Gdy zastanawiamy się nad Polską dnia dzisiejszego, ciągle powracamy do „okrągłego stołu”, jako wydarzenia determinującego polską rzeczywistość.
Warto jednak przyjrzeć się alternatywnemu scenariuszowi, którego większość z pewnością by sobie życzyła. Ten więc, jaki można nakreślić, jest z godny z oficjalną „mitologią” owego dnia i idealistyczny – bowiem zakładający dobrą wolę – czynnik, który sam nigdy przecież nie wystarcza.
I tak: porozumienie sprzyja odbudowie polskiej gospodarki, społeczeństwo zostaje upodmiotowione, rodzimy przemysł unowocześniony i zrestrukturyzowany, toteż dziś zaś żyje nam się niczym Duńczykom czy Holendrom lub innym Szwajcarom (tym chyba można zazdrościć najbardziej) – w zamożnym i spokojnym kraju. Państwo polskie jest „głównym graczem” w UE, tuż za Wielką Trójcą lub zachowuje (niczym wspominana Szwajcaria) życzliwą wobec niej obojętność. Prawda, że pięknie? Pięknie, możliwie i nierealnie!!! Pięknie, bo lepiej być zdrowym i bogatym niż biednym i chorym. Możliwie, gdyż leży to w granicach rzeczy osiągalnych. Nierealnie – albowiem któż mógłby mieć w tym interes, oprócz szarych obywateli, żyjących w RP?
Tymczasem społeczeństwo polskie od 1981 roku pozostaje apatyczne i bierne. Czy można było oczekiwać, że „elity” się nie uwłaszczą, skoro wszystkie istniejące struktury, poczynając od Kościoła przez nomenklaturę partyjną, przywódców opozycji – na wojsku i aparacie państwowym kończąc – proces ten wspierały i na nim korzystały? Kto się nie załapał – czy to z powodów ideowych czy zwykłej nieudolności, ten odpadł, niezależnie po której stronie barykady wcześniej stał. Było to wszak dla wszystkich korzystne, Kościołowi zaś przyniosło dodatkowo wpływy ideologiczne i zajęcie kluczowych pozycji w strukturze społecznej. Większe nawet niż w II RP (oczywiście zgoda ta nie była wiekuista – interesy Kościoła zostały w dużej mierze naruszone przez wejście do UE i panującą w niej ideologię).
Okazało się też, że o ile mityczny Zachód wraz ze Stanami Zjednoczonymi mają interes w osłabieniu i upadku Układu Warszawskiego, to nie widzą żadnych korzyści w powstaniu silnej gospodarczo i kapitałowo konkurencji. Stąd ich dążenia do drastycznego ograniczenia (choć przeprowadzane w sposób oparty o wymyślne i subtelne socjotechniki, połączone ze sporymi z punktu widzenia pojedynczego pracownika „odprawami”, nikłymi jednak z punktu widzenia wartości miejsca pracy) potencjału polskiej gospodarki są racjonalne i zrozumiałe w świecie, gdzie liczy się wszak tylko interes. Czy w końcu przekształcenia własnościowe, kiedy to kariera od złodzieja do miliardera wymagała jedynie zdecydowania, samozaparcia oraz umiejętności wyrabiania i utrzymywania układów – mogły przebiegać inaczej? Przecież każdy mijający dzień promował bardziej bezwzględnych i gotowych na poniesienie ryzyka. Czy cokolwiek mogło się ostać więcej – niż się ostało? Trzeba zresztą przyznać, iż po upadku Bloku Wschodniego i rezygnacji z owego rynku, który powszechnie był uznawany za niekorzystny, owe kierownice elity nie miały już innego wyjścia, jak robić dobrą minę do złej gry. Musiały uzależniać i podporządkowywać polską gospodarkę zgodnie z interesem mocarstw i międzynarodowych instytucji finansowych. Wszak w przeciwnym wypadku Polska znalazłaby się w sytuacji prawie całkowitej autarkii (nie jest to usprawiedliwienie dla owych elit politycznych, bo same do bez-alternatywności doprowadziły). „Okrągły stół” musiał się skończyć tym, czym się skończył, nawet gdyby zasiadały przy nim same anioły. Taka jest bowiem natura państw i polityki – tak wewnętrznej jak i międzynarodowej. Taka jest natura kapitalizmu, gdzie zysk stoi ponad wszystko.
Jedyną siłą, mogącą powstrzymać lub odwrócić ów proces, jest silne i zorganizowane społeczeństwo, na wzór tego, jakie zaistniało w latach 1980-81. Dziś kryzys osłabia wielkim tego świata możliwości politycznej ekspansji i kontroli (choć z pewnością właśnie w poszerzaniu tej ekspansji i kontroli będą szukać na ów kryzys lekarstwa). Sprzyjać to będzie rozwojowi i wyrwaniu się spod kontroli Wielkich Braci państw peryferyjnych. Tylko przebudzone i zorganizowane w masowy, oddolny i demokratyczny ruch społeczeństwo – może być wystarczająco władnym twórcą przemian w kraju, mogącym wpłynąć na nowy obraz świata. Nie uczyni tego żadna partia, związek ani wódz – z prawa i z lewa. Ufanie im jest tylko przejawem słabości i niezaradności społecznej.
Cóż, musimy się organizować – nie mamy wyjścia. Inaczej wciąż pozostaniemy krajem, gdzie ludzie od pokoleń ciężko pracują tylko po to, by nic z tego nie mieć.
Artur Kielasiak
www.bezjarzmowie.ke
Mieszkam w Krakowie. Jestem redaktorem Interia 360 i staram się pomagać chorym. Piszę tu "gościnnie" ze względu na sentyment, ale też mam tu jednego z Przyjaciół, którym jest nikt inny, jak Tomek Parol. DO jest moją pasją, ale też motywacją, ktrej nie będę ujawniać. Należę do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich z racji j/w. Pasję łączę z dziennikarstwem.