Bez kategorii
Like

„A IMIĘ JEGO CZTERDZIEŚCI I CZTERY”

01/08/2012
1109 Wyświetlenia
0 Komentarze
801 minut czytania
no-cover

Obok broni materialnej, musimy do zwycięstwa ostatecznego zmobilizować broń duchową: bronią tą jest jasność moralna duszy ludzkiej, głęboka wiara w nadprzyrodzoną pomoc Boga, wysoki poziom ideowy wszelkich poczynań powstańczych.

0


 

 Lesław Andrzej Wilk


 scenariusz filmu 120 minut

 

 „A IMIĘ JEGO CZTERDZIEŚCI I CZTERY”

 

  Kraków 2006

 

SCENA 1

MIESZKANIE DZIADKA

Stary, blisko stuletni człowiek. Pomarszczony, o błyszczących oczach,

patrząc w kamerę mówi:

 

                                             DZIADEK: Ja, Jan Świrski urodzony w Świrzu,

                                                                 we wschodniej Małopolsce, w 1908

                                                                 roku, będący w pełni władz umysłowych,

                                                                 żołnierz Armii Krajowej, nigdy nie

                                                                 ujawniony, zostawiam potomnym 

                                                                 relację z mojego życia, prawdę i tylko                

                                                                 prawdę… o wolności…

                                                                 Robię to na prośbę

                                                                 mojego prawnuka

                                                                 Krzysia Świrskiego…

 

                                                  KRZYŚ: Dziadku, miało być Krzysztofa…

 

Za nowoczesną, cyfrową kamerą stoi postawny, około dwudziestoletni chłopak. Obaj z dziadkiem znajdują się w standardowym pokoju w "bloku". Pokój przypomina po trosze salon z antykami. Stare zegary, biała broń, kilkusetletnie meble. Wyblakłe zdjęcia przodków. Dziadek siedzi zapadły w fotel. Na wyświetlaczu cyfrowej kamery widoczna jest data 3.05.2005. Dziadek podejmuje swój monolog:

 

                                              DZIADEK: …Krzysztofa Świrskiego.

 

                                                  KRZYŚ: Dziadku jeszcze raz całość!

        

                                                  Dziadek: No, jak to było? Acha! …Ja, Jan

                                                                 Świrski urodzony we Świrzu, we

                                                                 wschodniej Małopolsce, w 1908 roku,

                                                                 będący w pełni władz umysłowych,

                                                                 żołnierz Armii Krajowej, pseudonim

                                                                 Ryś, nigdy nie ujawniony, 

                                                                 zostawiam potomnym relację z    

                                                                 mojego życia, prawdę i tylko prawdę…

                                                                 o wolności…

                                                                 Robię to dla mojego prawnuka      

                                                                 Krzysztofa Świrskiego…

                                                                 Całe moje życie to czekanie na                                                       

                                                                 Wolność…

                                                                 A zaczęło się od

                                                                 naszego wielkiego poety, wieszcza,

                                                                 Adama Mickiewicza. Jego poezję

                                                                 wyssałem z mlekiem matki…

                                                                 Całe życie ta poezja wracała do

                                                                  mnie, moich przyjaciół, kolegów.

                                                                  Powtarzała ją moja rodzina. Byli tacy

                                                                  co na pamięć znali każde słowo…

 

Dziadek zapada w siebie. Przymyka oczy jakby szukał natchnienia. Nagle rozkłada ręce jak ukrzyżowany. Obraca się w swoim obrotowym fotelu. Zaczyna mówić.

 

                                              DZIADEK: Adam Mickiewicz, „Dziady”,

                                                                  napisane w 1832 roku po upadku

                                                                  Powstania Listopadowego, scena

                                                                  piąta, cela księdza Piotra.

                                                                  On się modli leżąc krzyżem.

 

Dziadek zamyka oczy.

 

                 DZIADEK: Panie! czymże ja jestem przed Twoim obliczem? –

                                      Prochem i niczem;

                                      Ale gdym Tobie moję nicość wyspowiadał,

                                      Ja, proch, będę z Panem gadał.

 

Dziadek otwiera oczy. Jego wzrok ma wielką siłę.

 

                                               DZIADEK: ON ma widzenie…

 

Inscenizacja XIX – wieczna, bliska lat 1830 /Powstanie Listopadowe/, wśród świec. ON to młody Jan Świrski /około trzydziestoletni/.

W odpowiednich miejscach pojawiają się plenery kręcone „szybką kamerą”, jazdy, loty, przenikania.

 

                 Tyran wstał – Herod! – Panie, cała Polska młoda

                 Wydana w ręce Heroda.

                 Co widzę? – długie, białe, dróg krzyżowych biegi,

                 Drogi długie – nie dojrzeć – przez puszcze, przez śniegi

                 Wszystkie na północ! – tam, tam w kraj daleki,

                 Płyną jak rzeki.

                 Płyną: ta droga prosto do żelaznej bramy.

                 Tamta jak strumień wpadła pod skałę, w te jamy,

                 A tamtej ujście w morzu. – Patrz! po drogach leci

                 Tłum wozów – jako chmury wiatrami pędzone,

                 Wszystkie tam w jednę stronę.

                 Ach, Panie! to NASZE DZIECI,

                 Tam na północ – Panie, Panie!

                 Takiż to los ich – wygnanie!

                 I dasz ich wszystkich wygubić za młodu,

                  I pokolenie nasze zatracisz do końca? –

                  Patrz! – ha! – to dziecię uszło – rośnie – to obrońca!

                  Wskrzesiciel narodu,

                  Z matki obcej; krew jego dawne bohatery,

                  A imię jego będzie czterdzieści i cztery.

 

Pojawia się napis tytułowy:

 

                  „A IMIĘ JEGO CZTERDZIEŚCI I CZTERY”

 

ANIOŁOWIE to przebrane dziewczyny, wokół świece. Mówią chórem.

 

                 Usnął – Wyjmijmy z ciała duszę, jak dziecinę

                 Senną z kolebki złotej, i zmysłów sukienkę

                 Lekko zwleczmy; ubierzmy w światło jak jutrzenkę

                 I lećmy. Jasną duszę nieśmy w niebo trzecie,

                 Ojcu naszemu złożyć na kolanach dziecię;

                 Niech uświęci sennego ojcowską pieszczotą,

 

Przenikanie na Dziadka, który mówi z zamkniętymi oczami, sennie.

 

                                 DZIADEK: A przed ranną modlitwą duszę wrócim życiu,

                                                     I znowu w czystych zmysłów otulim powiciu,

                                                     I znowu złożym w ciało, jak w kolebkę złotą.

 

Dziadek otwiera oczy.

 

 

                                             DZIADEK: Mój dziad był powstańcem 1863                      

                                                                 roku…

 

SCENA 2

1863 ROK. Las. Zima.

Oddział kawalerii powstańczej wjeżdża w las, dojeżdżają do krzyżujących się leśnych dukt.

Dochodzi do raptownego spotkania z konnym oddziałem kozackim.

Oba oddziały nie przejawiają woli walki. Mijają się jakby tych drugich nie widzieli.

Jednemu z ostatnich polskich kawalerzystów spada w śnieg ryngraf z wytłoczoną na blasze Matką Boską Częstochowską.

Ostatni z kozaków schylając się z siodła porywa go w górę.

Polski oddział staje, jeźdźcy robią obrót w miejscu i ruszają za kozakami. Krótka bitwa.

Śnieg staje się czerwony. Kozackie konie bez jeźdźców giną w lesie.

Ryngraf wraca na pierś kawalerzysty.

 

SCENA 3

 

                                               DZIADEK: Miałem osiem lat, zmarła moja matka.

 

Podwórze miejskiego domu. Kwadrat parterowych okien. Od ulicy mur z rozwaloną bramą.

We wnętrzu, na kolanie ojca, ośmioletni chłopak. Dostaje pasem na goły tyłek.

 

                                                    OJCIEC: Od dziś koniec kłamania.

 

Chłopak ma łzy w oczach. Zapina spodnie i wybiega na podwórze.

Porywa leżący na ziemi kij i tłucze nim okna.

Wybiega ojciec. Porywa go pod pachę i znika w drzwiach domu.

Na podwórze wjeżdżają kozacy z szaszkami w rękach. Okrążają podwórze, zauważają potłuczone szyby.

Wołają.

 

                                                  KOZACY: A zdieś naszy byli! Wpieriod! Uła!                 

                                                                     Uła! Uła

 

Galopem opuszczają podwórze i znikają za bramą.

 

SCENA 4

 

                                               DZIADEK: Miałem dziesięć lat, zmarł mój ojciec.

                                                                    I wtedy Polska wybiła się na

                                                                    niepodległość.

                                                                    Wojna 1920 roku skompromitowała

                                                                    Stalina. Podbój Europy komunistom się

                                                                    nie udał. To był „cud nad Wisłą”.

                                                                    Nigdy tego Polakom nie

                                                                    wybaczył.

 

Ujęcia uciekającej sowieckiej konnicy. Ujęcia rosyjskich jeńców prowadzonych do niewoli.

 

                                                DZIADEK: Byłem za młody by brać w tym udział.

                                                                    Skończyłem szkołę leśną, zostałem          

                                                                    leśnikiem w majątku rodziny

                                                                    Baworowskich. Tam dostałem szansę

                                                                   rozkręcenia interesu i zarobienia

                                                                   dużych pieniędzy. Lokalny

                                                                   kamieniołom pomagał

                                                                   budować Warszawę.

 

SCENA 6

Kamieniołom na Podolu. Zachód słońca, czerwone niebo.

Robotnicy kończą cięcie kamienia. Zmierzch.

Mówią do siebie.

 

                                          ROBOTNICY: Do jutra o świcie.

 

SCENA 7

 

                                               DZIADEK: Wstaję piąta rano. Wyjeżdżam o

                                                                   szóstej – polskim motorem marki

                                                                   Sokół. O siódmej lukstorpedą do

                                                                   Lwowa. Taksówką na lotnisko. Bilet

                                                                   zarezerwowany. O jedenastej w

                                                                   Warszawie. Podpisuję umowę z

                                                                   Prezydentem Starzyńskim.

                                                                   Umowa niewykonalna dla innych w

                                                                   podpisanych przeze mnie terminach.

                                                                   Ja to muszę zrobić. Warszawa to

                                                                   nasza stolica. Jestem jej to winien.

                                                                   Robię to również dla innych Polaków.

                                                                   We Wiedniu kupuję lampy. Będziemy

                                                                   pracować całą dobę – dzień i noc.

                                                                   Gotowe ma to być na przyjazd Króla

                                                                   Rumuni i jest gotowe. Miasto

                                                                   wygrywa. Piłsudski jest zadowolony.

 

Powyższym słowom towarzyszą ilustracyjne obrazy: bohater, Jan Świrski około trzydziestoletni na motorze, lukstorpeda – widoki na plener uciekający szybko do tyłu. Lotnisko, samolot. Warszawa z taksówki. Podpisanie umowy ze Starzyńskim. Lampka szampana. Toast.

Wiedeń. Do pociągu ładowane są skrzynie. Noc. Kamieniołom. Robotnicy tną kamień.

Ciemności nocne rozpraszają przywiezione z Wiednia lampy.

 

SCENA 8

Dwór na Podolu.

Stary ziemianin, Wuj, siedzi za stołem. Przed nim leży coś na stole. Coś, co świeci odbiciem światła w jego twarz. Wuj nie może od tego oderwać oczu. To przykuwa jego uwagę. Kamera tego przedmiotu nie pokazuje.

Jan Świrski patrzy z wahaniem na swego wuja. Ten mówi:

 

                                                        WUJ: Mamy to od dawna w rodzinie. To

                                                                  ozdobny miecz młodego króla,           

                                                                  Jagiellona,

                                                                  Zygmunta Augusta. Jak do nas trafił

                                                                  nikt tego nie pamięta. Zawsze dba o

                                                                  ten bezcenny przedmiot najstarszy.

                                                                  Chcę żebyś o tym wiedział. Przyjdzie

                                                                  taki czas, że dam go tobie w opiekę.

                                                                  Czekał długo na wolną Polskę i dzięki

                                                                  Bożej Opatrzności doczekał się. W

                                                                  nim siła naszej rodziny. Cenniejszy

                                                                  nad wszystko co

                                                                  mamy. Jak relikwia. Trzymamy go w

                                                                  tajemnicy. To nasz skarb…

 

Wuj patrzy Jankowi głęboko w oczy.

 

SCENA 9

 

                                               DZIADEK: W Warszawie budujemy gmach sądu.

                                                                  Kamienia idzie na to całe mnóstwo.

 

W obrazie widzimy wyniosły gmach Sądu a nad wejściem napis

„SPRAWIEDLIWOŚĆ JEST OSTOJĄ MOCY I TRWAŁOŚCI RZECZYPOSPOLITEJ”

                                                                

                                              DZIADEK: Sprawiedliwość jest najważniejsza w

                                                                  demokratycznym kraju. Polska staje

                                                                  się ważnym krajem Europy a ja,

                                                                  biedny sierota, dorabiam się własną,              

                                                                  ciężką pracą domu i placu w

                                                                  Warszawie. Mam 31 lat.

 

SCENA 10

Leśniczówka. Podole.

Jan Świrski czyści broń myśliwską.

Za jego plecami duży, olejny obraz Chełmońskiego.

Pędzące zimą sanie zaprzężone w trzy konie.

 

SCENA 11

Majątek na Podolu. Własność Bora-Komorowskiego. Zima.

Nasz bohater w towarzystwie dwóch innych myśliwych. Każdy ma broń na ramieniu. Stoją przed stajnią koni sportowych.

Ze stajni wychodzi parobek.

                                              

                                              PAROBEK: Pan pułkownik przy koniach.

 

Myśliwi wchodzą do środka stajni. Wsłuchują się w odgłosy stajni.

Parskanie koni. Powoli idą wzdłuż końskich boksów. Idą krokiem myśliwego, cicho, bezszelestnie. 

W jednym z boksów zauważają pochyloną przy końskim pysku postać pułkownika. Koń parska.

 

                                        PUŁKOWNIK: Wszystkiego najlepszego, żeby ci nie

                                                                  zabrakło niczego, obroku siana i    

                                                                   słomy, wolności, miłości…

 

Pułkownik zauważa myśliwych.

 

Jan Świrski, leśniczy, mówi:

 

                                                    JANEK: Łowczy Jan Świrski… pan pułkownik

                                                                   przyjmie łaskawie życzenia

                                                                   od myśliwych, wszystkiego    

                                                                   najlepszego, wesołych świąt i …

 

Pułkownik w tym czasie podchodzi w ich stronę. Wyciąga do nich dłoń z opłatkiem:

 

                                        PUŁKOWNIK: Darzbór.

 

Łamią opłatek. Obejmują się.

Pułkownik z dwoma myśliwymi stojącymi po jego obu stronach.

Janek robi im zdjęcie aparatem fotograficznym po czym daje aparat następnemu, który robi kolejne zdjęcie.

 

SCENA 12

 

                                               DZIADEK: W Trembowli poznałem piękną

                                                                   nauczycielkę. Uczyła w szkole

                                                                   polsko-ukraińskiej. To moja żona.

 

Elegancko ubrane pary wirują w rytm walca wiedeńskiego wykonując klasyczne figury. Szybkie tempo. Doskonałość każdego ruchu, gestu. Patrzą sobie w oczy z miłością. Wirując mijają się w tańcu.

Strzał.

 

 

SCENA 13

Polowanie. Nagonka przeczesuje las.

Linia myśliwych z uniesioną do góry bronią.

Szybko biegnący dzik. Myśliwy składający się do strzału. Strzał. Dzik fika w powietrzu kozła. Pada martwy.

Strzał. W powietrzu lis. Pada martwy.

Strzał. W powietrzu zając. Pada martwy.

Strzał. Sarna. Pada martwa.

Cisza.

Rzędy ułożonych na ziemi zwierząt.

Sygnał na trąbce.

 

SCENA 14

Las. Zima.

Na ziemi, w śniegu, w jednym rzędzie leży 26 nagich, okaleczonych ciał.

Kobiety, mężczyźni i dzieci.

Nad nimi w zimowych mundurach Niemcy, Ukraińcy i służba leśna.

Spisują nazwiska, robią zdjęcia.

 

SCENA 15

 

                                                DZIADEK: Wojna zaczęła się pierwszego

                                                                    września tysiąc dziewięćset

                                                                    trzydziestego dziewiątego roku.

                                                                    Atakowali nas niemieccy

                                                                    nadludzie. Siedemnastego września

                                                                    wszystkie ścieżki mojego lasu

                                                                    wypełniła sowiecka Armia

                                                                    Czerwona. Szli, często boso.  

                                                                    Sowieci.

                                                                    Karabiny na sznurkach. Dostałem

                                                                    list: Pane Ryś, sobirajteś sa wsiem

                                                                    sralstwem.

                                                                    W leśniczówce zrobili

                                                                    szpital. Załatwiali się w wannie a

                                                                    myli w klozetowej muszli. Działania

                                                                    kurka z wodą nie znali.

 

W obrazie widzimy ilustrację słów: żołnierzy Armii Czerwonej, wannę i myjącego się w muszli klozetowej bosego czerwonoarmistę.

 

 

 

 

 

SCENA 16

 

                                                 DZIADEK: Zabijali nas niemieccy nadludzie,

                                                                     nazywali siebie rasą panów. Zabijali

                                                                     nas sowieci i ukraińscy nacjonaliści.

                                                                     Spędziłem noc w sąsiedniej wsi.

 

Polska wieś na Wołyniu. Zapadła w lasach. Zmierzch. Śnieg.

Janek, z dubeltówką na plecach, dochodzi do drzwi jednej z chałup zasypanej grubo śniegiem.

Drzwi skrzypią głośno.

Janek tupie nogami z jednej strony aby otrzepać nogi ze śniegu a z drugiej aby dać znać gospodarzom o swoim wejściu.

Wchodzi do izby, w której znajduje się rodzina /ojciec, matka, pięcioro małych dzieci/.

Na eksponowanym miejscu stoi pięknie przystrojona choinka.

Ojciec pomaga mu zdjąć kożuch.

Dubeltówka ląduje na półce nad wejściem aby była poza zasięgiem dzieci. Zdejmuje buty, onuce, zostaje w skarpetach.

Siada za stołem. Przed nim pojawia się miska gorącej, parującej zupy. Zaczyna jeść.

Słychać stukanie w okno. Gospodarz wychodzi.

Po chwili w izbie pojawiają się trzej upowcy z czerwonymi gwiazdami na czapkach. Rozbierają się tak jak Janek.

Siadają za stołem. Jedzą. Śmieją się do dzieci. Dzieci do nich. Rzucają strzępy słów ukraińskich. Gospodyni dokłada jedzenia. Potwierdzają pozostanie na noc.

Gospodarz wyciąga wódkę, nalewa, wypijają.

Zaczynają nucić ukraińską dumkę.

Gospodyni dokłada do ognia aby było cieplej.

Gospodarz nalewa wódkę. Wypijają.

Nucą polską piosenkę wojskową, legionową.

Gospodyni dokłada do ognia.

Gospodarz nalewa innej wódki /inna butelka/. Wypijają. Zapada cisza.

Nucą kolędę „Cicha noc”.

Wszyscy śpią. Dzieci słodko wtulone w mamę i w siebie. Słychać ciche pochrapywanie.

Ranek.

Ubrani przybysze budzą śpiących. Na ich czapkach nie ma gwiazd lecz widoczny jest, błyszczący, ukraiński znak tryzuba.

Wywołują wszystkich na plac w środku wsi.

Na placu mieszkańcy wsi, około 200 osób, zostają otoczeni przez upowców, około sześćdziesięciu, wszyscy z bronią, wśród których znajduje się jeden Niemiec. Nagle jeden z nich krzyczy:

 

                                             UPOWIEC: Striłci, rizaty Lachiw!

 

Około trzydziestu uzbrojonych w siekiery bandytów rzuca się w tłum. Rozlegają się nieludzkie krzyki.

Topory migając w powietrzu spadają na głowy struchlałych ze strachu, zaskoczonych atakiem ludzi. Chlusnęła krew.

Oszalały tłum zbija się w ciasną masę.

Jęki konających mieszają się z okrzykami kobiet i dzieci.

Zbity tłum rozrywa otaczający go kordon upowców.

Niektórzy zaczynają uciekać. Odzywają się strzały z broni maszynowej i pojedyncze.

Powstaje zamieszanie umożliwiające ratunek ale nielicznym.

Kiedy pada ostatni mieszkaniec wsi na placu piętrzy się krwawy stos stu sześćdziesięciu ciał.

