W Berlinie odbył się był szczyt w sprawie ukraińskiego kryzysu, w którym wzięły udział cztery państwa – Niemcy, Francja, Rosja, Ukraina. Ministra Spraw Zagranicznych Polski, kraju najgłośniej dzwoniącego szablą w obronie naszych „wschodnich braci”, w stolicy Niemiec nie było. Podobno na życzenie Rosji, które to życzenie dla trzech pozostałych krajów stało się rozkazem.
A Donald Tusk, Radosław Sikorski et tutti quanti wmawiają nam, że Polska liczy się na arenie międzynarodowej…
Ale to nasze nieliczenie się z nami nie jest w tym wszystkim najważniejsze. Z układu siedzących przy berlińskim zielonym stoliku jasno i wprost wynika, że Samoistna Ukraina (jeżeli taka powstanie) będzie ściśle związana z Niemcami. Naprawdę jest jeszcze ktoś, kto wierzy, że w naszym interesie jest powstanie tuż za naszą wschodnią granicą państwa o co najmniej dwa razy większym potencjale niż nasz? W dodatku państwa sprzymierzonego z naszym odwiecznym rywalem, którego mamy – dla odmiany – za naszą zachodnią miedzą? Naprawdę?
To powinien czym prędzej udać się do ortopedy, bo do psychiatry już za późno…
W tej chwili nasza sytuacja jest taka, że tkwimy w kleszczach pomiędzy pozornie przyjaznymi nam Niemcami i jawnie nieprzyjazną nam Rosją. Jeżeli te wszystkie „rozmowy ostatniej szansy” w końcu przyniosą skutek to do tej dwójcy dołączy Ukraina w głębokim poważaniu mająca nasze poświęcenie i wsparcie, jakie otrzymała z polskiej strony. Kijów ani przez chwilę nie będzie się liczył z Warszawą, Kijów od razu swoje oczy i wyciągniętą w przyjaznym geście dłoń skieruje w stronę Niemiec.
A my będziemy stać jak ten goły na rogu stodoły i dziwić się, dlaczego po raz kolejny historia skopała nam tyłek i nasadziła bratków…
Prawicowiec, wolnościowiec, republikanin i konserwatysta. Katol z ciemnogrodu.