Chyba większość Polaków zna słowa, wypowiedziane przez J. Piłsudskiego.
Jedni widzą w nich dowód pragmatyzmu, inni cynizmu i wyrachowania, jeszcze inni przytaczają jako zdanie, mające świadczyć o tym, że tak naprawdę nikt poważny nie zajmuje się socjalnymi mrzonkami.
A mogło przecież być tak, iż był to wynik zderzenia się marzeń i planów z twardą rzeczywistością. Wszak nie na darmo powiadają, że punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. W niewielkim stopniu zdajemy sobie sprawę, jak struktura, którą ma władać człowiek – włada człowiekiem i determinuje jego decyzje. Ale do tego jeszcze wrócimy. Można więc by było gdybać: co by było, gdyby z czerwonego tramwaju nie wysiadał a Polska (bądźmy ostrożni) poszła szwedzką drogą. Z tej perspektywy dnia dzisiejszego ciekawsze jest jednak, dlaczego w ogóle w czerwonym tramwaju się znalazł – a nie był to przecież przypadek odosobniony.
Bez wątpienia polski patriotyzm został ukształtowany przez Romantyzm i doświadczenia powstań. A od Powstania Kościuszkowskiego – czyli końca Pierwszej Rzeczypospolitej – jedną z najistotniejszych historycznie kwestii była sprawa chłopska i związana z tym kwestia socjalna. Hasło: „W imię Boga za naszą i waszą wolność”, wymyślone przez Lelewela i użyte po raz pierwszy podczas manifestacji na cześć Dekabrystów nabrało wówczas charakteru wręcz internacjonalistycznego. O ile jednak zachodnie nacjonalizmy nie miały problemu z przyswajaniem romantycznej tradycji, dodając do niej darwinizm społeczny, o tyle w Polsce modernistyczny nacjonalizm stanął do niego w ostrej opozycji.
Trudno bowiem było pogodzić egoizm etniczny z mesjanistyczną figurą Polski jako Chrystusa narodów, której cierpienie miało służyć zbawieniu ludzkości a także z wciąż żywym sentymentem do Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Rząd Narodowy Powstania Styczniowego pieczętował się Pogonią, Orłem Białym i świętym Michałem, pretendował więc do reprezentowania trzech równorzędnych etnicznych bytów – naród pojmując jako wspólnotę polityczną.
Abstrahując od realizmu tego projektu i jego faktycznej reprezentatywności, pokazuje on jednak przepaść, dzielącą ówczesnych powstańców od nowoczesnego XIX-wiecznego nacjonalizmu. Oczywiste w kraju zacofanym ekonomicznie i społecznie była to tradycja w większości konserwatywna, oparta na patriarchalnej utopii ładu społecznego – jednak warto sobie uświadomić, iż co najmniej od czasów Insurekcji Kościuszkowskiej przez tradycję tę przebija się coraz bardziej wątek rozwiązania problemów społecznych w duchu bardziej egalitarnym, dzieląc np. powstańców styczniowych na „czerwonych” i „białych”. Jest też faktem, że prawdziwa radykalizacja społeczna była wynikiem klęski i refleksji z nią związanych, a miała miejsce głownie… na emigracji. Z drugiej strony polskie powstania oddziaływały zwrotnie na formułującą się lewicę, przyczyniając się do jej jednoznacznie internacjonalistycznego charakteru. Udział zaś powstańców styczniowych w Komunie Paryskiej – najważniejszej i najbardziej radykalnej chyba XIX-wiecznej próbie zmiany systemu – dobrze to symbolizuje. Przykłady zresztą można mnożyć…
Niejako w tle Powstania Styczniowego w efekcie zaistnienia kapitalistycznych stosunków produkcji powstawały równocześnie: polski socjalizm i nacjonalizm. O ile ten pierwszy da się jednak wywieść z wątków obecnych już wcześnej w Polsce czy w Rosji, gdzie francuskie czy niemieckie idee stały się językiem, w którym artykułowano problemy społeczne, o tyle nacjonalizm był ideą typowo importowaną, przychodząc z Zachody. Tym samym zyskał poklask, znaczenie i poważanie (tak, niestety, jest niemal ze wszystkim, co stamtąd przychodzi, a co uważane jest za z definicji za lepsze, nowocześniejsze, wartościowsze – Norwidowska „papuga narodów”). Szybko też zdobyły poparcie rodzących się właśnie klas – burżuazji zmuszonej do konkurencji z innymi kapitałami i tych, którzy nieuchronnie tracili na znaczeniu – ziemiaństwa.