Ten sam głos co poprzednio woła:

 

                                             UPOWIEC: Oto wasz chrzest bojowy, striłci! Wy

                                                                 pierwsi w imieniu wielkiej UPA

                                                                 zapoczątkowaliście krwawą, świętą

                                                                 wojnę przeciwko Lachom i Moskalom.

                                                                 Niech żyje samostijna Ukraina!

 

Rozpalona gorączką mordu, upojona zapachem krwi tłuszcza napastników wtóruje mu:

 

                                              UPOWCY: Chaj żywe samojstijna Ukraina!

                                                                 Chwała Banderze!

 

Ten co poprzednio:

 

                                              UPOWIEC: A teraz, bohaterscy striłci, bierzcie

                                                                  nagrodę! To wszystko, co znajduje się

                                                                  w chatach i zagrodach Lachów jest

                                                                  wasze!

 

                                              DZIADEK: Zaczęto rabować i podpalać. W końcu

                                                                  opasłe furmanki zaczęły opuszczać

                                                                  zmasakrowaną wieś. Chata, w której

                                                                  przenocowałem, nadpalona tylko z

                                                                  jakiegoś niewiadomego powodu,

                                                                  dymiła w pewnej części. Upowski

                                                                  czambuł był na tyle daleko, że bez

                                                                  obawy mogłem wrócić do chaty po

                                                                  swoją broń. Widok, który zobaczyłem

                                                                  pozostanie w moich oczach do końca

                                                                  dni moich. Ojciec tej biednej rodziny

                                                                  wyszedł ze mną i zginął w tłumie na

                                                                  placu. W domu została matka z

                                                                  dziećmi. Sądziłem, że udało im się

                                                                  ukryć przed bandytami i przeżyć. Lecz

                                                                  oto oczy moje odkryły okropną

                                                                  prawdę o ich strasznym losie. Matka

                                                                  leżała martwa w poszarpanej i

                                                                  skrwawionej odzieży. Stół przy

                                                                  którym jedliśmy został     

                                                                  zbezczeszczony przez oprawców…

                                                                  Pięcioro dzieci przybitych

                                                                  za języki       

                                                                  do stołu nie żyło.

 

SCENA 17

JANEK ZŁAPANY PRZEZ SOWIECKICH ŻOŁNIERZY.

Janek jedzie przez las swoim motocyklem marki "Sokół". Nagle zostaje otoczony przez rosyjski patrol. Rosjanie zauważają na jego szyi aparat fotograficzny. Dowódca patrolu zabiera aparat.

 

                                                 Dowódca: Ty szpion proklatyj.

 

Pod bronią każą mu zejść z motocykla. Rosjanie wiążą jego ręce z tyłu i każą iść dalej pieszo. Co chwila dostaje uderzenie z tyłu lufą karabinu. Dowódca patrolu siada na motor i jedzie powoli za nimi. Dochodzą do wsi, w której Janek zostaje zamknięty w jakiejś piwnicy. Związany sznurem planuje ucieczkę. Rozgląda się szukając słabych punktów pomieszczenia.

 

SCENA 18

UCIECZKA

Noc. Piwnica. Janek ma już rozwiązane ręce. Rozwiązuje sznury na nogach. Przez niewielkie piwniczne okienko przeciska się na zewnątrz. Przez okna ponad piwnicą dochodzą go pijane głosy sowieckich żołnierzy, przebijających się na głośność bojowych okrzyków. Jego motor stoi w błocie podwórza. Janek po cichu znika w pobliskich zaroślach otaczających las.

 

SCENA 19

CUD NA DWORCU W WILNIE

Poczekalnia dla pasażerów na dworcu wileńskim. Noc.

Ludzie śpią pokotem gdzie się tylko uda. Na podłodze, na rzadko ustawionych ławkach. Na bagażach, na rozłożonych na podłodze gazetach. Gdzieniegdzie słychać pochrapywania.

Do poczekalni prowadzą dwa wejścia.

Nagle drzwi otwierają się. Stają w nich żołnierze rosyjscy. Są to dwa patrole, których zadaniem jest kontrola dokumentów ludzi znajdujących się na sali.

W każdym patrolu dwóch żołnierzy sprawdza dokumenty a jeden patrzy bacznie czy ktoś nie podejmuje próby ucieczki, którą uniemożliwiłby trzymany przez niego w rękach, gotowy do strzału i odbezpieczony karabin. Janek znajduje się w miejscu, z którego nie ma odwrotu. Na samym środku, pod wielką lampą rozświetlającą ciemności. W jej pełnym świetle. Obok ze wszystkich stron otoczony jest przez śpiące postaci, które powoli budząc się na głos rosyjskich komend, przygotowują dokumenty. Nasz bohater zaczyna w duchu modlitwę:

 

                                                  JANEK: Matko Boska Ostrobramska, ratuj

                                                                 mnie. Bez dokumentów zginę.

                                                                 Ratuj mnie. Muszę żyć. Mam rodzinę.

                                                                 Muszę przeżyć tę wojnę. Chcę dotrzeć

                                                                 do Warszawy. Chcę pomagać naszym

                                                                 ludziom. Walczyć z okupantem…

 

Patrole nieuchronnie zbliżają się do środka sali.

Stojący przy drzwiach żołnierze z bronią gotową do strzału nie dają szansy na ucieczkę, patrząc czujnie po ludziach.

 

                                                  JANEK: Matko Boska Ostrobramska, ratuj

                                                                 mnie!

 

Jeden z patroli jest już blisko, kontroluje dokumenty najbliżej siedzących.

 

                                                  JANEK: Matko Boska Ostrobramska! Osłoń

                                                                 mnie swoim płaszczem!

 

Oczy naszego bohatera są zamknięte. Patrol przechodzi obok niego do następnych za nim. Żołnierze biorą do rąk ich dokumenty. Są w porządku. Następni. Dalej. Nasz bohater zaczyna mówić:

 

                                                   JANEK: Pod Twoją obronę uciekamy

                                                                  się….

 

SCENA 20

MIESZKANIE CIOCI WANDY. WARSZAWA.

Ciocia Wanda /żona Wuja ziemianina/, w otoczeniu kilku młodych osób, wśród których znajduje się Janek, siedzi w fotelu.

Młodzi wokół niej proszą:

 

                                                 MŁODZI: Ciociu, tyle nowych osób w

                                                                   Warszawie. Okupant szaleje, krew się

                                                                   leje. Ma przyjechać delegat rządu

                                                                   londyńskiego. Powinien spotkać się z

                                                                   młodzieżą Warszawy. Tylko gdzie

                                                                   może to być? W jakiejś kawiarni?

                                                                   Niemcy wyciągają z kawiarni siłą i

                                                                   rozstrzeliwują. Gdzie to można by

                                                                   zrobić? Może ciocia coś wymyśli?

 

Ciocia, po długim namyśle:

                                         

                                                   CIOCIA: Może najlepiej w naszym domu…

 

SCENA 21

PRZYSIĘGA ARMII KRAJOWEJ

Mieszkanie w Warszawie. Nasz bohater, w otoczeniu kilku dziewcząt w wieku około 20 – 25 lat z jednej strony, stoją naprzeciw elegancko ubranego mężczyzny, obok którego znajduje się dwóch swetrowców.

Nasz bohater mówi:

 

                                                   JANEK: W obliczu Boga Wszechmogącego

                                                                  i Najświętszej Maryi Panny,

                                                                  Królowej Korony Polskiej,

                                                                  Przysięgam być wierny ojczyźnie mej,

                                                                  Rzeczpospolitej Polskiej.

                                                                  Stać na straży Jej honoru,

                                                                  o wyzwolenie z niewoli

                                                                  walczyć ze wszystkich sił,

                                                                  aż do ofiary mego życia.

                                                                 Prezydentowi Rzeczpospolitej Polskiej,

                                                                  Naczelnemu Wodzowi

                                                                  i wyznaczonemu przezeń

                                                                  Dowódcy Armii Krajowej

                                                                  będę bezwzględnie posłuszny,

                                                                  a tajemnicy niezłomnie dochowam,

                                                                  cokolwiek by mnie spotkać miało.

 

Zapada cisza. Przysięgający i odbierający przysięgę patrzą sobie długo w oczy.

 

                                                    JANEK: Tak mi dopomóż Bóg.

 

Elegancki mężczyzna mówi:

 

                                        MĘŻCZYZNA: Przyjmuję Cię w szeregi żołnierzy

                                                                  Armii Polskiej, walczącej z wrogiem

                                                                  w konspiracji o wyzwolenie Ojczyzny.

                                                                  Twym obowiązkiem będzie walczyć z

                                                                  bronią w ręku. Zwycięstwo będzie

                                                                  Twoją nagrodą, zdrada karana jest

                                                                  śmiercią.

 

Przez twarze dziewcząt płyną łzy. Siedząca w kącie starsza kobieta wyciera oczy białą chustką.

 

                                       MĘŻCZYZNA: Jaki będzie twój pseudonim?

 

                                                   JANEK: Ryś.

 

SCENA 22

WIECZÓR PATRIOTYCZNY.

Warszawa. Wola. Mieszkanie cioci Wandy i Wuja.

Schodzą się zaproszeni goście. Pretekstem są imieniny Babci.

W wejściu trwa coś w rodzaju rewii mody okupacyjnej. Typy męskie, typy żeńskie. Włosy, fryzury zwykłe i niezwykłe.

Wchodzi generał Bór-Komorowski, po nim, później delegat rządu w Londynie.

Wchodzi kapelan.

Młodzież, wiek średni ale i starszyzna.

Prym wiedzie Wuj ziemianin. Do każdego podchodzi, wita. Panie całuje w rękę. Sposób bycia gości można określić mianem wojskowej szarmancji.

Stukanie obcasami. Często ręce na szwach. Często ręce jakby szukające szabli. Te gesty zdradzają pochodzenie wojskowe tu obecnych.

Panie siejące uśmiechami wokół. Piękne, białe zęby. Błyskające białka oczu.

W tle cicha muzyka fortepianowa. Nastrój kameralny.

Jedzenie i trunki z boku na stole.

Wszystko przypomina przedwojenne przyjęcie w duchu garnizonowym.

 

                                                            Wuj: Proszę młodych panów, do lat

                                                                     trzydziestu, do gabinetu.

 

Wymienieni przechodzą do gabinetu. Jest wśród nich Janek.

   

                                                            Wuj: Panowie!.. dziś jesteście na służbie!

                                                                     Pierwszy taniec tańczą

                                                                     wszystkie starsze panie, nie

                                                                     zapomnieć mi o babci! Tylko jeden!       

                                                                     Uwaga! Jest wojna! Ruchy ciche i

                                                                     dyskretne! Bez hałasów! No to

                                                                     zdrowie i do dzieła!

 

Wypijają.

 

Młodzi do siebie:

 

                                                   

                                                   MŁODZI: No to przesuwamy meble! No to

                                                                     przesuwamy szafki!

 

Jeden z młodych utalentowanych gra spokojnie, nie za głośno, na pianinie.

Janek prosi Babcię. Taniec jest prawie symboliczny bo jest wojna.

Bór-Komorowski, delegat i jeszcze trzech zasiadają w rogu do rozmowy. Muzyka kończy się.

 

                                                            Wuj: Do toastu!

 

Wszyscy zabiegają o napełnienie kieliszków. Wstają. Patrzą na Wuja.

 

                                                            Wuj: Drodzy moi. Powitajmy naszego

                                                                     gościa i wypijmy jego zdrowie.

 

Wszyscy spoglądają w jego stronę.

 

                                                            Wuj: Z konspiracyjnych powodów

                                                                     pominę tytuły i nazwiska. Uczcijmy

                                                                     minutą ciszy naszych poległych za

                                                                     wolną ojczyznę.

 

W skupieniu obecni zapadają w siebie.

Po minucie wuj przerywa skupione zamyślenie.

 

                                                            Wuj: Lwowskim "cyk pitolku"…

 

Obecni mówią chórem:

 

                                                    OBECNI: …"bynajmniej"…

 

I cykają się kieliszkami. Wypijają przykładając wolną rękę na tył głowy i przechylając teatralnie głowy do tyłu. Toast ma charakter żartu „wyższych sfer”.

Ponownie rozlega się muzyka. Młodzi proszą starsze panie. Te przyjmują zaproszenia. Robi się miła atmosfera. Muzyka przycicha.

                                                           

                                                           Wuj: Za tych co w Tobruku! Za Monte                   

                                                                    Cassino! Uczcijmy minutą ciszy tych

                                                                    co polegli!   

 

Wszyscy poważnieją, po około minucie wychylają kielichy.

Zaproszeni, szacowni goście wychodzą po cichu nie chcąc wzbudzać tym ogólnego zainteresowania.

Mieszkanie pustoszeje. Ciotka zwraca się do młodych.

     

                                                       Ciotka: Panowie zostańcie. Już późno i

                                                                    niebezpiecznie. Godzina policyjna.

                                                                    Lepiej przeczekać do rana.

 

Wuj zaprasza młodych do gabinetu. Tu rozwija się spór o białą broń.

 

                                                      Młody I: Największą siłę ma cięcie z łokcia.

 

                                                          Mł. II: Z łokcia i z konia w galopie.

 

                                                          Mł.III: Bez dobrej klingi nic po cięciu!

 

                                                          Mł.IV: Dobra była kozacka szaszka. Miała

                                                                      być tak dobra by ciąć pięcio

                                                                      milimetrowy drut stalowy.

 

                                                            Mł. I: E tam gadanie… drut stalowy!

                                                                      Pięciomilimetrowy sznurek z gaci!

                                                                      Ha, ha, ha!

 

To powiedzenie wzbudza ogólną wesołość. Ale IVty obraża się.

 

                                                          Mł. IV: Wiem, bo sam to widziałem. Mogę

                                                                       to pokazać!

 

                                                             Mł. I: To pokaż!

 

                                                           Mł.IV: To daj szablę! Zakład?

 

                                                             Mł. I: Stoi. O co?

 

Młody IV chwilę się zastanawia. Nagle wypala.

 

                                                          Mł. IV: Kto przegrywa robi Szwabom

                                                                       kawał.

 

Podają sobie ręce. Janek przecina. Wuj widząc, że już nie ma odwrotu próbuje przejąć inicjatywę.

 

                                                              Wuj: Szabla szabli nie równa. Zakład jest

                                                                       o cięcie szaszką. Ja dam szaszkę a

                                                                       wy szukajcie co ciąć!

 

Wuj wychodzi na korytarz. Tam ze stojaka na parasole wyciąga szaszkę w skórzanej pochwie. Po drodze woła ciotkę.

 

                                                               Wuj: Mamy zakład honorowy. Chodź,

                                                                        zobaczysz…

 

Wchodzą z Ciotką do gabinetu.

 

                                                               Wuj: I co tniemy?

 

                                                      Młody IV: Jest w tym pokoju łańcuch, co

                                                                        prawda z brązu ale strona druga

                                                                        zgadza się i przyjmujemy, że to

                                                                        pięciomilimetrowy drut stalowy.

                                                                        Jak ciocia wyrazi zgodę

                                                                        to ja będę ciąć!

 

                                                           Ciotka: Jaki łańcuch? Gdzie?

 

Młody IV wskazuje na żyrandol. Wisi on na łańcuchu przeplecionym dodatkowo kablem do prądu. Ciotka patrzy trochę bezradnie na Wuja, ten robi minę wyjaśniającą, że nie widzi innego wyjścia z zaistniałej sytuacji.

                                                           

                                                           Ciotka: No, skoro nie można inaczej…

                                                                        Niech pan tnie!

 

Młody IV odchodzi na bok i robi kilka obszernych ruchów ręką uzbrojoną w kozacką szaszkę. Rozgrzewa ją młynkiem z łokcia. Robi kilka cięć od ucha żeby

nadać końcowi szabli jak największą prędkość. W tym czasie pozostali wstawiają na stół pod żyrandolem krzesło, które ma umożliwić tak wysoki zasięg. IV wchodzi na krzesło, które przytrzymuje Janek. Przymierza cięcie. Widać napięcie na twarzach. Tnie. Żyrandol spada z hukiem. Robi się ciemno.

 

SCENA 23

WARSZAWA.KINO.

Pod warszawskim kinem pojawia się Janek z trzema znajomymi dziewczynami. Nie idą jednak przez hall kasowy i wejście dla tych z biletami. Wchodzą od tyłu sali kinowej.

                                                  

                                                    JANEK: Tylko świnie siedzą w kinie. My   

                                                                   Idziemy konspiracyjnie

                                                                   do kabiny projekcyjnej.

                                                                   Mam tam znajomego.

 

Po krętych schodkach wchodzą do kabiny z projektorami. Witają się z kabiniarzami, którzy ustawiają ich przy małych okienkach z widokiem na salę.

Janek jednemu z nich wręcza butelkę wódki.

 

 

                                                    JANEK: Mój dziad, powstaniec styczniowy,

                                                                   mawiał: Strzeż się grzechu

                                                                   wieczystego i humoru niemieckiego!

                                                                   

Dziewczyny reagują cichym chichotem.

Rusza projektor, migoczą światełka filmowych klateczek.

Na ekranie ukazuje się typowa czołówka niemieckiego Wochenschau a po niej relacja z ekshumacji zwłok w Katyniu.

Zwały trupów polskich jeńców.

Przerażające obrazy oskarżają o mord sowietów i Stalina.

Jedna z dziewczyn mdleje i pada na podłogę.

Plac przed kinem. Ludzie wychodzą z kina. W tłumie widać również niemieckie mundury.

Nagle z wiszących na placu szczekaczek, dużych głośników, zaczyna rozchodzić się we wszystkie strony "Jeszcze Polska nie zginęła".

Tłum czując możliwość niemieckiej interwencji rozbiega się we wszystkie strony. Niektórzy zatrzymują się w miejscu i stają na baczność.

Plac powoli pustoszeje. Janek i dziewczyny przemykają pod ścianami domów.

 

 

SCENA 24

MIESZKANIE CIOTKI WANDY

Młody I i Mł. IV podają sobie ręce na zgodę. Po chwili serdecznie się obejmują. Janek, Wuj i Ciotka przyłączają się do tych czułości. Widzimy, że żyrandol wisi nad stołem w gabinecie Wuja. Młody IV daje Mł. I na pamiątkę ich zakończonej wspólnie akcji przecięte ogniwo żyrandola. Janek wkłada do teczki ulotki, ubiera płaszcz i wychodzi.

 

SCENA 25

ŁAPANKA

Janek idzie ruchliwą ulicą z teczką w lewej ręce. Nagle mija go kilka niemieckich samochodów tzw. bud /Hanomag, Opel Blutz/. Auta zamykają wyloty ulic z przodu. Janek ogląda się do tyłu chcąc wycofać się w tamtą stronę. Jednak tył jest już też zagrodzony stojącym w poprzek ulicy samochodem i wyskakującymi z niego żandarmami. Ludzie idący ulicą stają zdezorientowani. Ich niezdecydowanie ułatwia żandarmom selekcję. Popychając, krzycząc, roztrącając ludzi ustawiają ich do selekcji. Zaczyna się sprawdzanie dokumentów. Z przechodzących przed chwilą ulicą ludzi tworzone są grupy do kontroli. Ludzie pokazują posiadane dokumenty. Ktoś nagle zaczyna uciekać. Pada kilka strzałów. Uciekający upada na jezdnię. Pada też kilka osób za nim trafionych przez przypadek.

Niemcy każą stojącym mężczyznom podnosić ręce do góry. Janek jeszcze niezdecydowany co zrobić, jak się zachować, podnosi prawą wolną rękę do góry. W lewej trzyma teczkę z zakazanymi ulotkami. Jego prawa ręka, jakby równoważąc ciężar teczki w lewej ręce, prostuje się w łokciu. Nagle stojący niedaleko SS-man podnosi też prawą rękę do góry w znanym lecz nienawistnym Polakom geście. Janek rusza w jego stronę, mija go i przechodzi obok innych Niemców, którzy też podnoszą prawe ręce. Tak idąc przechodzi obok „budy” i wchodzi w zagrodzoną samochodem zupełnie pustą, boczną uliczkę.

 

SCENA26

ULICZNA EGZEKUCJA

2.02.44.

Al. Ujazdowskie 21. Stoją „budy”, Niemcy wyciągają z ciężarowych samochodów po 10 osób, rozstrzeliwują, podprowadzają następnych, którzy muszą ciała rozstrzelanych usunąć i wtedy sami są rozstrzeliwani.

 

SCENA 27

DZIADY

Widzenie księdza Piotra /wśród świec/. Trzydziestoletni Jan Świrski.

