Bez kategorii
Like

A to było tak…

22/02/2012
454 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

A dziad wiedział- nie powiedział.

0


 

Na Nowym Ekranie mamy coraz więcej nowych kolegów. Ostatnio pojawił się Aleksander Gudzowaty. Nie jest on postacią z mego sztambucha i nie wątpię, że „vis -a- vis” jak mawia pewna śmieszna postać z telenoweli.

Kiedyś Aleksander Gudzowaty przemówił ludzkim głosem. Było to wtedy gdy opowiadał po pijanemu (bodajże Oleksemu) jak to Jolka uczy jeść bezę łyżeczką. Teraz pan Gudzowaty sam poszedł w ślady Jolki i zrobił nam wykład z wychowania seksualnego na poziomie lekcji z przygotowania do życia w rodzinie w szkole podstawowej.

To pierwszy i ostatni jego tekst, który przeczytałam. Chyba, że pan Gudzowaty zacznie sypać swoich.

 

Wiem, że sypanie nie jest zajęciem bezpiecznym. Romand Zimand mówił mi lata temu, że jego znajoma wie kto naprawdę rąbnął Nowotkę, bo była tego świadkiem. Dożyła późnej starości tylko dlatego, że nigdy nic nie pisnęła na ten temat. Inni, gdy im na starość puściły zwieracze, zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Mam na myśli choćby  Jaroszewicza. Podejrzewam jednak, że pozorne puszczanie zwieraczy to najczęściej wyciek kontrolowany.

 

Pan Gudzowaty mógłby nam wyjaśnić jak naprawdę było z budową gazociągu, nazwaną przez naczelnego redaktora pisma „Rurociągi” Michałowskiego „ przekrętem stulecia”, mógłby również przeprosić za to, że jego ochroniarze bili kobietę w ciąży walczącą o odebrany jej w czasie budowy sad. Te i podobne fakty są udokumentowane na taśmie i trudno im zaprzeczyć. Być może jednak się mylę i to Gudzowaty jest „dobry pan”, a Michałowski „ zły pan”. Musiałby to jednak udowodnić.

 

Mój ojciec mawiał, że choć podobno przed wojną  Polska była antysemicka, a w każdym razie większość nie była dobrego zdania na temat etyki handlowej Żydów, każdy ziemianin miał swojego Żyda, któremu bezbrzeżnie ufał i pozwalał się – jak to mówią teraz młodzi- łoić.

Za realnego socjalizmu prawie każdy z nas miał jakiegoś partyjniaka ( im wyżej postawionego tym lepiej), który jego zdaniem pozytywnie się wyróżniał od swoich kolegów i którego opinie z namaszczeniem cytował.

Co gorsza w opozycji dopuszczono do takiego „wymieszania śliwek z guanem”, jak to powiedział kiedyś na wizji TV pewien członek Solidarności Walczącej, że trudno było oczekiwać, że powstanie z tego smaczny placek.

 

Pewien mój kuzyn ( jedyny w naszej rodzinie) zapisał się do partii, bo chciał zostać dyrektorem. Od tego czasu widywaliśmy się tylko na pogrzebach. Teraz ten puryzm wydaje mi się trochę śmieszny. Więcej szkód krajowi przynieśli niektórzy solidarnościowi święci, od koniunkturalnych partyjniaków, szczególnie niskiego szczebla. I może okazać się, że przyjaźnie z czasów opozycji okażą się bardziej kompromitujące niż partyjniak w rodzinie.

 

Dobrze rozumiem, że sypanie swoich nie jest sprawą łatwą. Przede wszystkim jest nieeleganckie. Najczęściej sprowadza się do oglądu z perspektywy dziurki od klucza.

Kto z kim, kiedy,  jak i gdzie. Ale nie tylko o to chodzi.

 

Wczoraj spotkałam się z panią, która jako młoda dziewczyna rozprowadzała wśród studentów wydawnictwa, które ja z kolei otrzymywałam z Paryża z kręgów Paryskiej Kultury.

Były to dobre i poszukiwane ksiązki, a ona zgodnie z moją sugestią rozdawała je dobierając właściwy adres. Robiła to niezwykle uczciwie i wiele razy po latach słyszałam jej nazwisko w prywatnych relacjach na temat czytelnictwa w podziemiu. Mogłabym napisać o niej w samych superlatywach. A jednak tego nie zrobię, bo w jej środowisku byłby to pocałunek śmierci. Pracuje naukowo, publikuje w kraju i za granicą, wybrała emigrację wewnętrzną.

 

Razem z nią i pewnym biologiem przygotowaliśmy do druku w podziemnym wydawnictwie antologię „stalinianów”, czyli utworów z czasów młodości, różnych prominentnych osób.

Wydawnictwo nie tylko wycofało się rakiem z druku, ale pospiesznie wydało konkurencyjną antologię pod wiele mówiącym tytułem „Paranoja”. Jak łatwo się domyślić wybrano utwory, które miałyby dowodzić tezy, że fascynacja komunizmem był to rodzaj zbiorowego obłędu, za uczestnictwo w którym nie można nikogo winić.

 

Biolog też wybrał emigrację wewnętrzna, jest dobrym naukowcem, profesorem. Żałuje, że stracił 10 lat życia naukowego walcząc „ nie o take Polske”.

 Jestem osobą rzeczową i pozbawioną kompleksów, dlatego proszę potraktować dosłownie to co piszę. W jego środowisku znajomość ze mną, a nawet wzmianka o nim na NE czy Niezależnej byłyby kompromitujące. Tacy jak on mają prawo być  cytowani wyłącznie w czasopismach z listy filadelfijskiej.

Chętnie opisałabym perypetie z wydawaniem antologii jadąc, jak to się mówi, po nazwiskach. Ale czy mam prawo zrobić mu świństwo?

 

Jak widać niektórzy mają powody żeby wstydzić się znajomości ze mną. Ja mam powody żeby wstydzić się różnych znajomości z czasów konspiry. Czy zawsze można było wykazać proletariacką czujność? A co ma powiedzieć Peter Raina, którego rozpracowywała własna żona. Nie wspominając o Jasienicy.

 

Za czasów szkolnych opowiadaliśmy dowcip. Partyjniak przedstawia wiejskiej rodzinie dziewczynę.  „To moja kolegówna”- mówi. „Kole czego?”- pyta ojciec.

 

Otóż ja już nie chcę być niczyją kolegówną.

0

Iza

181 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758