Twierdzenie, że ludzie sami sobie są winni, bo nie czytają uważnie umów kredytowych, to prawda, która jednak nie oddaje istoty zagadnienia: asymetrii w stosunkach klienta z bankami.
Wystarczy przytoczyć dowcip o bankierze i parasolu. Pożyczy ci go przy ładnej pogodzie, a zażąda zwrotu, gdy zaczyna padać. Jako pożyczkobiorca możesz być łatwo poddany presji ze strony przedstawiciela "twojej" instytucji finansowej, byś niepostrzeżenie, acz szybko, popadł w tarapaty ekonomiczne.
Kiedy Alior Bank wchodził na polski rynek, można było wyczytać, że stawia na przychylność lokalną w oddziałach. W Chorzowie na ścianach zawieszono ogromniaste zdjęcia miejskiej architektury, a do przedsiębiorców oddelegowano specjalnych przedstawicieli, którzy mieli rozeznanie w terenie i znali bezpośrednio chorzowskich pracodawców. Skuszono bowiem wyższymi zarobkami do pracy w nowopowstającej placówce lokalnych rzutkich bankowców podebranych z konkurencji, a ci – już po znajomości – zaprosili działaczy gospodarczych i właścicieli prywatnego biznesu na indywidualne rozmowy w kuszące podwoje. Odbywały się kameralne spotkania, by wyjść na przeciw potrzebom klienta prowadzącego małą firmę. W boksach z obsługą widziałem znajome twarze, ludzi miłych i fachowych; przydzielono mi obrotnego chłopaka do kontaktów z Aliorem (bo sam w to wszedłem), który faktycznie rozkręcił współpracę z oddziałem odpowiadając pozytywnie i szybko na moje (nasze) potrzeby. Zaczęliśmy negocjować koszty przelewów, licytować (ja udanie) wysokość kursów walut, powiadamiano mnie o zbliżających się terminach opłat i spłatach rat, uruchomiono w oddziale szybką kasę dla "prywaciarzy", pulpity z dostępem do sieci, itp, itd.
Od tej chwili będę się posługiwał moim przypadkiem.
Jakiś czas temu zauważyłem, że zaczęły znikać zza okienek i z przeszklonych aneksów znajome twarze. Wkrótce zadzwoniła do firmy pani i przedstawiła się jako nowa opiekunka finansowa. Mówiła takim tonem, jakbym był niedojdą, który wymaga specjalnej troski. Zapaliły mi się diody ostrzegawcze, więc grzecznie osóbkę zbyłem. Ale wnet odezwała się ponownie, że potrzebuje prześledzić kondycję finansową mojej firmy. Zaprotestowałem. Wówczas powiedziała, że niedługo będzie odnawiana moja karta kredytowa, więc prześwietlenie działalności jest konieczne. Karta, z limitem 5 tysięcy, służyła mi do transakcji bieżących, spłacana była co miesiąc regularnie – wściekłem się, gdy mi kazano nagle przygotować stertę dokumentów (także pozyskiwanych odpłatnie) – administracyjnych, skarbowych wraz z zaświadczeniem z ZUS-u o niezaleganiu z opłacaniem składek ubezpieczeniowych. Pani jednak naciskała, że nie przedłużą mi umowy na kartę, która – jak wspomniełem – była zadłużona niegroźnie, jakby w zawieszeniu, bo nie pod sankcją natychmiastowej spłaty w całości. Pod przymusem zacząłem więc zbierać potrzebne papiery, robić kserokopie stron książek skarbowych, pisać sprawozdania o dochodach przedsiębiorstwa w latach ubiegłych, a w międzyczasie wypełniać w banku jakieś formularze i ankiety rzekomo potrzebne ichniemu analitykowi. Druki te nosiły tytuł "Produkt kredytowy", o który niby miałbym się ubiegać. Zauważyłem, że jestem podprowadzany pod pożyczkę na raty na kwotę 5 tys. zł, którą powinienem wziąć z Alior Banku, bo karta najprawdopodobniej nie zostanie mi przedłużona już wkrótce.