 

                        I dasz ich wszystkich wygubić za młodu,

                        I pokolenie nasze zatracisz do końca? –

                        Patrz! – ha! – to dziecię uszło – rośnie – to obrońca!

                        Wskrzesiciel narodu,

                        Z matki obcej; krew jego dawne bohatery,

                        A imię jego będzie czterdzieści i cztery.

 

                               Panie! czy przyjścia jego nie raczysz przyśpieszyć?

                               Lud mój pocieszyć? –

                               Nie! lud wycierpi. – Widzę ten motłoch – tyrany,

                               Zbójce – biegą – porwali – mój Naród związany

                               Cała Europa wlecze, nad nim się urąga –

                               "Na trybunał!" – Tam zgraja niewinnego wciąga.

                               Na trybunale gęby, bez serc, bez rąk; sędzie –

                               To jego sędzie!

                               Krzyczą: "Gal, Gal sądzić będzie!"

                               Gal w nim winy nie znalazł i – umywa ręce,

                               A króle krzyczą: "Potęp i wydaj go męce;

                               Krew jego spadnie na nas i na syny nasze;

                               Krzyżuj syna Maryi, wypuść Barabasze:

                               Ukrzyżuj, – on cesarza koronę znieważa,

                               Ukrzyżuj, – bo powiemy, żeś ty wróg cesarza".

                               Gal wydał – już porwali – już niewinne skronie

                               Zakrwawione, w szyderskiej, cierniowej koronie,

                               Podnieśli przed świat cały – i ludy się zbieły

                               Gal krzyczy: "Oto naród wolny, niepodległy!

 

SCENA 28

WYBUCH POWSTANIA

31.07.44.

Kwatera główna Armii Krajowej. Godziny wieczorne.

Generał Bór-Komorowski przedstawia położenie na froncie niemiecko – sowieckim. Obecni to Delegat Rządu Jankowski i kilku członków sztabu.

 

                                                GENERAŁ: Zdaniem moim walka, jeśli

                                                                     zaczniemy ją w tej chwili,

                                                                     uniemożliwi Niemcom

                                                                     wprowadzenie 

                                                                     dalszych posiłków na 

                                                                     przedpole Warszawy i odetnie drogi

                                                                     zaopatrzenia ich wojsk.

                                                                     Z drugiej strony,

                                                                     jeżeli Niemcy pod naporem Armii

                                                                     Czerwonej będą musieli cofnąć się

                                                                     na linię Wisły, 

                                                                     wtedy

                                                                     zagęszczenie ich sił w samym

                                                                     mieście uniemożliwi nam

                                                                     jakąkolwiek akcję. Sama stolica

                                                                     stanie się polem bitwy między

                                                                     Niemcami a Moskalami, która

                                                                     miasto obróci w gruzy. Moim

                                                                     zdaniem czas jest właściwy do

                                                                     rozpoczęcia walki.

 

Delegat Rządu wysłuchuje z uwagą całej wypowiedzi. Następnie patrzy po pozostałych i nie widząc sprzeciwu ani też nie słysząc innych opinii mówi.

 

                                                DELEGAT: Dobrze, niech pan zaczyna.

 

SCENA 29

WARSZAWA. POD KOLUMNĄ ZYGMUNTA

1.08.44.

Janek stoi pod Kolumną Zygmunta na Placu Zamkowym. Wokół codzienny, normalny ruch. Ruiny spalonego Zamku Królewskiego. Na zegarku Janka godzina 12ta. Janek zauważa zmierzającego w jego stronę Wuja. Witają się wylewnie.

 

                                                   JANEK: Wujo wie? Dziś o siedemnastej

                                                                  godzina W jak wyzwolenie! Ten tłum

                                                                  

                                                                  wokół to pewnie w większości Armia

                                                                  Krajowa.

 

                                                        WUJ: Wiem to, wiem. Mam coś dla ciebie.

 

Wuj wręcza Jankowi jakiś zawinięty w gazety przedmiot.

 

                                                        WUJ: Kilka lat temu pokazywałem ci miecz

                                                                  ozdobny króla Zygmunta. Przyszła                   

                                                                  kolej na ciebie, teraz ty masz

                                                                  opiekować się tym klejnotem. Nie

                                                                  wiem co zrobisz ale to wielka próba

                                                                  dla ciebie i odpowiedzialność.

 

                                                    JANEK: Wuju, dzięki za zaufanie. Ja, żołnierz

                                                                   Armii Krajowej, nie wiem co może 

                                                                   się wydarzyć. Czy moje ręce to

                                                                   pewne ręce?

 

                                                         WUJ: Przysięgnij, że tego nie zaniedbasz!

 

                                                     JANEK: …przysięgam…na mój honor!

 

Janek, z przedmiotem w rękach i Wuj odchodzą i znikają w tłumie.

 

 

SCENA 30

GETTO

Janek i Wuj pojawiają się w miejscu gdzie przed nimi rozciąga się gigantyczne, ceglasto rdzawe rumowisko zniszczonego, startego na proch warszawskiego Getta.

Leżąca przed nimi posępna pustynia ma jeden element, jedyny w swojej wymowie jak wykrzyknik. To kościół świętego Augustyna przy ulicy Nowolipki. Janek i Wuj kontemplują przez długą chwilę ten obraz zniszczenia.

 

                                                         WUJ: Od roku nie ma już tu Żydów. Czy

                                                                    nas nie czeka ten sam los? Ta wieża

                                                                    to dla mnie symbol niezniszczalnej

                                                                    mocy Kościoła. Co z nami będzie za

                                                                    dzień, za dwa… Bóg tylko raczy

                                                                    wiedzieć! Pozostaje nam tylko

                                                                    modlitwa…               

              

                                                     JANEK: Wuju, powstanie to kilka dni! Tyle

                                                                     

                                                                     przetrzymamy! Rosjanie są

                                                                     niedaleko!

 

UWAGA SCENARZYSTY: Od godziny W do kapitulacji włącznie scenografia nie jest szczegółowo opisywana ale musi ona pokazywać nieustającą degradację

zabudowy miasta aż do kompletnego jego zrównania z ziemią tak jak pokazują to zachowane archiwalne materiały zdjęciowe. Nad miastem w ujęciach ogólnych muszą obecne być dymy i łuny pożarów. W dźwięku cały czas obecne są dalekie odgłosy ostrzału artyleryjskiego, broni strzeleckiej i bombardowań z powietrza. Należy uwzględnić również offowe dźwięki związane z waleniem się domów i budowli. To wszystko ma dawać nieustające odczucie toczących się ciężkich walk.

 

SCENA 31

WYBUCH POWSTANIA. PRZED GODZINĄ W.

Ulica. Cywilni przechodnie. Wśród nich widoczna grupa kilkunastu młodych ludzi, wśród których jest Janek. Niektórzy w butach z cholewami. Ubrani w płaszcze, pod którymi daje się zauważyć wystające pistolety maszynowe i nadmierne obciążenie spowodowane schowanymi granatami.

Wchodzą oni z ulicy Kochowskiego na ulicę Krasińskiego.

Na ulicy nagle pojawia się od strony Powązek zmotoryzowany niemiecki patrol. W czasie mijania grupy młodych niemieckie auto zwalnia. Wyraźnie widać, że chcą ich zatrzymać. Rozpoczyna się walka.

Młodzi obrzucają Niemców granatami, zapala się auto. Przeskakują przez ulicę. Znikają w bramie domu. Niemcy nie podejmują pościgu.

 

SCENA 32

KILKA EPIZODÓW PIERWSZEGO DNIA

1.08.44.

I. Wielkie, okratowane okno /gmach PKO, przy ul. Jasnej 9 róg Świętokrzyskiej/. Nad nim powiewa wielka, niemiecka flaga, czerwona, ze swastyką na białym, okrągłym tle. Skacze na nią sprężystym, tygrysim skokiem Prasowy Sprawozdawca Wojenny Stanisław Bala "Giza". Zrywa flagę ciężarem swojego ciała, wieszając się na niej. Znika wraz z flagą w dole kadru.

 

II. Ataki na obiekty policyjne przy al. Szucha, pl. Zbawiciela, pl. Unii Lubelskiej. Strzelanina z broni maszynowej. Padają co chwila młodzi ludzie, powstańcy. Chłopcy i gdzie niegdzie dziewczęta. Zaporowy ogień niemieckich kmów. Rzucane ze strony polskiej granaty. Wybuchy. Polacy wycofują się.

 

III. Zielono. Drzewa, krzaki, łąka. Bardzo daleko zarys kilku samolotów. Biegną pochylone postaci powstańców. Wpadają nagle w krzyżowy ogień niemieckich

karabinów maszynowych. Wszyscy giną.

 

IV. Szybko pokazane kadry strzelających powstańców: z okna, z bramy, z piwnicznego okienka. Charakterystyczny kadr miasta na drapacz chmur Prudential.

 

V. Dom Prasy przy Marszałkowskiej 3/5. Odsłoniętym odcinkiem terenu biegnie do leżącego rannego sanitariuszka Krystyna Krahelska. Pada ciężko ranna obok niego. Trzy kule przebijają jej płuca.

Słyszymy pieśń:

 

 HEJ, CHŁOPCY, BAGNET NA BROŃ /słowa i muzyka Krystyna Krahelska/

 

Hej, chłopcy, bagnet na broń!

Długa droga, daleka, przed nami,

Mocne serca, a w ręku karabin,

Granaty w dłoniach i bagnet na broni.

 

Jasny świt się roztoczy,

Wiatr owieje nam oczy

I odetchnąć da płucom i rozgorzeć da krwi,

I piosenkę, jak tęczę, nad nami roztoczy

W równym rytmie marsza: raz, dwa, trzy…

 

VI. Prudential. Nagle na jego dachu pojawia się łopocząca na wietrze biało-czerwona flaga.

 

Hej, chłopcy, bagnet na broń!

Długa droga, daleka, przed nami trud i znój,

Po zwycięstwo my, młodzi, idziemy na bój,

Granaty w dłoniach i bagnet na broni.

 

SCENA 33

DOWÓDZTWO AK.

1.08.44.

Noc. Fabryka mebli Jerzego Kamlera na Woli, ulica Dzielna 72 róg Okopowej.

Janek pojawia się z meldunkiem. Ma przy sobie otrzymany od Wuja podłużny przedmiot zawinięty w ciemny materiał.

Staje przed Borem-Komorowskim.

 

                                                     JANEK: Panie Generale melduję…

 

                                                          BÓR: Łowczy Świrski…

 

                                                      JANEK: Pseudonim Ryś!

 

                                                          BÓR: Ryś?.. Mam dla pana zadanie. Nowa

                                                                    Leika z niemieckiego magazynu i

                                                                    kilka pudeł taśmy z wytwórni

                                                                    filmów. Podejmuje się pan?

 

                                                      JANEK: Chcę strzelać do Szkopów!

 

                                                          BÓR: Czy podejmuje się pan strzelać

                                                                    zdjęcia?

 

Janek wychodzi z budynku z Leiką, taśmami i Mieczem pod pachą.

 

Ciemna noc się nad nami

Roziskrzyła gwiazdami,

Białe wstęgi dróg w pyle, długie noce i dni,

Nowa Polska, Zwycięska, jest w nas i przed nami

W równym rytmie marsza: raz, dwa, trzy…

 

Hej, chłopcy, bagnet na broń!

Bo kto wie, czy to jutro, pojutrze, czy dziś

Przyjdzie rozkaz, że już, że już trzeba nam iść…

Granaty w dłoniach i bagnet na broni!

 

SCENA 34

1.08.44.

Berlin. Gabinet Hitlera.Noc.

Wściekły Hitler. Obok Himmler.

Wydają wspólny rozkaz wojskom w Warszawie.

Ręka Hitlera pisze po niemiecku słowa:

"Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy".

Podpisują dokument. Najpierw Hitler potem Himmler.

 

SCENA 35

1.08.44.

Ręka poety nanosi na papier słowa:

Więc "nie zginęła" i "niech żyje"!

Salwami trzaska słowo Polska.

Po broń sięgają ręce czyjeś

i rosną z ziemi, rosną wojska.

    Żołnierski sen urasta w jawę:

    Powstańcie! Rozkaz!…

 

 

 

Poeta Stanisław Ryszard Dobrowolski wywiesza na drzwiach swojego pokoju napis "Tu się pisze wiersze". Słychać dalszą i bliższą strzelaninę.

To wszystko dzieje się w potężnym budynku "Adrii" przy ulicy Moniuszki w Warszawie.

 

 

SCENA 36

2.08.44.

Ulice Warszawy. Świt. Wschodzące słońce nad miastem.

Janek z aparatem w rękach. Ustawia aparat – przesłona, czas, ostrość. W tym czasie do jego uszu dociera narastający dźwięk, później rozpoznawalne wołanie.

 

                                                      GŁOSY: A ka, a ka, a ka!

 

To kilkunastoosobowa grupa powstańców pół-biegnąc, pół-idąc pod domami zwołuje kolegów. Ich różne cywilne stroje łączy jeden element, biało-czerwona opaska.

Ktoś tu i tam wybiega z bramy i dołącza do grupy.

Janek, biegnąc wraz z nimi, robi kilka ujęć.

 

SCENA 37

2.08.44.

W różnych częściach miasta powstają barykady zmieniając radykalnie wygląd ulic. Ludzie budują je z entuzjazmem, ochoczo. Do ich budowy używają

najprzeróżniejszych materiałów.

Janek chodzi z aparatem i fotografuje.

Są barykady bardziej drewniane, są barykady bardziej betonowe czy też bardziej ceglane.

Jest też barykada tramwajowa, której główną część, środkową zajął jeden wagon tramwajowy. Ma ona tę dodatkową zaletę, że dzwoni.

Są też barykady sypane i są barykady układane. Są bardzo wysokie dające osłonę przed ostrzałem przechodniom i są niższe będące przeszkodą dla przejeżdżających pojazdów.

Przy barykadach pojawiają się uzbrojeni powstańcy.

Przy niektórych nagły ostrzał powoduje ucieczkę budujących je mieszkańców. Pozostają przy nich pierwsi zabici.

Janek uwiecznia wszystko co widzi. Zmienia taśmy i idzie dalej. Od barykady do barykady.

Następują obrazy z życia wolnej od Niemców części miasta.

Przechodzi patrol powstańczy w niemieckich mundurach. W jego szeregach są kobiety.

Pojawia się grupa propagandowa „megafoniarzy”. Osiem osób w tym jedna kobieta. Dwóch mężczyzn niesie razem na jednym drągu dużą „szczekaczkę” owiniętą kablami. Są w mundurach i beretach na głowach.

 

W oknach tu i ówdzie widać powielony plakat z hasłem "Każdy pocisk jeden

Niemiec".

Są kuchnie polowe, w których charakterystycznym składnikiem są stojące na ogniu wiadra i duże kotły do prania.

Pojawiają się napisy typu "Pralnia nocna i cerownia dla żołnierzy", "Brud to choroby, myjcie się często", "Do punktu opatrunkowego".

Są też plakaty o innym charakterze. "Nasza droga do wolności 1939-1944", "Żołnierz AK nie jest plotkarzem", "Do broni w szeregach AK". Jest plakat z orłem w koronie – "Niech żyje Rząd Rzeczypospolitej, cześć walecznej Armii Krajowej".

Wiadomo, że za tym stoi wydział propagandy AK, którego plakat przekazuje zaproszenie: "Wydział Propagandy AK, Dziś w sali konserwatorium, Wieczornica Żołnierska".

Leica Janka pracuje.

Pojawiają się też rozklejane wszędzie plakaty o nazwie "Biuletyn informacyjny" Dowództwa Armii Krajowej. Przy takim właśnie plakacie stoi grupka starszych ludzi. Jeden z nich, w okularach, z nosem przyklejonym do plakatu czyta innym.

 

                                      WARSZAWIAK: Wydałem dziś rozkaz do jawnej

                                                                    walki z odwiecznym wrogiem Polski,

                                                                    najeźdźcą niemieckim. Stajecie dziś

                                                                    otwarcie z bronią w ręku, by

                                                                    Ojczyźnie przywrócić Wolność i

                                                                    wymierzyć zbrodniarzom

                                                                    niemieckim przykładną karę za terror

                                                                    i zbrodnie dokonane na ziemiach

                                                                    Polski… Oddziały Armii Krajowej

                                                                    opanowały większą część stolicy…

                                                                    Masy ludu pracującego: chłopów,

                                                                    robotników i inteligencji walczą o 

                                                                    Polskę demokratyczną, Polskę

                                                                     sprawiedliwości społecznej, Polskę

                                                                    ludzi pracy! Niech żyje Polska

                                                                    Niepodległa!

 

Dokoła tłum się powiększył. Ludzie zaczynają klaskać. Janek fotografuje.

 

SCENA 38

3.08.44

Janek fotografuje dwa czołgi niemieckie typu Pantera.

Kilku ludzi usiłuje je uruchomić. Jeden z nich maluje na wieżyczce czołgu godło podziemia – kotwicę PW /Polska Walcząca/.

Pojawia się Bór-Komorowski. Widzi Janka i wita się z nim. Zauważa fakt, iż Janek strzela fotografie.

Wchodzi do czołgu. Czołg odpala i rusza w tył i w przód.

Generał wysiada z czołgu. Wysiada też stary majster Jan Lumeński /Łuniewski/, który trzyma w rękach szmatę i wyciera nią oliwę z palców.

Generał natychmiast po wyjściu odznacza go Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami.

 

                                                          BÓR: Jest pan pierwszym bohaterem

                                                                    odznaczonym w Powstaniu! Niech

                                                                    żyje Polska!

 

                                              LUMEŃSKI: Ku chwale ojczyzny, panie generale!

 

Otaczający ich ludzie łącznie ze stojącym obok płk. Radosławem krzyczą wspólnie: Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!

Janek utrwala to swoim aparatem.

Obok czołgów pojawia się pluton powstańczy w kolumnie marszowej, który śpiewa:

Pałacyk Michla, Żytnia, Wola,

bronią jej chłopcy od "Parasola",

choć na "tygrysy" mają visy –

to warszawiacy, fajne urwisy -są!

  Czuwaj wiaro i wytężaj słuch,

  pręż swój młody duch, pracując za dwóch!

  Czuwaj wiaro i wytężaj słuch,

  pręż swój młody duch, jak stal!

Każdy chłopaczek chce być ranny…

sanitariuszki – są śliczne panny,

i gdy cię kula trafi jaka,

poprosisz ładnie – da ci buziaka – hej

  Czuwaj wiaro i wytężaj słuch…

Śpiew cichnie wraz z oddalającym się oddziałem. Janek oddala się wraz z nimi robiąc im zdjęcia.

 

SCENA 39

4.08.44.

Wola. Mieszkanie Ciotki i Wuja przy ulicy Wawelberga. Ciotka i wuj klęczą przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Rozlega się walenie w drzwi i okrzyki po ukraińsku i niemiecku.

Po otwarciu drzwi Ciotka i Wuj zostają wypchnięci na zewnątrz mieszkania. Żołnierze wrzucają do wnętrza butelki z benzyną.

Mieszkanie zaczyna płonąć.

Żandarmi niemieccy i Ukraińcy wyganiają wszystkich na podwórze a stamtąd do piwnic.

Ciotka i Wuj znajdują się w piwnicy, w której wśród różnych ludzi jest też kobieta w zaawansowanej ciąży z trójką małych dzieci około 11, 6 i 4 lat.

Około południa żandarmi niemieccy i Ukraińcy wzywają ludzi do natychmiastowego opuszczenia domu. Po wyjściu ludzi na zewnątrz wrzucają do piwnic granaty zapalające. Wywołuje to popłoch i pośpiech w wyganianiu ludzi na ulicę. Dzieci płaczą.

Ludzie wychodzą na ulicę Działdowską. Domy na ulicy już płoną. Ciotka i

Wuj starają się skierować ciężarną kobietę z dziećmi w stronę ulicy Górczewskiej, ale na ulicy Działdowskiej stoi dużo Ukraińców i niemieckich żandarmów, którzy nie pozwalają im przejść i każą im kierować się na ulicę Wolską.

Droga jest ciężka szczególnie dla ciężarnej matki. Synkowie próbują jej pomagać w przejściu przez leżące na jezdni przeszkody. Muszą omijać kable, druty, resztki barykad, opon a nawet trupy.

Domy palą się już po obu stronach ulicy.

Na Wolskiej i na Skierniewickiej wszystkie domy są już spalone.

Idą w gęstniejącym tłumie.

Na rogu Działdowskiej i Wolskiej mijają pojedyncze trupy młodych ludzi w cywilnych ubraniach.

