Obrońców bolszewickich regulacji zawartych w ACTA podzieliłbym na trzy kategorie.
W szkole na języku polskim irytowały mnie pytania nauczycielki przy okazji interpretacji jakiegoś utworu „co autor chciał przez to powiedzieć”. Jak zwykle bywa dopiero po latach doceniamy mądrość starszych, przeciwko której buntowaliśmy się za młodu. Nauczyłem się bowiem czytać całość utworu, żeby próbować go interpretować.
Pan Redaktor Zaremba w czwartkowym felietonie w Rzepie, (www.blog.rp.pl/zaremba/2012/01/25/liberalowie-koncza-z-wlasnoscia-dziwne/) podobnie jak wielu internautów komentujących mój środowy felieton (www.rp.pl/artykul/9158,797332-ACTA–pretekst-dla-cenzury-w-Internecie—Gwiazdowski.html), miał chyba mniej wymagających polonistów, bo w swojej interpretacji tego „co chciałem powiedzieć” na temat umowy ACTA, doszedł do całkiem fałszywych wniosków. Co więcej – skoncentrował się na moim krótkim „bryku” nie znając, zdaje się, utworu zasadniczego – czyli umowy ACTA. Na szczęście, w odróżnieniu od Adama Mickiewicza, jeszcze żyję więc mogę od razu napisać „co chciałem powiedzieć” i czego na pewno nie powiedziałem.
Nie powiedziałem, że nie ma czegoś takiego jak „prawo własności intelektualnej”, ani że jestem przeciwny takiemu prawu. Powiedziałem, że „prawo własności intelektualnej” nie jest ważniejsze od „prawa własności” i nie ma powodu by to pierwsze chronić bardziej od drugiego, jak onegdaj bardziej chroniono „własność społeczną” niż „własność”. Bo niestety argumenty obrońców „własności intelektualnej” przypominają argumenty obrońców „własności społecznej” w najgorszym wydaniu. W imię jej ochrony chcą oni poświęcić inne prawa materialne i procesowe z prawem wolności, równości wobec prawa i domniemaniem niewinności na czele.
Kilka lat temu, gdy kupowałem nowego laptopa znany koncern wprowadził właśnie na rynek nową wersję swojego oprogramowania! A ja wolałem zostać przy starej – bo się przyzwyczaiłem i uważałem, że była lepsza. Więc ją sobie zainstalowałem na nowym. Zgodnie z ACTA, na wniosek koncernu produkującego ten program, bez wysłuchania mnie, sąd ma mieć możliwość nakazania zabranie mi laptopa! Sąd przecież nie wie, że starego już nie używam, a z treści licencji nie wynika bynajmniej, że jest ona ważna tylko i wyłącznie na czas jego funkcjonowania, więc skoro „funkcjonować” przestał to sąd powinien wysłuchać mojej argumentacji, że mogę software używać na innym hardware. Co więcej – sąd powinien przyjąć moje oświadczenie w tej sprawie, a skazać mnie jedynie wówczas, gdy druga strona wykaże, że jednak używam tego samego oprogramowania na obu laptopach.
Całkowicie legalnie kupuję płyty CD – i te nagrane i „nośniki”. Kupując jedne i drugie płacę tantiemy dla twórców. Tak, tak! Nawet kupując nośniki płacę twórcom tantiemy i to także wówczas, gdy wykorzystuję je do nagrania na nich tego co sam napisałem, a nie tego co stworzyli twórcy! Nie śmieszne? Z płyty artysty, za którą zapłaciłem, jedne utwory podobają mi się bardziej, inne mniej, a niektóre w ogóle. Więc chcę sobie zrobić składankę. Żeby ją zrobić muszę utwór z płyty CD nagrać na laptopa. Niestety na płycie CD jest napisane „kopiowanie zabronione”! Na wszelki wypadek jest nawet na niej oprogramowanie „antypirackie”, które nie pozwala mi skopiować muzyki z płyty na laptopa, żeby potem znowu skopiować na inną płytę razem z innymi utworami i słuchać ich wszystkich w takiej kolejności jaka mi się podoba. Po wejściu w życie zmian prawodawczych zapowiadanych w ACTA, posiadanie przeze mnie takowej płyty stanowić będzie podstawę domniemania, że jestem piratem. I sąd, nie mając obowiązku wysłuchania moich racji, na wniosek koncernu, będzie musiał pozwolić mu wtargnąć do mojej chałupy, żeby zarekwirować komputer!
Widzieliście Państwo około roku temu reklamówki w TV i Internecie wymierzone w piratów, na których jakiś agent, z sylwetki i zachowania bardzo nawet podobny do słynnego „Agenta Tomka”, wparowywał do prywatnych mieszkań i porywał do aresztu ludzi, którym nawet do głowy nie przyszło, że mają na laptopie jakieś „pirackie” oprogramowanie? Tak właśnie ma być na podstawie ACTA! Bez udowodnienia winy! Na podstawie jej domniemania! Jak za czasów inkwizycji! Już nawet nie na wniosek oskarżyciela publicznego – tylko na wniosek drugiej strony sporu cywilnego!
Nie sprzeczamy się o prawo własności, sprzeczamy się o umowę ACTA i szczególne zasady ochrony „prawa własności intelektualnej”.
I na koniec: zastanawiałem się, czy propozycję Pana Redaktora Zaremby rezygnacji z honorarium za felietony w Rzepie mogę rozważyć, bo nie mam żadnej z Rzepą umowy, więc nawet nie wiem ile mi się należy i czy w ogóle cokolwiek. Może dlatego z przyjemnością, bo Pan Redaktor Zaremba na ten pstryczek w nos swoimi zaczepkami sobie zasłużył, napiszę tak: Panie Redaktorze Wróblewski może mi Pan nie wypłacać honorarium za moje felietony. Tylko bardzo proszę o nie zamieszczanie żadnych moich artykułów w serwisach płatnych. Dawno już przecież zadeklarowałem, że to co piszę na moim własnym blogu każdy może przedrukowywać gdzie chce ZA DARMO. Pod jednym tylko warunkiem: że poda źródło!
Obrońców bolszewickich regulacji zawartych w ACTA podzieliłbym na trzy kategorie. Według określenie Lenina – „pożytecznych idiotów” – którzy bronią idei nie zdając sobie sprawy z praktycznych konsekwencji, „głupich kapitalistów”, którzy – znowu zgodnie z innym określeniem Lenina – z chęci szybkiego zysku sprzedadzą bolszewikom sznur, na którym sami w końcu zawisną bo ograniczanie wolności to – zgodnie z przesłaniem Hayeka – „droga do niewolnictwa” i wreszcie samych „bolszewików”, którzy pierwszych i drugich chętnie wykorzystają do wali z wolnością. Są jakieś inne ewentualności?