Owa pseudoopiekunka kłamała w żywe oczy. Umowa o karcie była jeszcze ważna dwa miesiące, a nie z datą 31-ego. Wyczytałem też na stronie Alioru, że właśnie z końcem miesiąca zamyka się promocja kredytów, więc, jak się można było domyślić, agenci bankowi są naciskani, żeby wypracowali limity "naganiactwa", bo inaczej nie dostaną prowizji oraz premii. Zastosowałem więc proceduralną obstrukcję – zwlekałem z wizytami, nie odbierałem telefonów, które się urywały, także w świątek, piątek (około północy) i w niedzielę. I tak nam z moją nadopiekunką upłynął ten napięty przełom miesiąca. W międzyczasie z centrali przysłano mi nową kartę i umożliwiono jej prolongowanie. I wtedy na podglądzie w komputerze pojawiło się "maleńkie" zastrzeżenie: karta wymaga natychmiastowej spłacalności. Na pytanie w centrali, co się dzieje, kilku informatorów zgodnie odpowiadało, że nie wiedzą dlaczego, bo karty spłacane regularnie są przedłużane z automatu. Ale że istnieje taki wyjątek, gdy kartę blokuje opiekun finansowy.
Czyżby zemsta?
Na drugi dzień udałem się do dyrektorki oddziału i opisałem całą sytuację: że nie mogę współpracować z kimś, do kogo nie mam zaufania. Powierzam moje pieniądze lub pożyczam je od banku za określoną prowizję, to jedno, ale gdy wokół tego zaczynają się pojawiać jakieś dziwne okoliczności, które kreuje przedstawiciel "mojej" instytucji finansowej, czuję się po prostu niepewnie. Jak podejrzewacie, po czyjej stronie stanęła szefowa chorzowskiego Alioru? Dobrze myślicie, to oczywiste. W plątaninie wykrętów dała do zrozumienia, że jak doniosę zaświadczenie z ZUS-u, to pewnie jeszcze kartę da się uratować.
W związku z finansowymi aferami, administracyjnymi przekrętami, niewydolnością gospodarczą i grożącymi plajtami banki mają ostatnio nakazane obostrzenia przy przyznawaniu kredytów. Atak więc idzie na wyciskanie soku z owoców, które ma się w zasięgu koszyka. Co pewien czas słyszę od zaprzyjaźnionych przedsiębiorców, jak są poddawani procedurze prześwietlania. Zagrożony wysokimi odsetkami kartę spłaciłem, choć nie obeszło się bez perturbacji z płynnością finansową mojej galerii. Ale też pożegnałem się z Aliorem likwidując wszystko inne do zera, choć niektóre aktywa mieli przecież dobre. Jednak w efekcie odetchnąłem z ulgą. Pozbyłem się "partnera", który zachowywał się jak naciągacz.
Szantaż, przyciskanie do muru, stawianie dłużnika pod ścianą – stale słyszy się o tego rodzaju praktykach stosowanych przez banki wobec dłużników, zwłaszcza tych, co coś mają lub potrafią. Ilu przedsiębiorcom udało się wywinąć z ich łapsk obronną ręką tak jak mnie? Kontrolerzy z instytucji nadzoru bankowego alarmują, że pożyczkobiorcy poddawani są lichwie i naciąganiu za pomacą najrozmaitszych kruczków formalnych, wobec których ufny obywatel jest bezradny.
Wczoraj odezwał się do mnie nowy OPIEKUN z banku, gdzie przeniosłem aktywa, przedstawiając się tromtadracko, że dzwoni z upoważnienia ichniego Departamentu Skarbu. O mało z krzesła nie spadłem, tak chciał mnie z marszu nadymać…, by mnie podprowadzić…
Alior i inni – wsio wory i swołocz! – jak gadają w Zurychu.
Tekst ukazał się na łamach tygodników "Gazeta Finansowa" oraz "Gazeta Śląska" nr 1 (4-10.01.2013).
Od 1982 r. były dziennikarz, w PRL opozycjonista od 1968 r. represjonowany, odznaczony w 2008 r. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski przez śp. PREZYDENTA L. Kaczyńskiego z rekomendacji śp. PREZESA IPN J. Kurtyki.