Dochodzą do Wolskiej 55, do bramy filii fabryki Ursus. Przed jej bramą stoją w tłumie około pięciuset osób. Z podwórza za bramą słychać strzały, błagania i jęki. Widzą, że Niemcy wpychają przez bramę po około 100 osób.

Nagle około dwunastoletni chłopiec dostaje napadu szału. Chce się wedrzeć do środka wołając:

                                              CHŁOPIEC: Mamo! Tato!..

 

Niemcy nie chcą go wpuścić i bijąc odpychają od bramy.

Ciotka i Wuj stoją przy ciężarnej kobiecie i jej dzieciach. Mimo przemieszczania się ludzi są jakby w ostatniej grupie. Stojąca obok piętnastoletnia dziewczyna zaczyna błagać otaczających ich żołnierzy o litość.

Szczególnie zwraca się do jednego z nich.

 

                                        DZIEWCZYNA: Niech pan mnie wypuści. Moja

                                                                     biedna mama dzisiaj straciła syna.

                                                                      Jak i ja zginę to ona tego nie

                                                                      przeżyje. Boże, co ona powie, co się

                                                                      z nią stanie jak się tylko dowie, że i

                                                                      ja nie żyję! Ona wtedy skona z

                                                                      rozpaczy!

 

Któryś z Niemców wyciąga ją na bok, jednak nie wypuszcza. Ciągnie ją za mur. Po dobrej chwili wraca z nią i wpuszcza na poprzednie miejsce. Dziewczyna

szlocha, widać, że jej ubranie jest poszarpane.

Otwiera się brama i wszyscy zostają wepchnięci do środka. Wchodzą też Niemcy i Ukraińcy. Brama za ich plecami zatrzaskuje się.

Oczom wszystkich ukazuje się straszny widok zwałów trupów po lewej i po prawej stronie do wysokości około jednego metra. Niemcy i Ukraińcy prowadzą ich środkiem podwórza do wąskiego przejścia na drugie podwórze. Tu Ukraińcy i żandarmi ustawiają ich czwórkami.

Mężczyznom każą iść z rękoma podniesionymi do góry.

Prowadzą ich dalej w grupach po dwadzieścia osób. Jest dużo dzieci w wieku 10 do 12 lat i to bez rodziców.

Ktoś dźwiga bezwładną staruszkę, którą niósł całą drogę.

Podzielone grupy kierowane są tam gdzie już między budynkami leżą trupy. Gdy pierwsza czwórka dochodzi do trupów Niemcy i Ukraińcy strzelają im w

kark od tyłu. Zabici padają na leżący stos.

Staruszkę i niosącego ją mężczyznę zabijają w ten sam sposób.

Ciotka i Wuj idą w ostatniej czwórce. Przed nimi idzie ciężarna kobieta z trójką chłopców.

Dochodzący czwórkami ludzie krzyczą, błagają o litość, modlą się.

Obok ciężarnej pojawia się Ukrainiec, któremu daje ona coś do rąk. Ten bierze i patrzy pod światło na złote pierścionki, po czym zabiera dzieci i ją i chce ich odstawić na bok. Robi kilka kroków.

Widzący to Niemiec, prowadzący akcję, doskakuje, odpycha Ukraińca a dzieci z matką wstawia do szeregu. Matka uczepia się błagalnie jego ręki, ten odpycha ją mocno, tak że pada ona na ziemię.

Niemcy i Ukraińcy prowadzą kobietę z dziećmi w czwórce.

W następnej są Ciotka i Wuj.

Kobieta trzyma dzieci za ręce. W lewej najstarszego chłopca, w prawej

dwie rączki pozostałych. Stojący za nimi Ukrainiec strzela po kolei do każdego, najpierw do najstarszego. Padają na leżące przed nimi ciała.

Po chwili na nich padają Ciotka i Wuj.

 

SCENA 40

5.08.44.

Ulica Okopowa. Niemcy pędzą grupę około 50 mężczyzn w stronę stojących czołgów. Przy czołgach zostają oni przywiązani za ręce do kilku drabin. Niemcy

zaczynają ich pędzić dalej używając jako osłony wozów bojowych.

Wola. Ulica Wolska 122/124.

Około południa na podwórze domu wpada około 100 żandarmów niemieckich, ustawiają się w szpaler od podwórza do kuźni przy ul. Wolskiej 124.

Wszyscy są uzbrojeni w ręczne karabiny maszynowe, w kb. z bagnetami oraz granaty.

Część z nich nie stojąca w szpalerze biega po schodach i wygania ludzi z mieszkań.

Drzwi do mieszkania z wizytówką "Franciszka i Jan Grabowscy". Żandarmi wpadają do mieszkania i wyganiają ze środka Franciszkę i Jana Grabowskich z córką Ireną /4 lata/ i synkiem Zdzisławem /5 miesięcy/ niesionym przez matkę. Są oni pędzeni po schodach w dół na podwórze i szpalerem, biegiem, pomiędzy

żandarmami, na plac przed kuźnią gdzie trafiają do grupy już stojących ludzi liczącej około pięćset osób.

Z różnych stron padają niemieckie rozkazy.

 

                                                     NIEMCY: Padnij! Na ziemię! Leżeć!

 

Ludzie powoli i niechętnie kładą się na ziemi. Dzieci płaczą.

Rodzina Grabowskich kładzie się na ziemi wraz z innymi. Grabowski zauważa w odległości około 10 m, na podwyższeniu, karabin maszynowy. Widzi jak podchodzi w to miejsce dwóch Niemców.

Zaczyna się strzelanina. Karabin maszynowy praży po leżących ludziach. Dołączają do tego ręczne karabiny, rzucane są też granaty.

Tłum leżących ludzi początkowo poruszany okrzykami cichnie coraz bardziej.

Zapada straszna cisza.

Po niedługim czasie Niemcy przypędzają nową grupę ludzi. Słychać jakąś kobietę pytającą w obłędzie.

 

                                                   KOBIETA: Z którego domu jesteście? Z

                                                                      którego domu jesteście?… Z którego

                                                                      domu…

 

Padający strzał przerywa jej pytanie.

Niemcy znowu kładą nowoprzybyłych na ziemi. Znowu rozpoczyna się strzelanina z broni maszynowej, wybuchy granatów i krzyki ludzi.

Zapada cisza.

Słychać pojedyncze strzały pistoletowe dobijające jeszcze żyjących.

Obok Grabowskiego płacze jego pięciomiesięczny synek. Łażący po ludziach wielki Niemiec jednym strzałem ucisza go.

Po pewnej przerwie słychać polskie rozmowy. Jest to grupa polskich robotników. Zaczynają oni segregować zwłoki zabitych zabierając też i składając w jedno miejsce walizki i tłumoczki przez nich przyniesione.

Za nimi idą niemieccy żandarmi i dobijają tych, którzy sprawiają wrażenie jeszcze żyjących.

Kiedy żandarmi znikają jeden z robotników zaczyna wołać.

 

                                            ROBOTNIK I: Kto jeszcze żyje może wstać, już nie

                                                                     będą strzelać i zabijać!

 

                                           ROBOTNIK II: Przyjechał Niemiec z rozkazem, że

                                                                     już koniec zabijania!

 

Zalega głucha cisza. Nikt nie wstaje.

Robotnicy kontynuują noszenie zabitych na stertę. Zbliżają się do Grabowskiego, który leży nadal udając zabitego. Kiedy dwóch z nich chce go złapać za ręce i nogi i podnieść, Grabowski wstaje pytając.

 

                                           GRABOWSKI: Gdzie Niemcy?

 

                                          ROBOTNIK III: Wykonali rozkazy to jedzą obiad.

 

Grabowski bierze na ręce swojego zabitego synka i córkę. Niesie ich na miejsce gdzie wszyscy zabici są układani.

Grabowski wraca po żonę. Pomaga mu ją podnieść jeden z robotników. Układają ją razem obok martwych dzieci.

Grabowski pracuje z robotnikami do zmierzchu układając ciała nieżyjących. Powstają dwa stosy ciał mające wymiary około 20 m i 15 m na 10 m o wysokości półtora metra.

Robotnicy układają na stosach drewno i polewają niemieckim płynem z blaszanych baniek. Podpalają.

Stosy płoną. Gęsty dym unosi się nad Warszawą. Całe Miasto płonie.

 

SCENA 41

6.08.44.

Kraków. Niedzielne popołudnie. Niemcy przeczesują ulice miasta. Celem jest podejrzana /dla nich/ młodzież. Przeszukują domy. Włamują się do domu przy ulicy Tynieckiej nr. 10. Szukają pewnego dwudziestoczteroletniego aktora działającego w podziemnym teatrze. W czasie tej akcji młody człowiek stoi za zamkniętymi drzwiami swojego mieszkania w suterynie i modli się z bijącym sercem o ratunek.

Niemcy jak głośno przyszli tak głośno odchodzą.

Jakaś kobieta prowadzi tego młodego człowieka idącego w drewniakach na nogach ulicami Krakowa. Stukot drewniaków niesie się echem po ulicach. Dochodzą do Pałacu Biskupiego. Młody człowiek wchodzi do środka. Wkłada sutannę.

 

SCENA 42

6.08.44.

Warszawa.

Kościół i klasztor Panien Sakramentek (Sióstr Benedyktynek od Nieustającej Adoracji Najświętszego Sakramentu) Rynek Nowego Miasta 2.

Matka przełożona Janina Byszewska przyjmuje delegację AK w przedsionku klasztornym.

 

                                            DELEGAT I: W imieniu Armii Krajowej prosimy o

                                                                   pozwolenie naszym żołnierzom na

                                                                   zajęcie pozycji w klasztorze. Jeżeli

                                                                   siostra nie da zgody nam to zrobią to

                                                                   Niemcy w krótkim czasie. Klasztor

                                                                   jest miejscem strategicznym.

 

                                       PRZEŁOŻONA: Od tysiąc sześćset osiemdziesiątego

                                                                    siódmego roku w klasztorze nie było

                                                                    żadnego mężczyzny. Tu jest

                                                                    klauzura. Muszę naradzić się z

                                                                    siostrami.

 

Siostra przełożona wycofuje się w głąb klasztoru. Po pewnym czasie wraca.

 

                                         PRZEŁOŻONA: Otworzymy bramy. Chcemy dobra

                                                                     ojczyzny. Powierzyłyśmy swoje

                                                                     życie Bogu jako dar zadośćczyniący

                                                                     i wynagradzający. Współczujemy

                                                                     naszej ojczyźnie. Zawiesiłam zakaz

                                                                     męskich wizyt. Klasztor jest otwarty

                                                                     dla obrońców ojczyzny. Oby

                                                                     odrodzona Polska nie była ani

                                                                     czerwona, ani biała ale podobna

                                                                     Chrystusowi!

 

Po pewnym czasie bramę klasztoru przekraczają uzbrojeni, ubrani w niemieckie mundury z biało-czerwonymi opaskami na ramieniu, powstańcy. Przebiegają przez cudowny ogród sióstr. Zajmują pozycje na murach. Przez otwartą bramę wchodzą też bezdomni cywile, mężczyźni, kobiety, dzieci. Są to uchodźcy z Woli.

W momencie kiedy Niemcy zauważają na murach żołnierzy AK zaczynają ostrzał. Klasztor wypełnia się ceglanym pyłem a w pięknym ogrodzie wybuchają moździeżowe pociski, zamieniając go w zorany na czarno kawał ziemi.

W kościele przed Najświętszym Sakramentem klęczą ludzie i modlą się. Trwa nieustająca adoracja.

 

SCENA 43

13.08.44.

Ulica Podwale. Barykada. Godziny południowe.

Janek gotowy do robienia zdjęć.

Na barykadzie powstańcy.

W perspektywie ulicy od Placu Zamkowego pojawiają się trzy, różnej wielkości wozy pancerne. Zbliżają się do barykady.

Najmniejszy wóz /B IV/ zatrzymuje się kilkanaście metrów przed barykadą.

Pod niecelnym ostrzałem wydostaje się z wozu kierowca-mechanik. Trafiony kilka razy zostaje na przedpolu zabity.

Pozostawiony wóz powstańcy obrzucają butelkami z benzyną. Maszyna zapala się.

 

 

Pozostałe dwa wozy wycofują się.

Powstańcy gaszą wywołany przez siebie pożar. Jeden z nich wchodzi do środka jednak nic nie znajduje. Wycofują się za barykadę.   

Powstańcy zabierają się do rozbiórki części barykady. Ma to umożliwić wprowadzenie B IV do wnętrza bronionego odcinka.

Pojawiają się kierowcy w czarnych beretach. Ponieważ jest ich dwóch ciągną zapałki, ażeby wylosować szczęśliwca do tego honorowego zadania. Wychodzą poza barykadę. Uruchamiają wóz.

Przez gotową już wyrwę w barykadzie umożliwiającą przejazd przeprowadzają bezpiecznie wóz.

Na wozie sadzają bardzo piękną dziewczynę w trochę przykrótkiej i powiewnej sukience. Janek robi jej serię zdjęć.

Na wozie obok dziewczyny siada jeszcze kilku powstańców w czarnych beretach.

Wóz rusza Podwalem w objazd Starego Miasta.

Wkrótce zostaje otoczony gęstym, rozradowanym tłumem powstańców i ludności cywilnej, tłumem liczącym około 500 osób.

Tłum spycha Janka uniemożliwiając fotografowanie. Wszyscy chcą dotknąć zdobyczy i być jak najbliżej.

Wóz rusza w Piekarską, przejeżdża Zapiecek i Rynek Starego Miasta, później jedzie ul. Nowomiejską, skręca w lewo, skąd Podwalem dociera do Kilińskiego. Nagle przy posesji nr. 3 gaśnie silnik. Z przodu pojazdu zsuwa się umieszczona tam ciężka metalowa skrzynia. Siedząca na pojeździe piękność łapie się jakiegoś metalowego uchwytu.

Kierowca wychodzi z kabiny i podnosi pokrywę skrzyni.

W tym samym momencie oślepia wszystkich wielki wybuch, wielka eksplozja, wielki ogień i dym.

Opadający kurz, pył i dym odsłania powoli obraz niebywałego zniszczenia. Cały placyk u zbiegu ul. Kilińskiego z Podwalem zasłany jest ludzkimi strzępami. Zginęli prawie wszyscy zgromadzeni w wąskiej uliczce.

Siła wybuchu odrzuciła kadłub czołgu o kilkadziesiąt metrów. Rozerwane ciała znajdowały się wokół miejsca, w którym stał pojazd.

Wokół w domach płoną okna bez szyb. Balkony są pourywane.

Całą Kilińskiego od Podwala po Długą pokrywają szczątki ofiar.

Dookoła panuje drażniący, ostry swąd spalenizny, zapach spalonych ubrań i ciał. Po całym, olbrzymim pobojowisku snują się pochyleni ludzie, poszukujący śladów swoich najbliższych.

To wszystko stanowi wstrząsający obraz niewyobrażalnego wprost bólu i rozpaczy. Jakiś mężczyzna ciągnie za nogę nagie, nadpalone i poszarpane ciało kobiety. Wlecze je wśród szczątków innych ciał.

Na otaczających to miejsce murach w kilku miejscach widać wtłoczone wybuchem szczątki ludzkie.

Janek siedzi na posadzce jakiejś kamienicy kompletnie oszołomiony. Z nosa cieknie mu strużka krwi, włosy ma zmierzwione. Obok leży jego aparat Leika,

kompletnie rozbity.

 

SCENA 44

14.08.44.

Janek i kilkudziesięciu innych powstańców zajmują stanowiska położone pomiędzy Nowolipkami, Karmelicką, Gęsią i Zamenhofa.

Niemcy są po przeciwnej stronie na zachodnim odcinku ulicy Karmelickiej około 150 – 200 metrów od polskich stanowisk.

Ogólna cisza panująca pomiędzy stanowiskami polskimi i niemieckimi

pozwala słyszeć dalsze wybuchy i strzelaniny świadczące o tym, że Warszawa walczy.

Janek leży w jamie w ziemi, dookoła pełno cegieł rozrzuconych jakimś wcześniejszym wybuchem. Janek stara się obłożyć swoje miejsce leżącymi cegłami, lecz nagle jakaś kula ostrzega go, że jest w zasięgu pola widzenia wroga.

Janek odczekuje chwilę i wyrzuca przed siebie połówkę cegły. Wtedy raptownie ciszę rozrywa na strzępy jazgot niemieckich peemów przypominający stukot dziesiątków maszyn do szycia.

I znowu zapada cisza. Słońce dogrzewa coraz mocniej.

Janek podejmuje próbę zdjęcia swetra ale znów dostaje ostrzeżenie w postaci kilku uderzeń niemieckich kul o cegły. Zrezygnowany zamyka oczy.

Nagle budzi go bliski wybuch granatu. Nowy pocisk pada około 25 metrów za nim. Świszczące odłamki przelatują mu nad głową zmuszając do wtulenia twarzy w cegły.

Przez następne minuty pole za nim zamienia się w piekło. Gwizd pocisków, serie wybuchów pokrywają ten obszar gejzerami wylatującego w powietrze materiału z ziemi, cegieł, drewna, wapiennego miału. Do ognia granatników włącza się artyleria a za nią terkot broni maszynowej. Wszystko razem brzmi jak nowoczesny utwór perkusyjny.

W chwili jakby apogeum tego utworu obok Janka nagle przypada łączniczka Nitka. Bez hełmu na głowie w miękkiej czapeczce nie dającej w tej sytuacji żadnej ochrony. Pogodna, uśmiechnięta z chusteczką na szyi ściągniętą srebrnym sygnetem.

                                           

                                                       NITKA: Żyjesz, Rysiu? Stach mówi, że zaraz

                                                                     będzie natarcie…Przygotuj

                                                                     chłopców, cześć! Lecę dalej!

 

Kanonada wybuchających granatów przybliża się do Janka. Janek krzyczy ponad cegłami.

 

                                                       JANEK: Uwaga! Podaj dalej! Gotowość do

                                                                      ataku! Potwierdź!

 

Ktoś obok, niewidoczny, zaczyna rozpaczliwie krzyczeć wyjącym głosem.

                                                      RANNY: Moja noga, ratunku, ratuuuunku,

                                                                      moja noga!

 

Janek unosi lekko głowę aby sprawdzić kto krzyczy bo głos jest mocno zmieniony. Nagle ponad cegłami zauważa podnoszącą się postać sanitariuszki. Chce krzyknąć aby ją zatrzymać. Gwałtowny wybuch granatu przed nią zasłania jej postać i odrzuca daleko do tyłu. Ranny przeraźliwie skowycze już bez słów. W polu widzenia Janka pojawia się postać drugiej sanitariuszki. Robi kilka kroków w stronę rannego i nieruchomieje, chwyta się za piersi jak zatrzymana na fotografii. Dosięga ją seria z karabinu maszynowego. Dziewczyna opada na ziemię.

Skowyt rannego staje się nie do zniesienia. Janek z całych sił wykrzykuje w jego stronę.

 

                                                            JANEK: Zamknij mordę, skurwysynu, bo

                                                                           zatłukę.

 

Ranny cichnie. Słuszny szał Janka mija. Już ciszej, woła.

 

                                                             JANEK: Czekaj na koniec akcji. Dwie

                                                                            dziewczyny są trafione. Teraz

                                                                            męczą się jak ty.

 

Janek obraca się na plecy i ciągnie dalej w stronę rannego.

 

                                                             JANEK: Załóż opatrunek. Ściśnij

                                                                            bandażem albo paskiem nogę

                                                                            powyżej rany. Czekaj na

                                                                            pomoc!

 

Janek obraca się na bok. Z chlebaka wyjmuje niemiecki handgranat zaczepny. Obok koledzy zaczynają strzelać pojedynczymi strzałami z kb.

Janek wzmacnia granat laseczką plastiku, którą owija na blaszanej puszce własną chustką do nosa. Kładzie go obok leżącego już przed nim amerykańskiego, obronnego. Sprawdza stena.

Na przedpolu przed Jankiem zaczynają migać przeskakujące sylwetki niemieckich żołnierzy. Pojawiają się i nikną.

Przed stanowiskiem Janka wybuchają pierwsze granaty.

Janek zauważa nagle wysoką, wyprostowaną i nieruchomą postać Niemca wyróżniającego się swoją nieruchomością od innych skulonych, zgiętych,

przestraszonych.

Niemca, który z wdziękiem posyła serię za serią w stronę polskich stanowisk. Niemca, któremu co widać nie zależy na zabiciu przez trafienie celnym strzałem.

Niemca, który bawi się sytuacją.