Obie te klasy łączyło pragnienie ekspansji – ale i protekcjonizmu – silne dążenie modernizacyjne, chęć najskuteczniejszego zabezpieczenia swych interesów (także od strony żądań społecznych). Jak to z podobnymi ideologiami bywa, miała ona sankcjonować ład społeczny, toteż po krótkim i wstępnym okresie antykościelnym stała się Narodowa Demokracja (pomimo swych „naukowych” i postępowych dążeń) partią kruchty.
Nic dziwnego też, że eNDecja, stając się głosem polskich kapitalistów (pomimo niechęci względem rosyjskiej kultury – ucieleśniała wręcz wszelką małość, pogardę i zawiść, jaka występuje w Polsce względem Rosji – estymą i zapatrzeniem darząc zaś kraje zachodnie i zachodnie kultury, czyli „wyższą cywilizację”) „grała” na Rosję. Polska zjednoczona pod berłem Romanowów – z otwartym dla ekspansji rynkiem wschodnim, rynkiem – co warto sobie uświadomić – chłonnym, bogatym w surowce. Rodząca się polska burżuazja w konfrontacji z zachodnimi „siostrami” wyglądała słabo i rachitycznie.
Trzeba przyznać, że to eNDecja wniosła w polską politykę dużą dawkę pragmatyzmu. Oczywiście lewicy z kolei Rosja – z pogardą dla praw pracowniczych i swobód obywatelskich, z Czarną Sotnią czy oficjalnym wręcz antysemityzmem – była opcją nienawistną – i to pomimo bliskich związków personalnych i organizacyjnych (współpraca z radykalną rosyjską inteligencją była zjawiskiem ciągłym, datującym się co najmniej od czasów Dekabrystów przez Powstanie Styczniowe i spiski Narodnej Woli. Także fakt, że brat Lenina i brat Piłsudskiego brali udział w jednym spisku i byli razem sądzeni, nie jest dziełem przypadku a posiada raczej wartość symboliczną – ukazując wzajemną zależność i oddziaływanie.
Jednak historia wybrała inaczej i nie kierowała się tu duchem pragmatyzmu. Upadły wszystkie czarne orły. Po Romanowach nie został ślad. W Rosji szalała rewolucja, której zwycięstwa nikt się nie spodziewał i nikt nie wierzył w jej przetrwanie, choć jednocześnie budziła powszechną trwogę. Brat Lenina zginął na szafocie, brat Piłsudskiego badał kulturę Ajnów na dalekiej Syberii (także dzięki bratu Lenina, który wziął całą winę na siebie). Bolszewicy zostali powstrzymani nad Wisłą, jednak utrzymali się u władzy wbrew oczekiwaniom Polski i Zachodu. Za cenę nie tylko krwi – także polityczną.
Lenin wszedł w buty Piotra Wielkiego – Piłsudski czuł się z pewnością jak Sobieski. Jednak nic w polityce nie ma za darmo – koszt jakiż trzeba było zapłacić za pomoc aliantów w wojnie z bolszewikami. Za „błękitną armię” Hallera, za francuskie karabiny, mundury, armaty i czołgi (nie miało znaczenia, iż Francuzi i tak nie mieli co z tym wszystkim zrobić). Faktem jest, że II RP zaczynała bardzo lewicowo – wprowadzając 8-godzinny dzień pracy, prawa wyborcze kobiet, czy powołując do istnienia Państwową Inspekcję Pracy…
Droga ta nie była kontynuowana, natomiast kapitał francuski czuł się w Polsce nad wyraz dobrze Były więc też konsekwencje tego stanu rzeczy – i koszty wojny i gwarancje bezpieczeństwa Francji względem Niemiec. Wydaje się, iż polscy badacze za mało poświęcają uwagi tej właśnie kwestii. Wszelkie decyzje, dotyczące życia społecznego w RP, były pochodną decyzji strategicznych i militarnych. Kwestie zaś społeczne, których rozwiązania oczekiwano w wolnej Polsce musiały pozostać nie rozwiązanymi.
Europa zamieniła się w kontynent małych krajów, rządzonych przez sprzeczne egoizmy, gdzie nawet zwycięzcy nie czuli się zadowoleni. Wszystko to bardziej przypominało zagrodę z głodnymi psami, niż trwały ład. Światowy kryzys, który nastąpił niedługo potem, tylko pogłębił te tendencje. Wszędzie wyrastały ideologie, uzasadniające frustracje i dające łatwe oraz fałszywe rozwiązania na strukturalne i fundamentalne problemy. Narodowe radykalizmy i faszyzm doszły do głosu. XIX-wieczne programy asymilacji mniejszości narodowych, przede wszystkim Żydów, zastąpił rasizm. Na nic się zdały frontowe zasługi z I wojny światowej i Krzyże Żelazne wielu niemieckich Żydów czy daleko posunięta asymilacja – teraz stali się przyczyną zła. Warto mieć to na względzie, gdy przyglądamy się bezkrytycznie zachodniej modzie multi kulti – iż może im się „odwidzieć”, często już bowiem tak bywało, a w Holandii właśnie jest). Wszystko to jednak nie na długo, bo do 1939 r. W 1939 r. z przystanku niepodległość odjechały tramwaje a nadjechały czołgi.
