W poprzednim moim artykule opublikowanym na ”3 Obiegu” zadawałem w tytule pytanie „Fotowoltaika. Przyszłość? Czy kłopoty w przyszłości?”. Z dyskusji, do której włączyły się osoby znające temat wynikało, że póki co jest to biznes nie opłacalny, bądź na granicy opłacalności dla małych przedsiębiorców i osób prywatnych, chyba, że potrafią sobie same zbudować taką „minielektrownię”, a potem ją samodzielnie serwisować, pod dodatkowym warunkiem nie podłączania swojej „elektrowni” do sieci energetycznej. Z dyskusji wynikało też, że podobnie zresztą rzecz się ma w przypadku małych „elektrowni” wiatrowych i innych „wynalazków” w rodzaju prądnicy napędzanej silnikiem na tłuszcz odpadowy. Jednak w tym ostatnim przypadku, aby nie mieć sporych kłopotów ze strony „władzuchny” należy takie przedsięwzięcie zakonspirować lepiej niż plantację „marychy”.
˘
Z wypowiedzi dyskutantów można było wyciągnąć jedyny „pozytywny” wniosek, że zainwestowanie w energię odnawialną w każdym przypadku jest korzystne jedynie dla banków (w niektórych przypadkach kilkakrotnie) i dlatego, być może, są owe „nowoczesne biznesy” tak lansowane w merdiach. Moja osobista refleksja. Czyżby w Polsce znowu „nic się nie opłacało”?
°
A co z energią wodną, chciałoby się zapytać?
.
Pamiętam jak będąc jeszcze dzieckiem byłem z rodzicami na niedzielnej wycieczce w Ojcowie. Jedyne co z niej pamiętam, to stary młyn z ogromnym kołem wodnym porośniętym zielonymi glonami. Coś takiego widziałem pierwszy raz w życiu. Pamiętam, że stałem zafascynowany i obserwowałem jak woda obraca wielkie młyńskie koło i długo nie dałem się rodzicom od tego widoku odciągnąć. Nie wiem, czy ten młyn do czegoś jeszcze wtedy służył i czy coś jeszcze produkował, ale widok koła napędzanego energią wody zapadł mi głęboko w pamięć. Gdy byłem już na tyle starszy, że coraz więcej rozumiałem co się wokół mnie znajduje i dzieje, zacząłem zwracać uwagę na opowieści, że gdzieś na rzece, rzeczce, potoku, lub wręcz małym potoczku był młyn(lub kilka młynów), że były kiedyś małe elektrownie dostarczające prądu do oświetlenia kościoła, plebanii, dworu, czy nawet oświetlające przed wojną całą wieś (np. koło Nowego Targu na Podhalu). Właściwie nie spotkałem wsi, przez którą płynął potok, i w której jego energia wodna nie byłaby przed wojną ze zyskiem wykorzystywana.
.
Jeśli ktoś jest uważny, to ruiny lub ślady starych budowli hydrotechnicznych zauważy w terenie i dziś, zwłaszcza w okolicach podgórskich. Gdy pytałem miejscowych co się z nimi stało, najczęściej mówiono, że lepiej lub gorzej przetrwały wojnę zaś ostateczny kres ich działalności położyła „władza ludowa”. Osobiście nabrałem przekonania, że dawniej o wiele lepiej radzono sobie z wykorzystaniem energii wodnej niż w obecnych czasach, czasach wyrafinowanej techniki i technologii i rosnącej sprawności urządzeń przetwarzających jeden rodzaj energii w drugi.
.
Starsi ode mnie elektrycy opowiadali mi, że przed wojną Polska znana była na świecie z produkcji bardzo udanych konstrukcyjnie, sprawnych i wytrzymałych niewielkich turbin wodnych sprzężonych z prądnicami wytwarzającymi prąd użytkowy. I to do tego stopnia znana, że podobno nawet do dnia dzisiejszego do naszych ambasad, konsulatów i placówek zgłaszają się ludzie (szczególnie w Ameryce Łacińskiej) z zapytaniem o te produkowane kiedyś w Polsce zestawy prądotwórcze możliwe do zainstalowania na małych rzekach i potokach. Nasuwa się pytanie, czy w dzisiejszej Polsce jest możliwe, a zwłaszcza opłacalne odbudowanie choć w części urządzeń z zakresu małej hydroelektrotechniki, jaka istniała przed II Wojną Światową? Czy może po prostu to z naszą, tak reklamowaną wolnością gospodarczą, tym „dzikim kapitalizmem” jest coś nie tak?
.
Może w komentarzach wypowiedzą się osoby znające zamieszczony w tytułowym zapytaniu temat. Serdecznie zapraszam do podzielenia się swoimi uwagami, tak jak w przypadku fotowoltaiki. Z góry dziękuję
Żurek Janusz
Z urodzenia (1949) optymista, z wykształcenia inżynier elektryk (AGH), z zawodu elektronik, z poglądów liberalny (wolnościowy) konserwatysta.