Janek mając go około trzydzieści metrów od siebie, bierze stena, celuje i naciska spust.

 

                                                         JANEK: Cholera!

 

Zamiast serii pada jeden strzał. Janek odciąga sprężynę i jeszcze raz. To samo. Przełącza stena na ogień ciągły. Patrzy w to samo miejsce.

Niemca już nie ma za to dosłownie pod jego lufę podbiega trzech Niemców. Pada seria, która przydusza ich do ziemi. Są niebezpiecznie blisko. Nad głową Janka świszczy seria przelatujących pocisków.

Rzut głową i Janek widzi znowu tego eleganta. Jest bliżej, może dwadzieścia metrów przed nim i wali z pm-u seria po serii.

Niemiec zmienia magazynek.

Janek w tym czasie rzuca granat z plastikiem w miejsce gdzie zapadła trójka Niemców. Błysk, potworny huk, podmuch, który aż dociera do Janka.

Z trafionej celnie trójki nikt się nie podnosi.

Podrywa się natomiast piątka innych, przestraszonych Niemców, którzy wybierają bieg do tyłu w panicznej ucieczce.

Do Janka dociera z tyłu kobiecy głos.

 

                                                           NITKA: Rysiu! Cofamy się! Podaj dalej!

 

"Twierdza" Janka dostaje serię z niemieckiego ckm-u. Obsypuje go czerwony pył.

Janek odwala cegły u swoich nóg co pozwala mu zniknąć z pola widzenia

niemieckich strzelców.

Zsuwa się za jakiś ułamek muru i odchodzi kilka metrów do tyłu.

Spotyka Milesa.

 

                                                            JANEK: Cofamy się, Miles. Podaj dalej

                                                                            do Ryby. Ja idę po Księcia.

 

Janek dochodzi do Księcia.

 

                                                             JANEK: Książę, cofamy się.

 

Książę pokazuje uśmiechniętą gębę jednak zamiast wycofywać się rusza niespodziewanie do przodu i znika Jankowi z oczu. Janek zauważa, że znajduje się w jakimś ceglanym kraterze.

Górą przelatuje seria z pm-u unosząc ceglany pył. Kilka cegieł spada z góry. Nagle u góry pojawia się Książę, przewala przez załom muru i staje

naprzeciw Janka.

Jego roześmiana od ucha do ucha gęba świadczy o udanej akcji.

Przez lewe ramię ma przewieszony swój karabin, a w prawej ręce dzierży

stena i MP 43.

 

                                                      KSIĄŻE: Ten co wrzeszczał to Bolek. Nie

                                                                      żyje. To jego sten.

 

                                                        JANEK: Słuchaj, ale on dostał tylko w nogę.

                                                                       Dobrze sprawdziłeś?

 

                                                       KSIĄŻE: Nie było co sprawdzać, Rysiu!

                                                                       Dostał w piersi serię z empi.

                                                                       Szkoda chłopaka. Miał zaledwie

                                                                       siedemnaście lat. I tak ładnie grał

                                                                       Chopina…

 

                                                        JANEK: A to empi czyje?

 

                                                      KSIĄŻE: Jeden szwab pchał się za daleko i

                                                                      dostał ode mnie. Przecież im nie

                                                                      zostawię na pamiątkę. Może

                                                                      odnieść?

 

Dołącza do nich Ryba. Schodzą dalej do Niemców i za jakimś kolejnym załomem muru zajmują pozycje. Janek słyszy nieustanny, nieregularny grzechot wystrzałów, huk granatów pomieszany z ciężkimi wybuchami dział szturmowych, zajadłe szczekanie ckm-ów głuszące serie ręcznej broni maszynowej.

Nagle słyszy nad swoją głową warkot samolotu. Samolot leci dostatecznie wysoko by na razie się nie bać. Robi małe kółka jakby poszukiwał odpowiedniego dla siebie celu. Po chwili odlatuje znikając z oczu Janka, który spogląda na zegarek. Rozbite szkło i poskręcane wskazówki nie pokazują żadnej godziny. Zegarek jest dokładnie strzaskany.

Janek rozpina pasek i szerokim ruchem wyrzuca zegarek do góry za siebie. Pozostało słońce, zegar świata. Janek patrzy na słońce w zenicie, wysoko.

Rozpoczęty od nowa niemiecki ostrzał granatami każe Jankowi wrócić na ziemię.

Granaty rozrywają się coraz bliżej, coraz gęściej pada żelazny grad odłamków.

Janek kurczy się w sobie, zwija, musi przeczekać. Nogi podciąga aż pod brodę. Widzi jak chmurki wybuchów dochodzą do jego linii, mijają go pozostawiając

żywego i ogłuszonego. Janek musząc odreagować paniczny strach przed śmiercią zaczyna deklamować.

 

                                            JANEK: Zmęczona śmierć z spiżowych paszcz,

                                                           jak z czarnej wychyniona studni,

                                                          spogląda dziwnie uśmiechnięta,

                                                          nad wszystkim wisi kurzu płaszcz,

                                                          nad wszystkim pogłos głuchy dudni…

 

Przez trwający dalej huk wybuchów Janek słyszy głos Księcia.

 

                                                    KSIĄŻE: Rysiu, żyjesz? Co ci się stało?

 

W tym momencie Janek słyszy świst pocisku i obok jego nogi wbija się w gruz pocisk z moździerza.

Janek widzi jego wiatraczek i niebieskawy dym zapowiadający rychły wybuch. Porywa swoją broń i jak oszalały pędzi przed siebie wrzeszcząc nieludzkim głosem.

W tym pędzie przesadza rozpadliny i doły, przeskakuje jakieś żelazne belki, bloki cegieł i betonu.

Biegnie schylony z palcem na spuście i seria po serii wali prosto przed siebie. Nagle jego sten milknie z pustym magazynkiem.

Janek słyszy w tym momencie głośne "hurrrraaaaa" swoich chłopców.

Już są koło niego, pędzą na całej linii. Janek przyklęka, zmienia magazynek i z chlebaka jednym ruchem wyciąga granat.

Doganiając prawie swoich czuje serię nad głową i spada po ceglanym gruzie na ulicę. Obok zsuwa się zabity Niemiec.

W jednej chwili wszystko cichnie. Zaskoczeni tym błyskawicznym atakiem Niemcy niemrawo podnoszą się z bruku i gruzów, gramolą się brudni od pyłu, trzymając podniesione do góry ręce.

Uśmiechają się niepewnie, półgębkiem, przepraszająco, uniżenie.

Starają się odgadnąć jaki czeka ich los.

Bełkocą pod nosem: Polska dobra… Polski gut…

Nagle Janek dostaje po plecach. To Książe, to jego przejawy radości.

 

                                                   KSIĄŻE: I co Rysiu? Udało się!

 

                                                    JANEK: Co się miało udać? Twoja

                                                                   inteligencja wprost – z pyska – tryska             

      z bliska! Co się miało udać?

 

Janek zauważa w grupie niemieckich jeńców tego charakterystycznego Niemca, który uniknął śmierci z jego ręki na początku dnia. Jego ręce są tylko trochę uniesione w górę, wyprostowany, elegancki i nonszalancki. Nie uśmiecha się, nie żebra o litość, nie bełkocze jak inni. Janek czuje dla niego szacunek i uznanie. Któryś z chłopców trąca go lufą peemu.

 

                                                     JANEK: Co chcesz od niego?

 

Chłopak speszony odchodzi.

Spojrzenia Janka i Niemca krzyżują się.

Patrzą tak na siebie jakby to zwarły się klingi rapierów.

I nagle Niemiec odzywa się czystą polszczyzną.

 

                                                  NIEMIEC: Jesteście wspaniali. Chylę przed

                                                                     wami czoło. Ale tej walki nie

                                                                     wygracie…

 

Po chwili Niemiec dodaje a wahaniem.

 

                                                   NIEMIEC: Czy mogę pana prosić, aby

                                                                      pozostawiono mi mój Żelazny

                                                                      Krzyż? Już chciano mi go zabrać.

 

                                                      JANEK: Pan jest Polakiem?

 

                                                  NIEMIEC: Nie. Ale byłem uczniem Aleksandra

                                                                     Brucknera.

 

                                                      JANEK: I dlatego morduje pan Polaków?

 

                                                  NIEMIEC: Nie zamordowałem nikogo. Jestem

                                                                     oficerem Wehrmachtu, a strzelałem

                                                                     tak jak i pan, bo to jest wojna.

 

Niemiec patrzy w stronę swoich niemieckich kolegów i dodaje wskazując na nich ramieniem.

 

                                                  NIEMIEC: Wstyd mi za nich.

 

                                                      JANEK: Ma pan broń?

 

                                                  NIEMIEC: Tak, w kieszeni.

                                                      JANEK: Proszę mi ją oddać. I proszę opuścić

                                                                     ręce. Chcę pana zapewnić, że póki

                                                                     jest pan naszym jeńcem, nic złego

                                                                     pana nie spotka…  

 

Janek bierze z rąk Niemca pistolet. Do Janka podchodzi Staszek.

 

                                                 STASZEK: To była dobra robota Rysiu.

 

                                                      JANEK: Masz może coś do picia?

 

                                                 STASZEK: Nitka ma manierkę. Nitka! Daj

                                                                     manierkę Rysiowi!

 

 

Nitka daje manierkę Jankowi. Janek daje Nitce pistolet Niemca.

Nitka z radości rzuca się Jankowi na szyję.

 

SCENA 45

16.08.44.

Janek fotografuje jakieś ruiny. W powietrzu stale nadlatują samoloty. Słychać wybuchające bomby. W pewnym momencie sąsiedni budynek rozpada się. Janek przeskakuje na ulicę. Widzi w budynku rozbity sklep, do którego w tej chwili można wejść przez otwór powstały po wybuchu. W środku rozchodzi się zapach rozbitych perfum. Janek zabiera jeden z flakoników.

 

SCENA 46

Ulica Puławska. Kościół.

Janek stara się dostać do kościoła jednak nie jest to proste ponieważ kościół jest pod ostrzałem.

Od tyłu podbiega do Janka trzech powstańców w niemieckich mundurach. Jeden z nich mówi padając obok Janka na ziemię.

 

                                       POWSTANIEC: Kolega też na ślub czy tak przy

                                                                   okazji?

 

                                                    JANEK: Przy okazji na ślub!

 

Pojedynczo przebiegają przez zagrożony ostrzałem rejon. Wpadają do budynku kościoła.

Kilkanaście osób w środku oczekuje na ceremonię.

Ksiądz, gotów do udzielenia ślubu, czeka na zakończenie przygotowań ze strony panny młodej, którą koleżanki dekorują welonem z czegoś przypominającego okienną firankę. Mimo nerwowości panny młodej nastrój jest swobodny.

Koledzy pana młodego z pm-ami w rękach popatrują przez drzwi i okna czy wróg nie przeszkodzi w ceremonii.

Ksiądz widząc, że panna młoda jest gotowa prosi aby zaczynać.

Na chórze słychać pompowanie organów i rozlega się kilka taktów marsza weselnego Mendelsona granego jedną ręką ponieważ grający "organista" drugą rękę ma zabandażowaną i na temblaku.

Młodzi podchodzą do ołtarza. Ksiądz przystępuje do ceremonii.

Nagle z tyłu rozlegają się jakieś krzyki, języki polski i niemiecki mieszają się ze sobą.

To stojący z tyłu na czatach wpuścili czterech umundurowanych Niemców do środka. Trzymając ich pod bronią rozbrajają ich i każą im zdjąć mundury. Niemcy posłusznie rozbierają się i składają spodnie i bluzy "w kostkę". Polacy wypuszczają ich w niekompletnych strojach na zewnątrz.

Panna i pan młody zakładają sobie srebrne pierścionki na palce.

 

                                                     KSIĄDZ: Teraz jesteście mężem i żoną.

 

Młodzi całują się. Obecni zaczynają ich obejmować, całować i wręczać prezenty. Jest popękana skorupa szrapnela, są przed chwilą odebrane Niemcom przedmioty, pęk kluczy niby to od domu, maska p-gaz. Ksiądz wręcza im po świętym obrazku, Janek wręcza flakonik perfum. Wszystkie prezenty lądują w koszu i po chwili cały orszak zaczyna pojedynczo przeskakiwać przez ulicę.

 

SCENA 47

17.08.44.

Kilka pocisków trafia jednocześnie w dach Katedry nad prezbiterium i nad kaplicą Archikonfraterni Literackiej.

Płomienie szybko ogarniają drewniane wiązania dachu, dostają się do wnętrza świątyni.

Ksiądz Wacław Karłowicz wpada do Katedry.

W prezbiterium szaleją płomienie. Po jego obydwu stronach palą się z

trzaskiem śliczne stalle fundacji króla Jana Sobieskiego, arcydzieła polskiej sztuki snycerskiej.

Posągi królów polskich z drewna i marmuru rozsypują się w żarze, krwawe płomienie wspinają się po kolumnach ołtarza. Drewniane rzeźby płoną jak pochodnie.

Żar jest tak wielki, że kunsztowne, żelazne drzwi prowadzące do

zakrystii są czerwone i topią się, jakby były z wosku.

Płonie sklepienie nad kaplicą Baryczków.

Ksiądz Karłowicz wchodzi na ołtarz i bezskutecznie usiłuje zdjąć wielki krzyż z figurą Chrystusa. Po chwili udaje mu się zdjąć samą figurę Chrystusa i w tej samej chwili spada obok niego wielki, płonący żyrandol.

Będąc pod obstrzałem niemieckim z ruin Zamku Królewskiego ksiądz wynosi uratowaną z pożaru figurę Chrystusa przez Kanonię do bramy klasztornej Ojców

Jezuitów.

Znajduje się tu wielu mieszkańców Starówki.

Na widok cudownej figury Chrystusa padają na kolana, a ze wszystkich piersi wyrywa się szloch.

                                      

        Chryste, Chryste… Ratuj!

 

Księża rozbierają figurę na części. Odejmują ręce.

Ludzie przypadają do nich ustami, potem biorą Chrystusa na swoje barki i niosą przez podwórza, piwnice, przejścia i otwory wybite w ścianach.

Mała grupka rośnie z każdym krokiem. Na przedzie idzie zgarbiony ksiądz Karłowicz. Ktoś intonuje pieśń: „Kto się w opiekę odda Panu swemu”.

Na Starym Rynku leżą niewypały, odłamki, nie pogrzebane ciała.

Nieprzyjaciel z Królewskiego Zamku ostrzeliwuje ciągle Rynek.

Ludzie przemykają chyłkiem pod ścianami kamienic po stronie Barssa. Wchodzą na Krzywe Koło, potem na Nowomiejską.

Gromada ludzi niosąca Chrystusa dostaje się na ulicę Starą do kaplicy Sióstr Szarytek.

Układają Cudownego Chrystusa na ołtarzu.

 

SCENA 48

18.08.44.

"Adria" przy ulicy Moniuszki. Godziny popołudniowe.

Stanisław Ryszard Dobrowolski, poeta, śpi w loży pustego lokalu restauracji. Obok niego widoczny napis: „Tu się pisze wiersze". Nagle z wielkim hukiem do sali wpada wielki pocisk /600 mm/ działa kolejowego i dymiąc ląduje na samym środku parkietu.

Poeta zrywa się na równe nogi i ucieka.

 

SCENA 49

22.08.44.

Moskwa. Kreml. Gabinet Stalina.

Generalissimus Józef Stalin dyktuje pismo do Churchilla i Roosvelta.

 

                                                   STALIN: Wcześniej czy później prawda o

                                                                   garstce przestępców, którzy wszczęli

                                                                   awanturę warszawską w celu

                                                                   uchwycenia władzy, stanie się

                                                                   wszystkim znana. Ludzie ci

                                                                   wykorzystali ufność warszawian,

                                                                   rzuciwszy wielu niemal bezbronnych

                                                                   ludzi przeciwko niemieckim

                                                                   armatom, czołgom i lotnictwu.

                                                                   Powstała sytuacja, w której każdy

                                                                   następny dzień wykorzystują nie

                                                                   Polacy dla sprawy wyzwolenia

                                                                   Warszawy, lecz hitlerowcy, którzy

                                                                   nieludzko mordują ludność               

                                                                   Warszawy.

                                                                   Z wojskowego punktu widzenia

                                                                   wytworzona sytuacja, ściągając

                                                                   wzmożoną uwagę Niemców na

                                                                   Warszawę, jest bardzo niekorzystna

                                                                   zarówno dla Armii Czerwonej, jak i

                                                                   dla Polaków. Tymczasem wojska    

                                                                   radzieckie, które spotkały się w

                                                                   ostatnim czasie z nowymi,

                                                                   poważnymi

                                                                   próbami Niemców przejścia do

                                                                   kontrataków, czynią wszystko, co

                                                                   możliwe, aby złamać te kontrataki

                                                                  hitlerowców i przejść do nowej,

                                                                  szerokiej ofensywy pod Warszawą.

                                                                  Nie może ulegać wątpliwości, że

                                                                  Armia Czerwona nie będzie szczędzić

                                                                  wysiłków, aby rozbić Niemców pod

                                                                  Warszawą i wyzwolić Warszawę dla

                                                                  Polaków. Będzie to najlepsza i

                                                                  rzeczywista pomoc dla Polaków

                                                                  antyfaszystów.

 

SCENA 50

26.08.44.

Święto Matki Boskiej Częstochowskiej.

(Uwaga scenarzysty. Poniżej opisana scena nie jest zwyczajną Mszą Św. Cały czas powinno towarzyszyć jej wyjątkowo ciężkie bombardowanie artylerii, ciężkich moździerzy, bombowców nurkujących Stuka obrzucających domy bombami kruszącymi i ostrzeliwujących miasto z broni pokładowej. W tle tej sceny toczy się ciężka bitwa pomiędzy stronami. Walą się domy, giną setkami ludzie.)

W scenerii jednego z podwórek trwa msza polowa, którą celebruje o. Michał Czartoryski OP. 

 

                                 OJCIEC MICHAŁ: Oddajemy cześć Królowej Polski. Od

                                                                 zarania dziejów naród nasz czci i

                                                                 uwielbia Matkę Chrystusa Pana. Król

                                                                 Jan Kazimierz uczynił ślub i

                                                                 poprzysiągł, że obiera Najświętszą

                                                                 Pannę Królową Polski i Jej oddaje w

                                                                 opiekę całą Ojczyznę. Dziś, w chwili

                                                                 przełomowej, kiedy Warszawa zrywa

                                                                 pęta niewoli germańskiej i kiedy Armia

                                                                 Krajowa krwawi w ofiarnym boju, na

                                                                 śmierć i życie, na piersiach żołnierza

                                                                 naszego widnieje ryngraf Matki

                                                                 Boskiej Częstochowskiej, a z ust

                                                                 wyrywa się okrzyk zwycięski, na

                                                                 barykady, na czołgi, niosąc w sercach

                                                                 pieśń tych z pod Grunwaldu:

                                                                 Bogurodzica Dziewica…

 

Stojący wokół ołtarza powstańcy i cywile podchwytują zaintonowaną pieśń.

 

                                                    CHÓR: Bogiem sławiena Maryja,

                                                                 U Twego Syna – Gospodzina

                                                                 Matko zwolena, Maryja

                                                                 Ziści nam, spuści nam

                                                                 Kyrie Elejson

 

Janek odpina rewolwer i klęka przy księdzu spowiedniku.

Spowiedź. Siedzi w mundurze kapitana z przewieszoną stułą, młody ksiądz kapelan i słucha spowiedzi. Płyną słowa oskarżenia samego siebie.

Wreszcie cicho i spokojnie padają słowa powstańczego kapelana i jak kojące lekarstwo spływają na chorą duszę.

 

                                            KAPELAN: Myśl chłopcze o swojej żonie, którą

                                                                 kochasz tak bardzo, chowaj się dla niej

                                                                 i dla Polski, a wszystkie trudy jakie cię

                                                                 czekają znoś z pokorą i pogodnie,

                                                                 traktując je jako pokutę za grzechy…

 

Gdzieś z następnego podwórza dochodzi głos chóru śpiewającego "Boże coś Polskę": Boże! coś Polskę przez tak liczne wieki

             Otaczał blaskiem potęgi i chwały,

             I tarczą Twojej wszechmocnej opieki

             Od nieszczęść, które przygnębić ją miały.

 

                           Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:

                           Ojczyznę, wolność racz nam wrócić Panie.

 

             Boże! coś Polskę przez tak liczne wieki

             Okrytą blaskiem potęgi i chwały,

             Nagle spod swojej usunął opieki

             I wzniósł te ludy, co jej służyć miały.