Co było dalej – wszyscy wiemy – obłęd wojny, w której brała udział prawie cała Europa i znaczna część świata. Jałtański podział świata, zimna wojna, PRL – który co ciekawe i paradoksalne zrealizował w pełni postulaty eNDecji – piastowskie granice, gospodarka otwarta na wschód (jednak bez własności prywatnej), industrializacja, kraj jednorodny etnicznie… Także w oficjalnej kulturze masowej eksponowało się wątki narodowe zdecydowanie bardziej niż klasowe – wszak nadal przy okazji każdych świąt oglądamy filmy wówczas nakręcone – od Krzyżaków Forda począwszy… Z historycznej perspektywy komunizm okazał się więc o wiele bardziej wydajną ideologią, mobilizującą peryferyjne społeczeństwa do wysiłku industrializacji i rywalizacji ze światowymi potęgami. Ceną za to było zniewolenie, obozy, terror i śmierć milionów. Jednak sowiecka Rosja uniknęła i klęski w II w światowej i peryferyjnego uzależnienia, zaś Chiny skutecznie z tego uzależnienia się podniosły.
W 1989 r. odjechały czołgi (same – wszak nie wystraszyły się chyba naszych ulotek: „Sowieci do domu”) a ludność krajów Europy Wschodniej radośnie wyjechała na zakupy, mając nadzieję na nieustające wakacje w supermarkecie.
Praktyka pokazała, że klamki do salonowych odrzwi są zamontowane bardzo wysoko, na krzesła tez trudno się wdrapać – stoły też szybciej zaś się opróżniają niż wzrasta liczba biesiadników. Bezrobocie, które miało być kosztem racjonalizacji, stało się bezrobociem strukturalnym. Prywatyzacja czy reprywatyzacja prywatyzacja przyniosły deindustralizację a nie inwestycje i rozwój. Co gorsza do tego stołu można się dostać jedynie pojedynczo, a odsuwanym się jest grupowo. Uniwersalizm europejski pod szyldem UE, który miał przynieść kontynentalny pokój i zrównoważony rozwój dobrobyt – w wyniku kryzysu odsłania, które interesy respektuje a jakie pomija i podporządkowuje.
Okazuje się, iż „zjednoczona” Europa nadal posiada swoje centrum i swe peryferia, gdzie jedne gospodarki zyskują na znaczeniu, inne zaś cierpią w wyniku bezrobocia, strukturalnego długu i zależności. Tak więc neoliberalna retoryka utorowała drogę do powrotu do Europy antagonizmów i egoistycznych interesów, sam projekt UE okazał się zaś cynicznym parawanem. Nauka, jaka płynęła z dwóch wojen światowych, została zaprzepaszczona. Kapitalistyczna potrzeba zysku i żądza władzy przeżera państwa i międzynarodowe instytucje finansowe, będące emanacją tych potęg. Pax Americana, który zapanował w miejsce zimnej wojny mocarstw, okazał się kruchy w swych podstawach i szybko ukazał realne oblicze, skrywane za humanitarną pomocą. Udział w irackiej, afgańskiej i libijskiej awanturze wielokroć przewyższa koszta, jakie płaciliśmy za „układ warszawski” – rola kolesia od brudnej roboty, to wszystko, co mają nam do zaoferowania wszystkie elity polityczne w swym geopolitycznym myśleniu o kraju.
UE o ile może, stara się wyzwalać się od zależności wobec USA – widać to w polityce względem Rosji i Chin. Z drugiej strony tendencja ta nie jest tak silna, by w kwestiach istotnych przeciwstawiać się Białemu Domowi – gotowa jest więc, o ile to korzystne, robić za psa pościgowego.
Można tą politykę nazwać „obrotową”, bo zakłada wszelką możliwą zmianę sojuszów i przyłączenie się do tych, którzy będą dzielić łup. Widać też, że głównymi krajami, dominującymi w UE – są Niemcy i Francja. Można się oczywiście zastanawiać, co jest przyczyną zaniku antagonizmu francusko-niemieckiego i powrotowi do imperium Franków – czy to wynik spadku znaczenia Europy, reakcja na wyczuwane załamanie się podstaw hegemoni USA, czy efekt emancypacji krajów Trzeciego Świata, takich jak Indie, Chiny, Brazylia i przesunięcia „centrum” nad Pacyfik?
