66% badanych Polaków uważa, że powinien być wprowadzony limit sprawowanych kadencji przez samorządowców.*
1.
Dzisiejszy samorząd to efekt jedynej naprawdę udanej reformy. Tak przynajmniej uważa współtwórca reformy samorządowej z 1990 roku, Jerzy Stępień.
„Reforma się udała, ale chcieliśmy więcej. Nie dało się tego zrobić nie tylko z powodów finansowych i ustrojowych. Przeszkodą był także zakorzeniony w wielu z nas paradygmat państwa scentralizowanego”.
2.
A co mamy w rzeczywistości? Na poziomie samorządowym wielokadencyjnych (rekordzista zasiada na fotelu prezydenckim już 21 lat** – dłużej o 3 lata niż… Leonid Breżniew!) prezydentów, burmistrzów a nawet wójtów mamy praktycznie w każdej gminie.
Andrzej Jarczewski, były wieloletni samorządowiec z Gliwic, uważa, że za taki stan rzeczy odpowiada ordynacja wyborcza. Otóż dzięki zasadzie, że „kto wybiera, ten odwołuje”, w praktyce mamy nieusuwalnych samorządowców.
Przeszkodą jest frekwencja wyborcza.
Te nieliczne przypadki, gdy referendum przyniosło pożądany skutek, potwierdzają jedynie regułę. Pamiętamy zresztą nie tak dawne referendum w Warszawie, nierozstrzygnięte jedynie dzięki namolnemu nawoływaniu przez rządzącą partię, żeby pozostać w domu i nie iść do urny.
Coraz większa apatia społeczna jest przeszkodą do odwołania nawet najbardziej nieudolnego prezydenta czy burmistrza.
Koalicja radnych została zastąpiona przez korporację zauszników. A kluby opozycyjne – owszem trochę narzekają, ale nawet nie chce się im wypełniać funkcji kontrolnej, bo urzędy wypracowały już skuteczne sposoby oszukiwania radnych lub wyprowadzania ich w pole zalewem informacji prawdziwych, ale nieistotnych. Radnych ogarnęła więc ogólnopolska apatia, a ich funkcja sprowadza się dziś do rytualnych spotkań i wewnętrznego przymusu wykonywania pracy, której ani nikt nie potrzebuje, ani nikomu już za bardzo nie chce się świadczyć. Wokół szefa gminy tworzą się nieformalne kręgi, grupy nacisku, a po kilku kadencjach – strach mówić, co.
(A. Jarczewski – Jedna kadencja burmistrza)
3.
Oglądamy od lat te same twarze. Nie chodzi jedynie o prezydentów, bo ich akurat trudno zobaczyć. Jedynie na wyborczych plakatach możemy sobie pooglądać, choć najczęściej są to i tak wariacje na temat ich wyglądu dokonane za pomocą photoshopa.
Chodzi przede wszystkim o urzędników nazywanych samorządowymi.
Czy jest to dobre dla kraju, aby ktoś pełnił kierowniczą funkcję nieprzerwanie od lat 15?20?
Ale to jeszcze byłoby możliwe do przełknięcia.
Gorzej, gdy z czasem okazuje się, że dany referat czy też samodzielną jednostkę organizacyjną powoli opanowali krewni-i-znajomi-króliczka (czyt. krewni i znajomi jej dyrektorki/dyrektora), zajmując najbardziej intratne stanowiska..
Pamiętajmy, że większość urzędników szczebla co najmniej średniego stanowi tzw. stara kadra, która pracowała od samego początku z obecnie już wielokadencyjnym wodzusiem…
4.
Cytowany już Andrzej Jarczewski zna mechanizm funkcjonowania samorządów od środka:
Współczesny polski ustrój samorządowy sam w sobie zawiera niemal stuprocentową gwarancję sukcesów szefa każdej gminy. Jeżeli wójt, burmistrz czy prezydent nie popełni jakichś absurdalnych błędów – jego rządy muszą przynieść gminie wiele dobrego. Jeśli pominąć ekstremalne przypadki gmin upośledzonych lub zaniedbania dochodów własnych – każda gmina dysponuje niezawodnym finansowaniem, wystarczającym na wydatki bieżące, w tym na edukację, utrzymanie dróg itd. Zawsze też zostaje trochę na inwestycje, którymi tak chwalą się radni. Cokolwiek zostanie zrobione, natychmiast staje się automatyczną podstawą propagandy sukcesu wójta, zwłaszcza że nie istnieje żaden sposób, by wykazać, że przy lepszym zarządzaniu można było zbudować więcej. Tylko wyjątkowe fajtłapy potrafią to zmarnować.
