co Amber Gold czyli Długie Ogrody 8-14 w Gdańsku; zakres działalności m.in. działalność lotnicza i pranie dywanów), było uszyte tylko i wyłącznie po to by wyrwać kasę, zwyczajnie okraść skarb pastwa (podatki!!!) i tysiące osób. I to w jaki sposób? Podstawiając złodziejaszka, który w zamian za to, że nie pójdzie siedzieć, będzie swoją facjatą firmował ten interes. Słup. zwykły słup. On i jego żona.
851 mln zł. O tej kwocie wiemy. Dotyczy wyłącznie pieniędzy złożonych w Amber Gold na procent przez 18 tys. oszukanych klientów. Ile kasy ze złotego interesu miało wpłynąć do budżetu państwa? Dobre pytanie, czyż nie? Czy jest wśród nas polski przedsiębiorca, który z premedytacją nie płaci podatków, a urząd skarbowy litościwie nic mu z tego powodu nie czyni?
W Polsce jest więcej firm i firemek działających w podobny co Amber Gold sposób, trzeba tylko umieć zebrać dowody na ich przestępczą działalność. O kilku z nich już kiedyś pisałam, ale żaden urząd, żaden organ ścigania nie podjął tematu. Wygląda na to, że urzędnicy i policja nie potrafią tego zrozumieć i wykazać, a jeśli potrafią i nic nie robią, to należy sobie zadać pytanie – dlaczego?
Doprawdy nie wiem co się musi wydarzyć by ludzie zaczęli myśleć zanim oddadzą komuś swoje pieniądze na procent? Dotychczas afer, które montowane były przez lub przy udziale osób ze świecznika było zaledwie kilka, m.in. FOZZ, WGI, Getin Bank, Amber Gold itp. Wszystko przed nami. Jednak co znamienne – wiedzę o nich czerpiemy wyłącznie z mediów, zazwyczaj dopiero po wielkim wybuchu. I to z winy samych mediów, a właściwie wydawców i zarządów grup mediowych. Oczywiście optymalnie byłoby, gdyby zarządy i wydawcy nie kierowali się li tylko zyskami z reklam przy podejmowaniu decyzji, który materiał na antenę lub do druku puszczać, a który nie. Wówczas takie Marciny P. i ich Amber Goldy mieliby znacznie trudniejsze zadanie, a ich potencjalni klienci zastanowiliby się pięć razy przed zachłyśnięciem się kolejną złotą ofertą. Ale przecież liczy się tylko… kasa i słupy, o przepraszam, słupki w rankingach.
Małgorzata Pietkun
Napisz do nas jeśli w Twoim otoczeniu dzieje się coś, co wymaga interwencji dziennikarskiej redakcja@3obieg.pl
3 komentarz