Powrót do narodowych, partykularnych interesów, jest zrozumiały jako reakcja na upadek fałszywego uniwersalizmu UE. Dziś bunt przeciw dominacji ekonomicznej może przybierać prawicowe formy, tak jak to ma miejsce na Węgrzech, choć jest to forma wygodna dla kapitału, w dodatku nie potrafiąca wyartykułować prawdziwych antagonizmów i przyczyn. Może tak, jak próbuje się w Hiszpanii i Grecji, szukać szerszego międzynarodowego kontekstu. Kryzys jest niczym pętla tramwajowa – są tacy, co uważają, iż należy znów jechać na przystanek niepodległość i to rozwiąże wszelkie problemy. Jednak powrót do antagonizmów państw narodowych nie jest żadną alternatywą w kontekście dwóch światowych wojen, a przy obecnym poziomie technologii militarnych staje się wręcz samobójczy. Nie trzeba być też prorokiem, by już na starcie określić, kto w tym wyścigu zwycięży.
Przerabialiśmy to wielokrotnie w sytuacjach chaosu wieków „ciemnych” (wtenczas, gdy historia toczyła się wolno) albo z nagłymi i gwałtownymi zmianami, z których ma wyłonić się nowy porządek (teraz, gdy historia toczy się szybko). Tak było podczas I i II wojny światowej, kiedy upadała hegemonia Wielkiej Brytanii a głównym pretendentem do roli nowego imperatora była Rzesza Niemiecka. O tym, że powrót do narodowych egoizmów i walk o interes, supremację polityczną i gospodarczą przynosi tylko zbiorowe mogiły – nie trzeba przekonywać.
Jest to konsekwencja i logiczny skutek owego mechanizmu, pewny tak jak w matematyce pewne jest 2×2= 4. Potrzeba globalnego rozwiązania, nowego ładu powinna być jasna nie tylko dla tych, którym drogie są hasła wolności równości i braterstwa i tych, co dość już mają hegemoni mocarstw czy to w sferze politycznej czy ekonomicznej (w MFW 40% głosów należy do krajów zachodnich).
Potrzeba taka powinna być jasna dla wszystkich, którym nie obce jest logiczne myślenie a instynkt samozachowawczy posiedli silniejszy niż dążenie do śmierci..
Sprzeczności, przed jakimi stoimy, są te same, co przed obiema wojnami światowymi. Logika systemu została bowiem zachowana.
Tak więc, jeśli słyszę o obronie suwerenności czy walce o niepodległość, to bardzo dobrze – historia ruchów narodowowyzwoleńczych to naprawdę ta księga, gdzie pełno jest pięknych kart w walce o ludzką podmiotowość. Także w polskiej historii człowiek o wrażliwości społecznej ma naprawdę do czego się odwołać. Ja tylko pytam: co dalej? Bowiem niepodległość nie rozwiązuje większości problemów – nie rozwiązuje kwestii wyzysku – narodowe gospodarki będą skazane na rywalizację, czyli wzmożoną akumulację (wbrew temu, co się sądzi, to nie zbytek jednych jest główną przyczyną wyzysku i niedoli innych), nie zginą światowe konflikty – te wszak mają swe źródło w antagonizmach i rywalizacji ekonomicznej. Nie zniknie społeczna alienacja, ani kultura, podporządkowana potrzebom ekonomii (XIX-wieczna etyka pracy, socrealizm – to wytwory tak samo wtórne jak kultura konsumpcyjna – w socrealizmie potrzeba było budowniczych i wydajnych robotników, zaś w globalnym kapitalizmie – konsumentów). Nie zniknie dewastacja przyrody – ta wynika bowiem także z potrzeby rywalizacji i wydajności.
Nawet, gdybyśmy czysto teoretycznie wyeliminowali tę groźbę – „realizacji polityki innymi środkami”, to powrót do narodowych egoizmów nie jest żadną drogą. Potrzeba nowego, w dodatku trwałego ładu. Słowem – potrzebna nam „Mać Pariadka”. Nie musimy wsiadać do żadnych tramwajów – trzeba nam zwyczajnie iść na spacer. Poziom zaś środków wytwórczych jest tak wysoki, że spokojnie może służyć zaspokojeniu większości potrzeb i rozwiązaniu palących problemów ludzkości. Na drodze tej stoją jednak wszelkie struktury władcze i ekspansywne, z definicji (i praktyki) nastawione na zysk oraz dominację – a nie na zaspakajanie potrzeb.
Artur Kielasiak
www.bezjarzmowie.info.ke
Mieszkam w Krakowie. Jestem redaktorem Interia 360 i staram się pomagać chorym. Piszę tu "gościnnie" ze względu na sentyment, ale też mam tu jednego z Przyjaciół, którym jest nikt inny, jak Tomek Parol. DO jest moją pasją, ale też motywacją, ktrej nie będę ujawniać. Należę do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich z racji j/w. Pasję łączę z dziennikarstwem.