PIS, cierpiący od 2007 roku na „30 procentowe getto”, zamiast budować szeroką formułę od centrowego umiarkowania po prawicowe skrajności, ustami ludzi pokroju Brudzińskiego skazuje się na permanentną opozycję.
To nie pierwszy i pewnie nie ostatni błąd strategów z Nowogrodzkiej. A zarazem potwierdzenie, że liczona w milionach złotych subwencja, możliwość rozpoznania rynku politycznego za pomocą dostępnych narzędzi badawczych czy PR-owscy doradcy to nie wszystko. Dopełnieniem musi być ludzki instynkt i zdolności predykcyjne. Dwa elementy, których deficyt w najbliższym otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego widzimy nie od dziś.
Czasu na przygotowanie się do medialnego zaistnienia w dniu, kiedy przed telewizorami, w większym niż zwykle gronie, Polacy zasiadają całymi rodzinami, PIS miał wystarczająco dużo. Od listopada 2011 roku wiadomo było bowiem, że niezależny Marsz Niepodległości będzie miał swoją kontynuację. Co więcej od kilku tygodni krążyły informacje, że jego inicjatorzy i główni organizatorzy, czyli środowiska narodowej prawicy, zdecydują się na powołanie podczas uroczystości Ruchu Narodowego. Swoje „państwowe i ekumeniczne” obchody zapowiedział rok temu Prezydent Bronisław Komorowski.
Rysująca się oś rywalizacji o niepodległościowy przekaz między rządzącymi a rządzonymi widoczna była przez każdego polskiego przedszkolaka. Nie dostrzegły tego oczy PIS-owskich PR-wców. W efekcie do wczesnych godzin popołudniowych 11 Listopada medialną rzeczywistość wypełnił Prezydent i oficjele, którzy stawili się na zaproszenie głowy państwa na Trakcie Królewskim. Z kameralnego, kilkutysięcznego zgromadzenia funkcyjnych Polska dostała obraz wielkiej „radosnej i rodzinnej” imprezy. Każdy umiarkowany i koncyliacyjny Polak mógł dostrzec w kadrze „swojego” reprezentanta. Od przedstawicieli SLD, przez PSL, Platformę, po celebrycką TVN-owską prawicę.
Popołudnie i wieczór należały już do niezależnych obchodów. W okolicach Ronda Dmowskiego zgromadziło się około siedemdziesięciu tysięcy Polaków, mieszkańców stolicy i licznych przyjezdnych. Poza „oficjalnym protokołem”, z własnej woli, wyrazili oni chęć uczczenia niepodległościowego święta. Marsz rozpoczął się od incydentów z udziałem zamaskowanych chuliganów, zakrywających swoją tożsamość w kominiarkach. Reakcja policji była w wielu przypadkach niezrozumiała i spóźniona. To ostatnie pozwoliło wiodącym mediom na wysłanie w Polskę przebitek z Marszałkowskiej. Ukazanie kontrastu między imprezą prezydencką a „zadymiarską”.
Ten, kto będąc konsumentem informacji, krztusił się przedpołudniowymi słodkościami z Krakowskiego Przedmieścia, dostał wyraźny sygnał, że ta druga Polska to „prawica narodowa”. Ta, z którą nie musi się do końca utożsamiać, ale tego dnia – ta niezależna od czynników państwowych – była jedyną. Podział na „my” i „oni”, inny od pyskówki na Wiejskiej między dwoma gigantami PO i PIS, musiał utkwić w pamięci milionów Polaków. W dobie pogarszającej się sytuacji makroekonomicznej, społecznego rozwarstwienia, czy radykalizacji nastrojów młodzieży. Każdy mógł rozstrzygnąć, która Polska jest mu bliższa.
PIS, cierpiący od 2007 roku na „30 procentowe getto”, zamiast budować szeroką formułę od centrowego umiarkowania po prawicowe skrajności, ustami ludzi pokroju Brudzińskiego skazuje się na permanentną opozycję. Partia Jarosława Kaczyńskiego centrowa była, w ciągu minionych pięciu lat, przez jeden miesiąc, a skrzydło narodowe nigdy w niej nie zaistnieje. To ostatnie dlatego, że jest jak „ciało obce” w dominującej PIS-owskiej tradycji piłsudczykowsko-niepodległościowej. I to zarówno wśród liderów tej formacji, jak i jej zaplecza. Dość wspomnieć, że czołowymi socjologami na Nowogrodzkiej są – były aktywista frakcji ekologicznej Unii Wolności, czy były doradca lewicowej frakcji Unii Demokratycznej z pod znaku Jacka Kuronia, czy Zofii Kuratowskiej.
Ulubieniec PIS-owskich mediów Wiktor Orban, polityk niezwykle sprawny i rozumny, pozwolił na spokojny rozrost narodowego Jobbika. Ten manewr pozwolił mu przesunąć się do centrum i zdziesiątkować obóz socjalliberalny na Węgrzech. PIS, chwilę po deklaracji o powołaniu Ruchu Narodowego, przystąpił do znanej już operacji „zatupać” jakąkolwiek konkurencyjną inicjatywę na prawicy. Można odnieść wrażenie, obserwując od lat ruchy liderów tej partii po wyłonieniu się PJN, czy Solidarnej Polski, że nie martwi ich niebezpieczny dla Polski, rysujący się sojusz zjednoczone lewicy z Aleksandrem Kwaśniewskim, czy Januszem Palikotem. Nie spędza snu z powiek słabnięcie skrzydła konserwatywnego w PO, broniącego partii Donalda Tuska przed większą niż dotychczas, europejską ekspansją postępu obyczajowego w naszym kraju. Wrogiem jest to, co sytuuje się od umiarkowanej do radykalnej prawicy.
Marcin Palade
Blog przeznaczony do publikacji materialów dziennikarzy obywatelskich przygotowanych na zlecenie Nowego Ekranu lub artykulów i listów nadeslanych do Redakcji