 

                           Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:

                           Ojczyznę, wolność racz nam wrócić Panie.

 

Na innym podwórku, w innej scenerii, inny kapłan odczytuje zarządzony przez Komendanta Montera "apel do żołnierzy".

 

                                               KAPŁAN: Obok broni materialnej, musimy do

                                                                 zwycięstwa ostatecznego

                                                                 zmobilizować broń duchową: bronią tą

                                                                 jest jasność moralna duszy ludzkiej,

                                                                 głęboka wiara w nadprzyrodzoną

                                                                 pomoc Boga, wysoki poziom ideowy

                                                                 wszelkich poczynań powstańczych.

                                                                 Bez tych wartości duchowych o

                                                                 zwycięstwie nawet i marzyć nie

                                                                 można, jak stwierdza sam Bóg,

                                                                 Stwórca wrzechrzeczy: "Napróżno

                                                                 pracują ci, którzy budują bez Boga".

                                                                 

                                                                 Wszelka siła materialna bez

                                                                 duchowych wartości Bożych może

                                                                 osiągnąć czasowe sukcesy, ale

                                                                 zwycięstwa ostatecznego nigdy.

                                                                 Dowodem tego jest wróg nasz,

                                                                 którego przemoc, na brutalnej,

                                                                 barbarzyńskiej sile zbudowana dziś

                                                                 rozpada się, zamieniając butę zuchwałą

                                                                 w klęskę ostateczną. Tę klęskę

                                                                 ostateczną wroga przyspieszyć musimy

                                                                 i my – żołnierze Polski krwawiącej, ale

                                                                 zwycięskiej. Przyspieszyć musimy,

                                                                 mobilizując wszystkie siły nasze

                                                                 materialne i duchowe. Jak ongiś w

                                                                 zalewie szwedzkim ratunek i

                                                                 zwycięstwo przyszło z Jasnej Góry od

                                                                 Bożej Matki Częstochowskiej,

                                                                 Królowej Polski, tak i dziś

                                                                 zmobilizować nam trzeba wszystkie

                                                                 siły pod Jej przemożnym

                                                                 hetmaństwem.

 

                                                                 Proszę dowódców na wszystkich

                                                                 stopniach aby przykładem osobistym i

                                                                 wpływem na podległych odradzali i

                                                                 pogłębiali wartości duchowe i moralne

                                                                 armii naszej.

 

                                                                 A do Ciebie, Żołnierzu, mężczyzno i

                                                                 kobieto, bez różnicy szarż i stanowisk,

                                                                 Żołnierzu polski, który krwią swą

                                                                 wyrąbujesz drogi wolności Ojczyzny,

                                                                 zwracam się z prośbą serdeczną, abyś

                                                                 odtrącił precz wszelką małość i

                                                                 poniżenie moralne, sięgnął po wielkość

                                                                 i czystość swej duszy, ujrzał promienną

                                                                 i jasną Ojczyznę swą wolną i                       

                                                                 odrodzoną, ale w sprawiedliwości i

                                                                 miłości.

 

                                                                 Komendant Monter zarządzeniem

                                                                 swoim do AK nawiązuje do

                                                                 wspaniałych tradycji katolickich

                                                                 rycerstwa i wojska polskiego ubiegłych

                                                                 stuleci, kiedy oręż polski błyszczał

                                                                 sławą, a żołnierze nasi z dumą nosili

                                                                 szkaplerze i ryngrafy.

 

                                                                 Chodzi tu o rzecz wielką, o utrzymanie

                                                                 wysokiego morale w naszej Armii

                                                                 Krajowej, o najwyższy ton idealizmu,

                                                                 bo tylko wtedy potrafimy pokonać

                                                                 słabszego pod tym względem wroga.

 

                                                                 Modlitwy żołnierskie, jak najczęstsze

                                                                 przystępowanie do sakramentów

                                                                 Spowiedzi i Komunii Świętej – to obok

                                                                 głębokiego patriotyzmu, najlepsze

                                                                 środki dla podniesienia wartości

                                                                 moralnej i pogłębienia ideowego    

                                                                 szeregów AK.

 

Powstańcy, a wśród nich Janek, przystępują do Komunii Świętej.

 

SCENA 51

31.08.44.

Kościół i klasztor Panien Sakramentek (Sióstr Benedyktynek od Nieustającej Adoracji Najświętszego Sakramentu) Rynek Nowego Miasta 2.

Matka przełożona Janina Byszewska przyjmuje delegację AK w przedsionku klasztornym.

 

                                          PRZEŁOŻONA: Złożone nam siostrom niemieckie

                                                                      ultimatum nakazuje opuszczenie

                                                                      klasztoru do godziny trzeciej po

                                                                      południu albo zostanie on zburzony.

                                                                      Nie wiemy jak się zachować? Tu

                                                                      jest pełno ludzi i wielu rannych…

 

                                          DELEGAT AK: W panującej obecnie sytuacji nasze

                                                                     dowództwo pragnie wyrazić swój

                                                                     podziw dla postawy sióstr i dziękuje

                                                                     za opiekę nad rannymi. Myślimy, że

                                                                     wyjście z klasztoru sióstr i

                                                                     duchownych nie ochroni nikogo

                                                                     przed Niemcami, szczególnym zaś

                                                                     będzie ciosem dla walczących widok

                                                                     osób świętych opuszczających

                                                                     swoje stanowiska.

 

                                         PRZEŁOŻONA: Muszę naradzić się z siostrami.

                                                                      Dziękuję za pomoc. Wszystko jest

                                                                      w rękach boskich.

 

Żołnierze AK wychodzą.

 

W kościele trwa adoracja Najświętszego Sakramentu. Słychać wybuchy bomb i pocisków artyleryjskich. Słychać serie z broni maszynowej.

Ludzie klęczą w całym kościele i modlą się. Jest ich około tysiąca. Słowa modlitw pobrzmiewają wzmocnione kościelnym pogłosem. Dla modlących się ludzi to ostatni ratunek zawarty w słowach: "Pod cieniem skrzydeł Twoich osłoń nas Panie"…, "Nawiedź, prosimy, Dom ten…, a błogosławieństwo Twoje niech zawsze będzie z nami".

Ktoś intonuje "Salve Regina", rozpoczynają antyfonę, "Przeto Orędowniczko nasza, one miłosierne oczy ku nam zwróć, a Jezusa po tym wygnaniu racz nam okazać".

Siostry wraz z matką przełożoną skupiają się w grupę otaczającą tabernakulum. Robi się nagle cisza. Przez chwilę wszystkie dalekie i bliskie odgłosy wojny milkną.

Tysiąc ludzi klęczących w kościele wstrzymuje oddech.

I wtedy jak grom uderza jeden wybuch i nawa kościoła wali się w dół, na stojących w kościele ludzi.

Sypią się tony ogromnych kawałów muru, cegieł, dachówek i betonu.

W powietrzu wirują odłamki pięknego, różnobarwnego i śmiercionośnego szkła, które wypadło z rozbitych wybuchem witraży.

Unosi się w górę chmura gęstego, duszącego kurzu, ukazująca snop światła wpadający przez wielką wyrwę w dachu.

Na dole ukazuje się wielka dziura po zapadniętej posadzce.

Rozlegają się krzyki i jęki przygniecionych ludzi, wrzaski rannych.

Zdziesiątkowany chór zakonny śpiewa dalej dodając tym co przeżyli odwagi. Natychmiast rozpoczyna się akcja ratowania jeszcze żyjących.

 

O świcie garstka zakonnic pozostałych przy życiu wychodzi z klasztoru a widzący to powstańcy z wielkim dla nich szacunkiem salutują.

 

SCENA 52

2.09.44.

Zniszczenie kolumny Zygmunta

Plac Zamkowy. Kompletnie zniszczone domy. Dookoła Placu ruiny. Pusto. Jedyny kompletny w tym widoku element to stojąca na samym środku Placu Kolumna Zygmunta. Kamienny Król z mieczem w jednej ręce i krzyżem w drugiej ręce patrzy w stronę, z której pojawia się czołg niemiecki. Jego lufa porusza się z lewa w prawo. Czołg zatrzymuje się. Strzela raz. Strzela drugi i trzeci. Kolumna rozpada się. Rozstrzelany Król leży na ziemi.

 

SCENA 53

11.09.44.

Instytut Głuchoniemych i Ociemniałych na pl. Trzech Krzyży.

W tle słychać samoloty i odgłosy wybuchających bomb.

Janek w otoczeniu kilku nieznanych osób. W jego rękach znajduje się egzemplarz pisma żołnierskiego "Baszta". Janek czyta fragment artykułu lekko ironizując jego treść.

 

                                                     JANEK: Z naszego frontu. Obywatelu! Czy

                                                                    sądzisz, że już wszystkie siły oddałeś

                                                                    Ojczyźnie? Mylisz się. Patrz: dwa

                                                                    dni temu odbył się ślub podch.

                                                                    Andrzeja /dow. plut./ z panną Gabą,

                                                                    chociaż jak głosi niepotwierdzona

                                                                    wiadomość jest to miłość nie      

                                                                    erzacowa, bo przedwojenna jeszcze,

                                                                    która dopiero teraz podczas

                                                                    Powstania dojrzała jak pąk, pękła i

                                                                    zmieniła się w małżeński kwiatek.

                                                                    Podchorąży Andrzej, zapewniwszy

                                                                    sobie przezornie osłonę dwóch

                                                                    pistoletów maszynowych, zaprosił

                                                                    gości do kościoła na Puławską. Pod

                                                                    solidną osłoną odbył się uroczysty

                                                                    "skok" przez ulicę i młoda para

                                                                    wkroczyła do kościoła troskliwie

                                                                    osłaniana przez p.m. Podobno za

                                                                    troskliwie, bo do kościoła wtargnął

                                                                    patrol niemiecki, którego uzbrojenie i

                                                                    umundurowanie zostało ofiarowane

                                                                    przez pana młodego jako prezent

                                                                    ślubny.

 

Otaczający Janka ludzie śmieją się co chwila zadowoleni z jego interpretacji.

 

                                                     JANEK: Po tej uroczystej i pięknej chwili

                                                                    udała się młoda para w podróż

                                                                    powrotną, wykonując znowu w

                                                                    asyście honorowej eskorty

                                                                    brawurowy "skok" przez ulicę. Jakaż

                                                                    musiała to być noc poślubna w

                                                                    romantycznej poświacie rakiet

                                                                    akompaniamencie ckm. i huku

                                                                    granatów… Ach! nie możemy sobie

                                                                    wyobrazić, choć zazdrościmy jej z

                                                                    całego serca.

 

Słychać bliski wybuch bomby, wszystko dookoła trzęsie się, sypie się tynk, opadają cegły i kawałki sufitu. Cisza. Ciemność. Po nieokreślonym czasie słychać z zewnątrz głosy ratowników i hałasy łopat odkopujących gruz. Kiedy nad głową Janka pokazuje się światło, jakieś pomocne ręce pomagają jemu i innym wydostać się z pułapki. Janek jest oślepiony światłem. Widzi nad sobą

wiszącego u powały człowieka, którego nogi utknęły w blokach rozwalonych wybuchem. Człowiek wisi głową w dół, tak wysoko, że nie można mu w żaden sposób pomóc. Wszystkie wejścia do piwnic są zawalone. Ratownicy wydobywają ludzi z parteru – same trupy. Z bocznych oficyn wychodzą ranni. Wszyscy bardzo zszokowani.

Wiszący głową w dół człowiek daje ratownikom wskazówki jak dotrzeć inną drogą do piwnic. Janek robi kilka zdjęć i pomaga ratownikom. Obraz jest

makabryczny. Leży kobieta, której nogi są przysypane. Pod nią jej dziecko, około ośmioletnie, już nie żyje, ona dogorywa. Nad nią i obok w gruzie wystają czyjeś ręce, nogi, palce nie wiadomo do kogo należące.

Ratownicy są bezradni. Chcą pomóc wiszącemu u sufitu mężczyźnie ale nie ma do niego żadnego dostępu. Nie ma drabin.

Słychać znowu samoloty.

I znowu bomba. Znowu wszystko trzęsie się. Kurz zasłania wszystko. Po chwili ludzie, którzy przeżyli wstają otrzepując się z kurzu. Wiszącego mężczyzny już nie ma. Leży na dole martwy.

 

SCENA 54

12.09.44.

Janek przed Komendą Główną AK. Zajęty jest czyszczeniem aparatu fotograficznego. Pojawia się przed nim mały chłopczyk z czerwono-białą rogatywką, w mundurku wojskowym.

 

                                          CHŁOPCZYK: Szukam Wodza Naczelnego.

 

Janek patrzy na niego z zainteresowaniem.

 

                                                     JANEK: Kto ty jesteś?

 

Chłopiec natychmiast, zaskakując tym Janka, odpowiada.

 

                                          CHŁOPCZYK: Polak mały.

 

Janek podchwytuje jego intencje. Coraz szybciej zadaje pytania i coraz szybciej padają trafne odpowiedzi.

 

                                                      JANEK: Jaki znak twój?

 

                                           CHŁOPCZYK: Orzeł Biały.

 

                                                      JANEK: Gdzie ty mieszkasz?

 

                                           CHŁOPCZYK: Między swymi.

 

                                                      JANEK: W jakiej ziemi?

 

                                           CHŁOPCZYK: Polskiej ziemi.

 

                                                      JANEK: Czy ją kochasz?

 

                                           CHŁOPCZYK: Kocham szczerze.

 

                                                      JANEK: A w co wierzysz?

 

                                           CHŁOPCZYK: W Polskę wierzę…

 

Po chwili chłopiec dodaje.

 

                                           CHŁOPCZYK: Jestem łącznikiem…

 

Janek wprowadza chłopczyka do Komendy.

 

SCENA 55

13.09.44.

Janek z aparatem fotograficznym porusza się biegnąc, przystając, czekając chwilę z obawy przed ostrzałem. Biegnie przez ruiny pozostałe po tętniących dawniej życiem ulicach. Rozgląda się dookoła ponieważ nie może znaleźć poszukiwanego adresu. W końcu dobiega do jakiegoś posterunku i pyta.

 

                                                      JANEK: Jestem z dowództwa z wiadomością

                                                                     dla profesora Jana Zachwatowicza.

                                                                     Pokażcie gdzie go znajdę.

 

Dowódca posterunku pokazuje drogę do piwnicy domu w oficynie. Janek idzie ostrożnie po stertach usuwającego się spod stóp gruzu. W piwnicy zastaje kilka osób pakujących jakieś skrzynie.

 

                                                      JANEK: Szukam profesora Zachwatowicza.

 

                                              PROFESOR: To ja.

 

                                                      JANEK: Wiadomość z dowództwa dla pana

                                                                     profesora. W ogrodzie spalonego

                                                                     przez Niemców pałacu

                                                                     Tyszkiewiczów są rozrzucone meble

                                                                     i inne dzieła sztuki.

                                                                     Dowództwo prosi o ich

                                                                     zabezpieczenie. Ja mam to

                                                                     zdokumentować.

 

Profesor natychmiast organizuje grupę i na jej czele rusza do wskazanego miejsca. Janek idzie z nimi. Niespodziewanie na ulicy Mokotowskiej profesor spotyka Benedykta Tyszkiewicza, właściciela pałacu, do którego zmierza cała grupa. Benedykt Tyszkiewicz jest w stroju powstańczym tzn. niemieckiej panterce z opaską biało-czerwoną i niemieckim hełmie na głowie. Cała grupa idzie przez podwórza i przebicia w piwnicach domów a prowadzi ich Benedykt Tyszkiewicz. Dochodzą do ulicy Matejki, przy której wartownicy odradzają im przejście ulicy przed zmrokiem.

 

                                                PROFESOR: Musimy ryzykować aby być tam za

                                                                      dnia. W nocy nic nie zrobimy.

 

Po dwóch przebiegają przez jezdnię. Wywołuje to natychmiastowy ogień ckm-u ze strony niemieckiej i wybuch kilku pocisków z granatnika na jezdni. Wszystkim udaje się przedostać szczęśliwie na drugą stronę ulicy.

Tyszkiewicz dużym kluczem otwiera bramę pałacu. Wchodzą na dziedziniec i do ogrodu, w którym ukazuje się ich oczom przedziwny widok. Cały ogród wysłany jest dywanami, meblami, obrazami, pudłami od sreber, różnymi przedmiotami z pałacu. Są też rzeczy niezwykle cenne jak obrazy Bacciarellego, obrazy mistrzów włoskich, francuskich, holenderskich, znakomita grafika i rysunki, oprawne i w tekach. Poza tym znowu meble, bardzo piękne, zegary i dywany. Dywany nasiąknięte wodą, po deszczach, z trudem można ruszyć z ziemi. Tyszkiewicz opowiada jak to się stało.

 

                                       TYSZKIEWICZ: Na początku września przyszli tu

                                                                    Niemcy i powiedzieli, że za 20 minut

                                                                    spalą pałac. Wtedy ja ze służącym

                                                                    wszystko co mogliśmy, wyrzuciliśmy

                                                                    do ogrodu przez okna i szybko

                                                                    uciekliśmy na tereny zajęte przez

                                                                    powstańców. Tak zostałem

                                                                    powstańcem warszawskim.

 

Obrazy i grafiki są w niezłym stanie i to one wywołują bardzo żywą dyskusję pomiędzy Tyszkiewiczem a Husarskim.

Profesor Zachwatowicz znajduje w piwnicach miejsce na zbiory tuż za kotłownią. Przenoszą tam wszystko z ogrodu i maskują rupieciami. Profesor zwraca się do Janka.

 

                                              PROFESOR: Czy pomoże pan nam ukryć jeszcze

                                                                    jeden obiekt? To są szafy całe ze

                                                                    zbiorami pomiarowymi prawie

                                                                    wszystkich polskich zabytków. Całe

                                                                    Stare Miasto Warszawy. Zniesiemy

                                                                    to wszystko do piwnic.

 

                                                     JANEK: Oczywiście – tak, ale proszę o coś i z

                                                                    góry przepraszam. Mam cenną rzecz

                                                                    do schowania z mojej rodziny, czy

                                                                    mogę skorzystać z okazji?

 

                                              PROFESOR: Czy to duże?

 

Janek pokazuje rękoma wielkość przedmiotu.

 

                                                      JANEK: Takie.

 

                                              PROFESOR: Za godzinę na rogu Koszykowej i

                                                                    Lwowskiej. Zdąży pan?

 

SCENA 56

13.09.44.

Róg Koszykowej i Lwowskiej.

Janek trzyma pod pachą zawinięty w ciemny materiał przedmiot. To miecz. Wchodzi do piwnic mieszczącego się tu Zakładu Architektury Polskiej Wydziału Architektury.

W piwnicy natrafia na szpital powstańczy. Spotyka profesora, który spiera się z lekarzem. Ludzie profesora noszą papiery z szaf przechodząc przez rannych do

ostatniej piwnicy.

 

                                               PROFESOR: No i co pan tam ma ciekawego?

 

                                                       JANEK: To ozdobny miecz młodego króla,

                                                                      Jagiellona, Zygmunta Augusta. W

                                                                      naszej rodzinie od lat. Był na

                                                                      Podolu. Czeka na wolną Polskę!

 

To mówiąc Janek rozwija miecz i pokazuje profesorowi. Twarz profesora rozjaśnia światło. Kamera miecza nie pokazuje.

 

                                               PROFESOR: Ładna legenda, niech pan to schowa

                                                                     do pudła razem z papierami.

 

Janek zawija miecz i chowa we wskazane miejsce. Piwnica zapełnia się pudłami. Na końcu profesor własnoręcznie zamurowuje wejście.

 

 

SCENA 57

15.09.44.

Połowa września.

Niemcy atakują znacznymi siłami stanowiska powstańców na Sielcach.

Bomby są zrzucane kilka razy dziennie, zmasowany ogień granatników,

"krów", działa kolejowego zamieniają powoli dzielnicę w gruzowisko. Wszystkie szturmy niemieckie zostają odparte przy znacznych stratach obrońców i to nawet w dowódcach.

Około godz. 11tej rotmistrz Lech Głuchowski ps. Jeżycki prowadzi do przeciwuderzenia resztki dywizjonu "Jeleń".

Oddział dostaje się w silny ogień artylerii i czołgów.

Niezwykle opanowany, a nawet flegmatyczny z usposobienia Jeżycki nie kryje się w czasie tego ostrzału.

Nagle jego zielona lodenowa kurtka pokrywa się plamami gwałtownie buchającej krwi.

On rozpina ją i widzi na wierzchu jelita.

Mówi spokojnie.