Rodzą się więc łukaszenkowskie mity o wyjątkowych zdolnościach i o niezastępowalności „naszego” burmistrza. Ewentualni kontrkandydaci boją się wręcz ujawniać, gdyż urzędowy aparat propagandy, podporządkowany potrzebom wyborczym szefa gminy, codziennie udowadnia, że jest on geniuszem Karpat lub co najmniej Gór Kocich i że nie narodził się taki, który by mu dorównał. A przecież w każdym większym mieście żyją setki osób, które umiałyby tym miastem zarządzać. Kilkudziesięciu potrafiłoby to robić nie gorzej od aktualnego wodza, a kilku – znacznie lepiej. Problem w tym, że większość z nich siedzi sobie spokojnie w biznesie, ma gwarantowane wysokie dochody, a problemy miasta ma w nosie. Pozostali dobrzy kandydaci są zbyt dumni, by poniżać się do walki o władzę. Poza tym – są na to za biedni. A innym lokalnym aktorom bardziej opłaca się utrwalać władzę obecnego kacyka niż inwestować w poszukiwania, których ani poczucie przyzwoitości, ani ustawa nie wymusza.
(ibid.)
5.
Tymczasem w USA, po niezbyt udanej trzeciej kadencji Franklina D. Roosevelta, znaleziono prosty środek, uniemożliwiający powstawanie trwających przez lata mniejszych i większych układów.
To limit kadencji, jakie może sprawować ta sama osoba.
Dwie. I choćby był nie wiem, jak dobry, cieszył się nie wiadomo jak wielką charyzmą, musi potem odejść.
Bo tego wymaga demokracja, i obawa, że mechanizm może się zaciąć.
6.
Czemu o tym piszę? Bo nagle okazuje się, że po 16 latach rządów Piotra Uszoka, prezydenta Katowic, w stolicy Górnego Śląska może dojść do zmiany.
I nie dlatego, że są inni liczący się kandydaci.
Piotr Uszok po prostu ma dość i odchodzi.
– Pragnę poinformować, że podjąłem decyzję, iż nie będę ubiegał się o stanowisko Prezydenta Miasta Katowice w nadchodzących wyborach samorządowych. Serdecznie dziękuję Państwu za dotychczasowe wsparcie, jakiego doznawałem w ostatnich 16 latach, to było coś wyjątkowego. Proszę o przyjęcie mojej decyzji ze zrozumieniem – powiedział w poniedziałek na zwołanej przez siebie konferencji prasowej.
Marek Szczerbowski, jedyny radny SLD w Katowicach, mówi:
– To źle dla demokracji. Prezydent Uszok jest uczciwym i pracowitym człowiekiem, który zawsze zgadzał się na rozwiązania dobre dla miasta, a daleki od koniunkturalizmu politycznego.
A politolog z Uniwersytetu Śląskiego, dr Małgorzata Myśliwiec dodaje:
– W sondażach przedwyborczych zdobył miażdżącą przewagę nad pozostałymi kandydatami. Na tle innych polityków wypada rewelacyjnie i wydawało się, że to jeden z tych absolutnych pewniaków. Mam nadzieję, że prezydent nie wybierze polityki centralnej. W ostatnich latach wypracował pewną markę – dał dowód, że można odnieść sukces nie będąc członkiem znaczącej partii politycznej.
(cyt. za Onet)
7.
Demokracja rozumiana jako dożywotnie piastowanie stanowiska?
Po cóż więc w ogóle chodzić na wybory samorządowe?
Takie pytanie zadaje sobie coraz więcej osób. I najwyraźniej znajduje na nie odpowiedź.
Mieszkam na osiedlu, gdzie uprawnionych do głosowania jest około 8.000 osób. W ostatnich wyborach, do Rady Osiedlowej, do urn przyszło około… 200 (dwustu) mieszkańców. A że kandydatów było niespełna 20 to wybrani zostali ci, którzy mieli najliczniejsze rodziny.
Apatia?
A może nie apatia, ale coraz powszechniejszy pogląd, że wybory samorządowe przez lata stały się tylko kolejnym chocholim tańcem, mającym zewnętrznie upodobnić nas do państwa demokratycznego?
16.09 2014
______________________________
* sondaż PBS dla „DGP”
** Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic. Ostatnio po prawie czteroletniej przerwie znowu zaczął udzielać się na portalach społecznościowych
3 komentarz