 

                                          GŁUCHOWSKI: A to mnie urządzili!

 

Po chwili wydaje rozkazy, każe swoim chłopcom zająć stanowiska obronne, potem wyjmuje waltera i strzela do siebie.

 

SCENA 58

18.09.44.

Pogodny, słoneczny dzień jesienny. Godzina pomiędzy 11tą i 12tą w południe. Bezchmurne niebo.

Słychać narastający warkot silników samolotowych.

Nad miastem, na dużej wysokości pokazuje się duża grupa samolotów amerykańskich /110 latających fortec B-17 i eskorta około sześćdziesięciu myśliwców/.

Ludzie na ulicach zadzierają głowy. Z wielką radością obserwują samoloty.

Za samolotami, na niebie ukazuje się mnóstwo białych punkcików. To spadochrony.

Niemcy otwierają huraganowy ogień artylerii przeciwlotniczej. Widać, że nie dosięga on wysoko lecących samolotów.

Z podziemi domów, z piwnic wychodzi coraz więcej ludzi z zadartymi do góry głowami. Wybucha niesamowity aplauz i radość.

Ktoś obserwuje niebo przez lornetkę.

 

                                      WARSZAWIAK: Rany Boskie! Przecież Niemcy ich

                                                                    wszystkich wystrzelają!

 

 

 

Jakiś oficer mówi.

 

                                                    OFICER: To zasobniki z bronią! To           

                                                                    zaopatrzenie! Nareszcie do nas               

                                                                    dociera!

 

                                        WARSZAWIAK: Przecież widzę wyraźnie przez

                                                                       lornetkę! Machają nogami w

                                                                       powietrzu!

 

Widać jak spadochrony trafiają w obszar będący pod ostrzałem.

Pociski trafiają w niektóre spadochrony, wtedy cały ładunek błyskawicznie spada pionowo na ziemię.

Wszyscy zaczynają zauważać, że spadochrony zamiast rosnąć to maleją. Fakt ten oznacza, iż ich zawartość trafi w ręce niemieckie a nie w ręce oczekujących

nań powstańców. Początkowa wielka radość zamienia się w smutek odbijający się na twarzach ludzi.

 

SCENA 59

25.09.44.

Okolice ulicy Szustra.

Noc. Piwnice domu. Poszczególne komory są połączone wykutymi w ścianach otworami. Janek przechodzi przez kilka z nich. Jedną rękę ma zabandażowaną. Są tam cywile z dziećmi, pod ścianami łóżka, sprzęty domowe poprzynoszone z mieszkań. Ludzie tworzą wspólnotę, w której nie ma obcych. Słychać odmawianą przez nich modlitwę.

 

                                          MODLITWA: Od wojny, nędzy i głodu,

                                                                  Sponiewieranej krwi narodu,

                                                                  od łez wylanych obłąkanie

                                                                  Uchroń nas Panie!

 

                                                                  Od niepewności każdej nocy,

                                                                  Od rozpaczliwej rąk niemocy,

                                                                  Od lęku przed tym, co nastanie

                                                                  Uchroń nas Panie!

 

                                                                  Od bomb, granatów i pożogi

                                                                  I gorszej jeszcze w sercu trwogi

                                                                  Od trwogi strasznej, jak konanie

                                                                  Uchroń nas Panie!

 

Janek dochodzi do ostatniej piwnicy, w której na łóżkach śpi kilku powstańców w mundurach. Kładzie się spać na jednym z wolnych łóżek. Dociera do niego coraz bardziej oddalający się głos wypowiadających modlitwę ludzi.

 

                                         MODLITWA: Od rezygnacji w dobie klęski,

                                                                 Lecz i od pych w dzień zwycięski,

                                                                 Od krwi – lecz i od zemsty za nie

                                                                 Uchroń nas Panie!

 

                                                                 Uchroń od zła i nienawiści,

                                                                 Niechaj się odwet nasz nie ziści.

                                                                 Na przebaczenie im przeczyste

                                                                 Wlej w nas o Chryste!…

 

Janek zasypia.

 

SCENA 60

Janek w śnie widzi dużą niemiecką flagę z białym kołem na którym widoczna jest czarna swastyka.

Kilka kobiet siedzi przy maszynach do szycia, które znajdują się pod flagą. Kobiety odpruwają z flagi białe tło i swastykę.

Po chwili kobiety zaczynają przyszywać do flagi złoty sierp i młot.

Pojawia się i podchodzi do nich mały chłopczyk z czerwono-białą rogatywką, w mundurku wojskowym:

 

                                        CHŁOPCZYK: Jestem łącznikiem. Przyniosłem

                                                                  materiał na polską flagę.

 

Chłopiec zabiera kobietom swastykę, sierp i młot. Daje im biały materiał, który one zaczynają zszywać z czerwonym.

Biało – czerwona flaga powiewa pięknie w nierealnym, słonecznym świetle na tle niebieskiego nieba.

Chłopczyk salutuje z łzami w oczach.

 

Scena 61

26.09.44.

Ulica Szustra. Noc. Wejście do kanału.

Ranni powstańcy wsuwają się w otwór kanału. Wśród nich jest Janek ranny w rękę. Znika we włazie.

 

 

SCENA 62

26.09.44.

Głęboka czerń, w której czasem coś błyśnie, zaświeci.

Słychać bardzo cichy i regularny szum wody i czasem ciche chlupnięcia.

W tej czerni prawie absolutnej słychać zdania, które nagłaśniają się i cichną jakby przychodziły i odchodziły, falowały. Słychać też głos Janka powtarzającego te same zdania.

 

                                                      GŁOSY: Św. Antoni, sławny sługo i

                                                                     przyjacielu Jezusa Chrystusa! Tyś

                                                                     dostąpił i piastował Dzieciątko Jezus

                                                                     na swych rękach, a dziś cieszysz się

                                                                     Nim w Niebieskiej Krainie.

                                                                     Na nowo obieram Ciebie dzisiaj za

                                                                     mego orędownika i wiernego Ojca.

                                                                     Postanawiam mocno nigdy Cię nie

                                                                     opuścić lecz zawsze Cię czcić i

                                                                     kochać. Proszę Cię, weź mnie w

                                                                     swoją opiekę i pomagaj mi we

                                                                     wszystkim. Nie opuszczaj mnie, lecz

                                                                     bądź mi towarzyszem w drodze do

                                                                     wieczności, moim orędownikiem,

                                                                     obrońcą i mą gwiazdą przewodnią

                                                                     tak w życiu, jak i przy

                                                                     śmierci. Amen.

                                                                     O św. Antoni, do którego ułomni i

                                                                     uciemiężeni tak często wzdychają, a

                                                                     wzdychając pomocy, znajdują ją. Ja

                                                                     także z wielką ufnością proszę

                                                                     Cię o pomoc w mych przykrościach

                                                                     i trudach życia codziennego i tej

                                                                     strasznej chwili.

                                                                     Racz mnie wspierać w ostatniej

                                                                     godzinie mego życia. Przyjmij mnie,

                                                                     o najłaskawszy święty Antoni, na

                                                                     swego sługę i syna. Niech miłość

                                                                     Twoja będzie dla

                                                                     mnie opoką, która wiele u Boga

                                                                     zdziałać może, która pomoże mi

                                                                     dostąpić Królestwa Niebieskiego i

                                                                     pozwoli mi godnie umrzeć w

                                                                     obecności Jezusa Chrystusa i

                                                                     Najświętszej Matki Jego Maryi.

                                                                     Amen.

 

SCENA 63

27.09.44.

Ulica Dworkowa. Dzień. Południe.

Przy włazie do kanału stoi dwóch SS-manów. Opodal jeszcze kilku.

Pod domem sterta trupów w powstańczych mundurach (około 140 osób).

We włazie pojawia się głowa Janka. SS-mani wyciągają go za kołnierz do góry. Janek skulony pada na ziemię krztusząc się i ciężko łapiąc powietrze. Powoli wstaje na trzęsących się nogach. Jest cały czarny od kanałowej mazi. Twarz brudna. Ranna ręka na desce w czarnym opatrunku jest spuchnięta.

SS-mani widząc to zachowują się w zupełnie nietypowy dla nich sposób. Odwiązują opatrunek. Wodą z manierki przemywają ranę. Jeden z nich wyciąga z kieszeni własny opatrunek osobisty i za jego pomocą przywiązuje umytą rękę z powrotem do deski. Następnie odprowadzają słaniającego się na nogach Janka do niemieckiego punktu opatrunkowego.

 

SCENA 64

KAPITULACJA

3.10.44.

Siedziba generała Ericha von dem Bach-Zelewskiego w Ożarowie Mazowieckim. Noc godzina 2.00. Na tle gdańskiego kredensu, za stołem siedzą generał von dem Bach-Zelewski, z jego lewej strony pułkownik Kazimierz Iranek-Osmecki, z jego prawej strony podpułkownik Zygmunt Dobrowolski. Polacy są w strojach cywilnych z biało-czerwonymi opaskami na ramieniu. Za nimi stoi kilku oficerów niemieckich, w dobrych nastrojach, wręcz śmiejących się między sobą i rozmawiających. Podpisują w kolejności wymienienia powyżej dokument o nazwie "Układ o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie".

 

SCENA 65

3.10.44.

Dzień. Cisza. Kilkanaście kadrów znanych miejsc Warszawy kompletnie zniszczonych jak skrzyżowanie Marszałkowskiej i Królewskiej, Rynek Starego Miasta, strzaskane mosty Średnicowy i Poniatowskiego, ruiny pałacu Bruhla przy ulicy Wierzbowej, ruiny kościoła Św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży, róg Świętokrzyskiej i Nowego Światu, Plac Napoleona, Plac Zamkowy i rozwalona Kolumna Zygmunta, gruzy Zamku Królewskiego, ruiny ratusza na Placu Teatralnym, kompletnie zasypane gruzem ulica Świętojańska, Piwna i Mostowa, kościół Panny Marii na Nowym Mieście, ruiny Getta. Pomiędzy tymi obrazami widać liczne powstańcze cmentarze, powstałe prowizorycznie w różnych miejscach, z krzyżami zatkniętymi na mogiłach. Panującą ciszę przerywają co chwilę poświsty wiatru.

Również na barykadach panuje cisza. Na tych znajdujących się najbliżej linii niemieckich zaczyna się ich planowa rozbiórka.

Kompletnie zrównane z ziemią miasto opuszcza ludność. Wychodzą tłumnie z miasta trasami: ul. Śniadeckich i 6 Sierpnia w kierunku Filtrowej, Żelazną i Alejami Jerozolimskimi w kierunku Grójeckiej oraz Grzybowską i Chłodną w kierunku Wolskiej. W tłumie przeważa ilość kobiet. Ludzie niosą w rękach przeróżne tłumoczki, torby, rzadko walizki. Czasem ktoś przewozi coś na rowerze. Czasem pchają kogoś na wózku. Twarze mizerne, zszarzałe, wygłodzone. Idący tłum porusza się w głębokiej ciszy w blaskach ostatniego, jeszcze letniego słońca.

 

SCENA 66

 4.10.44.

Dzień. Rano. Róg Marszałkowskiej i Wspólnej.

Kompanie, bataliony w różnych ubiorach, przeważnie ubrani jak na zimę, składają broń. Po jej złożeniu formują szyki i idą do niewoli śpiewając "Warszawiankę", "Hej strzelcy wraz" i inne.

 

Rejon ulicy Grzybowskiej. Godzina 10 rano.

Uzbrojone oddziały idą w szyku. Skręcają w Grzybowską i idą w kierunku barykady przy Żelaznej gdzie czeka na nich wojsko niemieckie.

Pusta początkowo ulica nagle zaludnia się, można powiedzieć, że wszyscy co żyli, wychodzą w tym wielkim a strasznym dla nich momencie na ulicę, żegnać swoich obrońców.

Wynędzniałe sylwetki umęczonych ostatnimi tygodniami wojny ludzi tworzą szpaler, którym idą odchodzący do niewoli żołnierze Wolnej Polski. Szpaler to krzyczy, to milczy na przemian, szlocha i uśmiecha się jakby chcąc dodać idącym szeregom odwagi.

Ludzie wynoszą swój skromny majątek aby dzielić się nim z idącymi w

szeregach. Wpychają różne przedmioty do rąk idących ulicą powstańców. Ołówki, zeszyty, garnuszki, kubeczki, czajniki, chustki do nosa, grzebyki i lusterka.

Te wzruszające gesty wywołują łzy w oczach idących.

Na kupce gruzu stoi kobieta, taka zwyczajna warszawska przekupka, w chustce na głowie, szerokiej spódnicy i starych wykrzywionych butach. Żegna

odchodzących szerokim znakiem krzyża podnosząc wysoko dłonie, w jednej z nich trzyma obrazek Chrystusa.

 

                                                 KOBIETA: W imię Ojca i Syna i Ducha

                                                                     Świętego…

 

Kobieta zaczyna, rozpaczliwie zawodząc, wołać.

 

                                                 KOBIETA: Dzieci, zabierają nam nasze dzieci!

                                                                     NASZE DZIECI!..

 

Jej krzyk porusza głęboko stojących wokół ludzi. Zaczynają powtarzać za nią to uporczywe zdanie najpierw najbliżej stojący potem dalsi aż cała ulica rozbrzmiewa jednym wspólnym jękiem.

 

                                                        TŁUM: DZIECI, NASZE DZIECI! DZIECI,

                                                                     NASZE DZIECI!

 

Setki rąk wyciągają się w górę błogosławiąc głowy odchodzących powstańców, a niektórzy padają przed nimi na kolana.

 

SCENA 67

5.10.44.

Ulica Warszawy. Z lewej szpaler idących do niewoli powstańców, bez broni z opaskami biało-czerwonymi na rękach. Środkiem ulicy idzie generał Tadeusz

Bór-Komorowski, komendant główny Armii Krajowej i naczelny wódz Polskich Sił Zbrojnych. Jego skromna postać, kapelusz, wełniany płaszcz, biało-czerwona

opaska na ramieniu, koszula i krawat ostro kontrastują z butnym i umundurowanym, w skórzanym płaszczu, wyższym od niego Niemcem, majorem Kurtem Fischerem.

Mijani powstańcy intonują "Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy".

 

Ulica Leszno. Rozbrojone oddziały Armii Krajowej przemaszerowują pod Sądami Warszawskimi i widniejącym na frontonie, wyrytym w kamieniu i niezniszczonym napisie „SPRAWIEDLIWOŚĆ JEST OSTOJĄ MOCY I TRWAŁOŚCI RZECZYPOSPOLITEJ”.

 

SCENA 68

DZIADY

Widzenie księdza Piotra /wśród świec/. Jan Świrski /trzydziestoletni/.

 

Ach, Panie, już widzę krzyż – ach, jak długo, długo

Musi go nosić – Panie, zlituj się nad sługą.

Daj mu siły, bo w drodze upadnie i skona –

Krzyż ma długie, na całą Europę ramiona,

Z trzech wyschłych ludów, jak z trzech twardych drzew ukuty. –

Już wleką; już mój Naród na tronie pokuty –

Rzekł: "Pragnę" – Rakus octem, Borus żółcią poi,

A matka Wolność u nóg zapłakana stoi.

Patrz – oto żołdak Moskal z kopiją przyskoczył

I krew niewinną mego narodu wytoczył.

Cóżeś zrobił, najgłupszy, najsroższy z siepaczy!

 

 

Mój kochanek! już głowę konającą spuścił,

Wołając: "Panie, Panie, za coś mię opuścił!"

On skonał!

 

(Słychać chóry aniołów – daleki śpiew wielkanocne pieśni – na końcu słychać; "Alleluja! Alleluja")

 

Ku niebu, on ku niebu, ku niebu ulata!

I od stóp jego wionęła

Biała jak śnieg szata –

Spadła, – szeroko – cały świat się w nią obwinął.

Mój kochanek na niebie, sprzed oczu nie zginął.

Jako trzy słońca błyszczą jego trzy źrenice,

I ludom pokazuje przebitą prawicę.

 

SCENA 69

7.10.44.

Ulica Marszałkowska. Część, po której znajdują się numery parzyste w pobliżu ulicy Widok. Specjalne hitlerowskie grupy niszczycielskie uzbrojone w  miotacze płomieni podpalają "w biały dzień" dom po domu, z niemiecką systematycznością. Wokół pełno dymu i ognia.

 

SCENA 70

9.10.44.

Moskwa. Kreml. Churchill i Stalin.Wolno wypowiadane przez nich słowa są cedzone z zastanowieniem.

 

                                          CHURCHILL: Polacy i ich postawa irytują

                                                                   wszystkich dookoła. Generał Bór-

                                                                   Komorowski nie będzie dłużej trapił

                                                                   pana marszałka, bo jak wiadomo

                                                                   "zajęli się nim Niemcy".

 

Stalin śmieje się z ukontentowaniem.

 

                                                   STALIN: Gdyby na ziemi istniał jeden Polak to

                                                                   z nudów zacząłby się kłócić sam ze

                                                                   sobą. Polski rząd emigracyjny w

                                                                   Londynie musi podjąć negocjacje z

                                                                   popieranymi przez nas Polakami w

                                                                   Moskwie.

 

                                          CHURCHILL: Zgadzam się. Wezwę natychmiast do

                                                                   Moskwy polskiego premiera

                                                                   Stanisława Mikołajczyka. Gdyby

                                                                   ośmielił się odmówić przyjazdu

                                                                   zagrożę mu najdalej idącymi,

                                                                   zgubnymi konsekwencjami.

 

Po chwili oddechu Churchill kontynuuje.

 

                                          CHURCHILL: Uzgodnijmy nasze sprawy na

                                                                   Bałkanach. Jeśli chodzi o Wielką

                                                                   Brytanię i Rosję, to czy urządzałoby

                                                                    was dziewięćdziesiąt procent                              

                                                                    wpływów w Rumunii przy naszych

                                                                    dziewięćdziesięciu procentach w

                                                                    Grecji i podziale pół na pół w

                                                                    Jugosławii?

 

Churchill zapisuje te procenty na kartce, dodając do kompletu Węgry /wpływy 50:50/ i Bułgarię /Sowieci 75%, Brytyjczycy 25%/. Popycha tę kartkę w stronę

Stalina a ten wyjmuje niebieski chemiczny ołówek, liże go językiem i stawia na kartce parafę.

Po chwili odsuwa kartkę z powrotem.

Patrzy na reakcję Churchilla, w którego oczach maluje się wahanie a zarazem zaskoczenie, że to można było załatwić tak prosto i tak szybko.

Churchill w tym momencie wypowiada się, refleksyjnie patrząc w oczy Stalina.

 

                                             CHURCHILL: I tak oto stworzyliśmy dokument

                                                                      naszej współpracy. Może trzeba go

                                                                      zniszczyć skoro to mamy już

                                                                      ustalone i za sobą? Gdyby ten

                                                                      "zdrożny dokument" wpadł w

                                                                      niepowołane ręce, czy nie

                                                                      wyglądałoby cynicznie, że o

                                                                      sprawach dotyczących losów

                                                                      milionów ludzi zdecydowaliśmy tak

                                                                      od ręki?.. Spalmy ten papier!

 

Na twarzy Stalina pojawia się cień rozbawienia.

 

                                                     STALIN: Nie, niech pan go zatrzyma.

 

Po skończonej rundzie rozgrywek czują obaj, że czas na relaks. Stalin zapala fajkę, Churchill cygaro. Puszczają dym. Dym cygara łączy się z dymem z fajki.

 

SCENA 71

Dziadek, stuletni człowiek.

 

                                                 DZIADEK: Wolność zapukała w powstańcze

                                                                     okienko. Mimo niewyobrażalnych

                                                                     strat czuliśmy się wolni i wielu

                                                                     odchodziło w poczuciu wolności. Za

                                                                     rzeką Wisłą stał czerwony sojusznik

                                                                     i czekał. Po powstaniu czekał dalej

                                                                     aż niemieccy nadludzie zrównają

                                                                     miasto z ziemią.

 

 

 

 

SCENA 72

…17.01.45.

Niemieckie oddziały saperskie wysadzają w powietrze warszawskie domy powiększając obraz apokalipsy. Pełno dymu, ognia i unoszącego się w powietrzu pyłu. Zima. Miasto dalej jest niszczone. W ogólnych planach widać, że rozkaz Hitlera został wykonany.

 

SCENA 73

Dziadek, blisko stuletni człowiek. Pomarszczony, o błyszczących oczach,

patrząc w kamerę mówi.

 

                                                DZIADEK: Powstanie Warszawskie… Powstanie

                                                                   Narodowe przeciw totalitaryzmowi

                                                                   brunatnemu i czerwonemu. 

                                                                   Klęska militarna i polityczna.

                                                                   Legenda polskiego heroizmu i

                                                                   ofiarności. Nie zmieniło losów wojny.

                                                                   Upragniona wolność nie nadeszła.

                                                                   Zginęło dla niej dwieście

                                                                   tysięcy ludzi.

 

Dziadek wzdycha ciężko i zamyśla się. Po chwili mocnym, pewnym głosem bez drżenia mówi.

 

                                               DZIADEK: Jedyne nasze, odniesione w tej walce

                                                                   zwycięstwo to było piękno duszy –

                                                                   HONOR. Każda przemoc boi się

                                                                   prawdziwego ducha. Ducha przemoc

                                                                   nigdy nie złamie.

 

Dziadek robi pauzę a po chwili kontynuuje.

 

                                               DZIADEK: I tak skończyła się pierwsza

                                                                   zakamuflowana bitwa "zimnej wojny"

                                                                   czyli ekspansji komunizmu na świat.

                                                                   Czego Stalin nie dokonał w 20tym

                                                                   roku tego dokonał w 44tym biorąc

                                                                   Polskę pod komunistyczny but. W                  

                                                                   wyzwolonej od hitlerowców Polsce

                                                                   zapanował komunistyczny terror.

                                                                   Zwalczano Armię Krajową. Rękoma

                                                                   pseudopolaków Stalin rozliczał i

                                                                   niszczył przeciwników. Ideologią i jej

                                                                   narzędziem – propagandą – chciano

                                                                   zastąpić religię. Zwalczano więc

                                                                   Kościół.

                                                                   Pozostało wielkie pytanie. Kiedy

                                                                   odzyskamy wolność? Kto ją Polsce

                                                                   da?

 

Prawnuk zmienia kasetę. Dziadek zaczyna mówić.

 

                                                DZIADEK: Jako żołnierz Armii Krajowej 

                                                                    nigdy nie ujawniłem się.

                                                                    Nasz skarb rodzinny, miecz, wrócił

                                                                    do mnie. Profesor oddał mi go w

                                                                    dogodnym momencie. Pudła, które

                                                                    wtedy zamurowaliśmy pozwoliły na

                                                                    rekonstrukcję Warszawy. Długie,

                                                                    mściwe ramię Stalina zabrało                                

                                                                    warszawiakom ich własność, grunty            

                                                                    warszawskie.

                                                                    Komuniści zabrali dorobek mojego                      

                                                                    przedwojennego życia dom i plac w

                                                                    Warszawie…

                                                                    Tak było tylko w jednym         

                                                                    mieście na świecie.

Dziadek po chwili.

 

                                                DZIADEK: Pozostała wszystkim prawda zawarta

                                                                    w słowach wieszcza … a imię jego

                                                                    czterdzieści i cztery… Dramatu

                                                                    narodowego komuniści nie mogli

                                                                    zabrać, musieli go polubić!

                                                                    Jak go polubili to go skrócili. Był

                                                                    dobry dla nich bez części trzeciej,

                                                                    najważniejszej …a imię jego

                                                                    czterdzieści i cztery…

                                                                    

                                                                    Po wojnie w trzy lata znowu się

                                                                    dorobiłem. Założyłem skład

                                                                    budowlany. Wiedziałem, że kraj

                                                                    musi się odbudować i na to

                                                                    postawiłem.

                                                                    Drewno do składu przywoziłem z

                                                                    poniemieckich terenów, mocno

                                                                    zalesionych tzw. ziem zachodnich. 

                                                                    No i stało się…

                                                                    W Opolu zachorowałem. W aptece u

                                                                    twojej matki chrzestnej kupiłem

                                                                    penicylinę, to była rzadkość,

                                                                    zapłaciłem dolarami. Doniósł na

                                                                    mnie praktykujący w aptece Niemiec.

                                                                    Wtedy to było wielkie przestępstwo.

                                                                    Trafiłem do więzienia. Na rok. W

                                                                    ciągłych przesłuchaniach nigdy nie

                                                                    ujawniłem się jako żołnierz Armii

                                                                    Krajowej.

                                                                    I tam znowu spotkałem Dziady

                                                                    Mickiewicza.             

 

SCENA 75

Prymitywny pokój przesłuchań. Janek siedzi na krześle pilnowany przez stojącego obok funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa. Wzdłuż i w poprzek pokoju przechadza się prokurator mówiąc ze wschodnim, rosyjskim akcentem.

 

                                      PROKURATOR: W Rosji mówią „kura nie ptica,

                                                                    polsza nie zagranica”, a inni mówią

                                                                    polaki, narod adnookij, żywiot nad

                                                                    riekoj wisłoj zanimajetsia

                                                                    rybałowloj” a wy myślicie, że

                                                                    jesteście centrum uwagi świata.

                                                                    Wy Polacy to jesteście taki

                                                                    niewdzięczny naród.

                                                                    Dostaliście wolność tak długo

                                                                    oczekiwaną i ciągle wam tej             

                                                                    wolności za mało. Ile więcej jeszcze

                                                                    chcecie dostać? Towarzysz Stalin

                                                                    wyzwolił świat i was od hitleryzmu a

                                                                    wy ciągle niezadowoleni.

                                                                    Weźmy za przykład was. Kupujecie

                                                                     jakieś lekarstwa za dolary. A

                                                                     dlaczego nie za ruble?

 

                                                      JANEK: Penicylina jest za dolary a nie za

                                                                    ruble. Za ruble nie ma penicyliny.

 

Stojący obok funkcjonariusz wali Janka w twarz i mówi pięknie po polsku.

 

                               FUNKCJONARIUSZ: Nie szczekaj gadzino!

 

Po chwili prokurator podejmuje wątek braku wdzięczności.

 

                                       PROKURATOR: Wasz wieszcz napisał …z matki

                                                                    obcej, krew jego dawne bohatery, a

                                                                    imię jego czterdzieści i cztery. I stało

                                                                    się ! Towarzysz Stalin dał wam

                                                                    wolność w czterdziestym czwartym

                                                                    roku i jest z matki obcej. Partia wie

                                                                    wszystko!

 

                                                     JANEK: Czterdzieści i cztery to nie

                                                                   czterdzieści cztery. Suma się zgadza

                                                                   ale to przepowiednia poety a nie

                                                                   partyjna buchalteria.

 

Funkcjonariusz znowu wali Janka w twarz. Z rozciętych ust leci strużka krwi.

 

                              FUNKCJONARIUSZ: A masz parszywa swołocz!

 

Janek spuszcza głowę.

 

SCENA 76

Dziadek. Tak jak przedtem.

 

                                                DZIADEK: Wypuścili mnie po roku.

                                                                    Za ciężką pracę przy odbudowie

                                                                    Kraju zostałem nagrodzony

                                                                    przez władzę domiarem czyli

                                                                    podatkiem, który spłacałem do lat

                                                                    sześćdziesiątych, do emerytury.

                                                                    Nadzieję dawała

                                                                    wszystkim Polakom prawda zawarta

                                                                    w słowach wieszcza … a imię jego

                                                                    czterdzieści i cztery… Dramatu

                                                                    narodowego komuniści nie mogli

                                                                    zabrać, zabronić, skasować, musieli

                                                                    go polubić!

                                                                    Jak go polubili to go skrócili. Był

                                                                    dobry dla nich bez części trzeciej,

                                                                    najważniejszej …a imię jego

                                                                    czterdzieści i cztery…

 

                                                                    Trafiłem w 1967 roku na

                                                                    przedstawienie Dziadów

                                                                    Mickiewicza w Teatrze Narodowym

                                                                    w reżyserii Kazimierza Dejmka. To

                                                                    było wspaniałe przeżycie, a wiesz

                                                                    dlaczego?..

                                                                    Bo to była inscenizacja na

                                                                    pięćdziesięciolecie Rewolucji       

                                                                    Październikowej. Świat wtedy

                                                                    zawirował, zakręcił się jak szaleniec.

                                                                    Na początku było słowo. Słowo to

                                                                    rzecz wielka.

                                                                    Słowo, zanim zostanie

                                                                    wypowiedziane na scenie, żyje

                                                                    naprzód w dziejach człowieka, jest

                                                                    jakimś podstawowym wymiarem

                                                                    jego życia duchowego. Jest wreszcie

                                                                    ukierunkowaniem na niezgłębioną

                                                                    tajemnicę Boga samego.

                                                                    Te wielkie, naprodukowane rzesze

                                                                    partyjniaków poszły zobaczyć ten

                                                                    utwór na scenie bo kazała partia.

                                                                    Podobało się.

                                                                    Odkrywali słowo w narodowym

                                                                    dramacie. Nie musieli studiować

                                                                    literatury ani języków. Przybliżali się

                                                                    do tajemnicy Słowa – tego Słowa, o

                                                                    którym mówimy codziennie w

                                                                    modlitwie "Anioł Pański": "Słowo

                                                                    stało się ciałem i zamieszkało wśród

                                                                    nas"…

                                                                    Utwór pokazano w całości, nie

                                                                    można go było ciąć na rocznicę

                                                                    rewolucji! Najpierw pokazano go

                                                                    delegacji pisarzy i dramaturgów

                                                                    Związku Radzieckiego. Podobało się.

 

Delegacja radzieckich pisarzy i dramaturgów. Miny zadowolone, gratulacje, uściski z polskimi kolegami. Brawa, takie pozasceniczne. Atmosfera „wielkiej sprawy”.

 

                                               DZIADEK: Wyrazili uznanie "to wielkie i

                                                                    genialne widowisko" i to była

                                                                    prawda…

                                                                    Jednak już "za chwilę" spektakl

                                                                    odczytywać zaczęto jako religiancki,

                                                                    antyrządowy i na dodatek, co

                                                                    najgorsze, ANTYRADZIECKI.

                                                                    No to spektakl "won" z afisza. 30 

                                                                    stycznia 1968 roku ostatni spektakl.

SCENA 77

Dziady na scenie Teatru Narodowego. Pełna sala ludzi. Ludzi ubranych po „rządowemu”. Czarne ubrania, czarne krawaty, białe koszule.

Na sali cisza jak „makiem zasiał”.

Na scenie cela księdza Piotra.

 

               KSIĄDZ PIOTR: Ktoż ten mąż? – To namiestnik na ziemskim padole.

                                            Znałem go, – był dzieckiem – znałem,

                                            Jak urósł duszą i ciałem!

                                            On ślepy, lecz go wiedzie anioł pacholę.

                                            Mąż straszny – ma trzy oblicza,

                                            On ma trzy czoła.

                                            Jak baldakim rozpięta księga tajemnicza

                                            Nad jego głową, osłania lice.

                                            Podnożem jego są trzy stolice.

                                            Trzy końce świata drżą, gdy on woła;

                                            I słyszę z nieba głosy jak gromy:

                                            To namiestnik wolności na ziemi widomy!

                                            On to na sławie zbuduje ogromy

                                            Swego kościoła!

                                            Nad ludy i nad króle podniesiony;

 

                                            Na trzech stoi koronach, a sam bez korony;

                                             A życie jego – trud trudów,

                                             A tytuł jego – lud ludów;

                                             Z matki obcej, krew jego dawne bohatery,

                                             A imię jego czterdzieści i cztery.

                                             Sława! sława! sława!

 

Ksiądz Piotr zasypia tak jakby leżał krzyżem. Na sali najpierw nieśmiałe brawa rozwijają się w burzę oklasków.

 

SCENA 78

Dziadek jak poprzednio.

 

                                                 DZIADEK: Po spektaklu studenci składają

                                                                    kwiaty pod pomnikiem Wieszcza.

                                                                    Zostają rozpędzeni i spałowani przez

                                                                    milicję, wielu jest zatrzymanych,

                                                                    ukaranych wysokimi grzywnami i

                                                                    wyrzuconych z uczelni.

                                                                    Tak… i taki jest tryumf rewolucji w

                                                                     jej pięćdziesiątą rocznicę.

 

Obraz ilustruje słowa Dziadka. Pomnik Wieszcza, kwiaty, studenci uciekają przed pałującą ich milicją.

                                                                     

                                                DZIADEK: Wolność została zwrócona Polakom

                                                                     przez Miłość. Dał ją Polakom i

                                                                     światu Polak zostając papieżem.

 

                                                                     I przyszedł rok 1979 i przyszły do

                                                                     nas i do świata słowa "Niech zstąpi

                                                                     Duch Twój i odnowi oblicze Ziemi,

                                                                     Tej Ziemi".

 

                                                                      I przyszła Solidarność. I bez

                                                                      wystrzału, bez wojny, miłość dała

                                                                      wolność również tym, którzy w

                                                                      imię wyzwolenia, szukając drogi do

                                                                      wolności toczyli wojny idąc drogą

                                                                      nienawiści i zabijania. Wolność

                                                                      mają i Niemcy i Rosjanie i

                                                                      Ukraińcy i wielu, wielu innych.

 

                                                                      I tak dopełniła się przepowiednia z                    

                                                                      1832 roku, poety i wieszcza

                                                                      narodowego Adama Mickiewicza.

 

                                                                      Czy to wszystko byłoby możliwe

                                                                      bez narodowych powstań, bez

                                                                      Powstania Warszawskiego?..

 

                                                  DZIADEK: Ostatnio w kościele zdarzyła mi się

                                                                      niesamowita chwila.

 

SCENA 79

Kościół. Msza św. trwa. Od ołtarza wychodzi ksiądz z tacą do zbierania datków. Dziadkowi wydaje się, że to on zbiera pieniądze. Nagle jego ręka trzymająca tacę zahacza o coś i wszystkie pieniądze wraz z tacą padają na ziemię z wielkim

brzękiem. Dziadek wraca do rzeczywistości i sam rzuca datek na tacę. Po chwili ksiądz z tacą oddalając się od Dziadka potyka się i pada na ziemię rzucając wbrew swojej woli pieniądze na kościelną posadzkę co wywołuje wielki hałas.

 

                                                  DZIADEK: Jeżeli mnie, zwykłemu człowiekowi

                                                                      wydarzyło się takie przewidywanie

                                                                      przyszłości to dlaczego nie wierzyć

                                                                      w możliwości wieszcza

                                                                      narodowego?

 

SCENA 80

 

                                              DZIADEK: Na tym kończy się moja opowieść,

                                                                  Opowieść o tym jak doczekałem

                                                                  wolności dla siebie, swoich

                                                                  najbliższych i Kraju, w którym

                                                                  przyszło nam żyć. Teraz zagrożeniem

                                                                  wolności możemy być tylko my sami.

 

Kilka kadrów odbudowanej warszawskiej Starówki i Zamku Królewskiego. Młodzi ludzie, dziewczyny i chłopcy idą ulicami odbudowanej Stolicy.

 

                                                   KRZYŚ: Dziadku a co z królewskim mieczem,

                                                                  czy chcesz go mnie zostawić?

 

                                              DZIADEK: Miejsce tego miecza jest teraz w           

                                                                  Krakowie na

                                                                  Wawelu. Tam zostawimy go dla

                                                                  innych.

 

SCENA 81

Kraków. Wawel. Gabinet dyrektora Zamku Królewskiego. Dziadek, Dyrektor i Krzysiu uwieczniający wszystko na taśmie video. Na stole miedzy nimi leży zawinięty w czerwony aksamit przedmiot.

 

                                               DZIADEK: Pan dyrektor zna już moją historię i

                                                                   historię miecza. Bardzo zależy mi aby

                                                                   był on pokazany na zamku. Chcę go

                                                                   podarować Wawelowi.

 

                                           DYREKTOR: Jest to piękny i patriotyczny gest z

                                                                   pana strony.

 

Dyrektor pozostawia Dziadkowi przyjemność pokazania i przekazania mu miecza. Dziadek odwija miecz (kamera jak poprzednio miecza nie pokazuje).

Twarze ich rozjaśnia światło. Na twarzy Dyrektora maluje się zaskoczenie.

 

                                           DYREKTOR: Sam nie wiem co powiedzieć, tak

                                                                   jestem tym zaskoczony… Musi pan

                                                                   mnie zrozumieć.., że nie chciałbym

                                                                   tego co powiem mówić, ale z

                                                                   zawodowego punktu widzenia nie

                                                                   mam wyjścia. Ten przedmiot, bardzo

                                                                   zresztą piękny… to jest fals…

                                                                   falsyfikat! Na pewno z królem nie ma

                                                                   nic wspólnego. Nie mogę go od pana

                                                                   przyjąć.

 

Dziadek jest wstrząśnięty. Ciężko opada na oparcie fotela. Jego twarz wyraża starcze emocje i niezgodę na usłyszaną opinię. 

Zapada chwila ciężkiej do wytrzymania ciszy.

 

                                               DZIADEK: Żyłem tak długo nadzieją tej chwili…

 

Dyrektor kiwa głową ze zrozumieniem.

 

                                           DYREKTOR: Proszę mnie dobrze zrozumieć.

                                                                   Przedmiot jak mówiłem jest piękny,

                                                                   lecz późniejszy od pańskiej legendy.

                                                                   W tym sensie jest falsyfikatem.

                                                                   Pochodzi z przełomu osiemnastego i

                                                                   dziewiętnastego wieku. Więc jest

                                                                   zabytkiem. Muszę dodać, że

                                                                   tworzenie takich królewskich legend i

                                                                   wiązanie ich z przedmiotami było

                                                                   stosunkowo popularne w polskich

                                                                   dworach pod zaborami. Może dlatego  

                                                                   właśnie łatwiej było te zabory przeżyć

                                                                   i doczekać wolności. Takie są fakty.

                                                                   Jako dyrektor Wawelu mogę tylko

                                                                   dodać, że nosimy się z zamiarem

                                                                   pokazania tych przedmiotów na

                                                                   oddzielnej wystawie patriotycznej.

                                                                   Gratuluję pańskiej rodzinie

                                                                   dochowania tego zabytku do dzisiaj.

                                                                   Wiele osób zapewne ryzykowało dlań

                                                                   swoje życie. Zawiadomimy pana o

                                                                   tej wystawie i zaprosimy do udziału w

                                                                   niej.

 

Dziadek otrząsnął się już z zaskakującej go sytuacji. Zawija miecz w aksamit i żegna dyrektora.

 

                                                DZIADEK: W każdym bądź razie dziękuję za

                                                                    poświęcony nam czas..

 

SCENA 82

Dziadek i Krzyś jadą samochodem. Krzyś prowadzi auto ulicami Starego Krakowa. Dziadek nie odzywa się.

 

SCENA 83

Samochód w pobliżu Częstochowy.

 

                                                      KRZYŚ: Dziadku odwiedźmy Matkę Boską

                                                                     Jasnogórską.

 

                                                 DZIADEK: Tak, masz rację. Skręcaj.

 

SCENA 84

Częstochowa. Klasztor Jasnogórski. Dziadek i Krzyś u Przeora Klasztoru. Na ekranie klasztornego telewizora ostatnie fragmenty opowieści Dziadka.

 

                                                 DZIADEK: Krzysiu pokaż co też spotkało nas na

                                                                     Wawelu.

 

SCENA 85

Dziadek, Przeor i Krzyś. Dziadek niesie zawinięty w aksamit miecz.

Stojący na drabinie brat zawiesza miecz w gablocie z wotami (kamera miecza nie pokazuje). Twarz brata oświetla blask miecza.

Obok na honorowym miejscu wyeksponowany jest pas Jana Pawła II, pokrwawiony jego krwią w zamachu na jego życie.

 

SCENA 86

Dziadek i Krzyś klęczą patrząc na odsłonięcie Świętego Obrazu Matki Boskiej Jasnogórskiej. Słuchają towarzyszącego tej pięknej ceremonii sygnału. Dziadek patrząc na odsłonięty obraz szepcze do siebie.

 

                                                 DZIADEK: Imię Jego Czterdzieści i Cztery…

                                                                     Tak chciał Pan Bóg…

 

 

                                                                               KONIEC

 

 

 Literatura:

1.    Powstanie `44 – Norman Davies

2.    Dni walczącej Stolicy – Władysław Bartoszewski

3.    Sprawa honoru – Lynne Olson, Stanley Cloud

4.    Atamania UPA – Edward Prus

5.    My, Armii Krajowej Żołnierze – Jan Jakóbiec, Ryszard Wójcikowski

6.    Pamięć Powstania `44 – Z przewodnikiem po Muzeum Powstania Warszawskiego – Witold Dunin-Wilczyński, Tomasz Stańczyk

7.    Cesarski Poker – Waldemar Łysiak

 

 Faktografia oparta jest również na przekazach rodzinnych.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

0

Les

Veritas contra Orbem!

10 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758