Ex nihilo
11/03/2011
753 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Wkraczanie w uprawnienia boskie zawsze jest niebezpieczne dla tak źle poskładanej istoty jak człowiek. A cóż jest bardziej boską prerogatywą niż stwarzanie z niczego? Tymczasem, kapłani Mamony, czyli bankierzy, robią to codziennie. Mało tego! Co poniektórzy z nas, zwykłych śmiertelników, też mogą mieć udział w akcie stworzenia. Wystarczy wziąć kredyt… Powiedzmy że w skromnym (jeszcze!) kantorku Jana di Bicci de Medici w pobliżu florenckiego Duomo około roku 1400 stawia się signore Franciszek Pazzi, żeby było smaczniej: pradziad późniejszego zabójcy prawnuka signore de Medici, Juliana (o czym skądinąd wiedzą miłośnicy Hannibala Lectera, ale – naturalnie – nie mogą wiedzieć zawczasu obaj zacni pradziadowie…). Przynosi pękaty trzos zawierający dokładnie sto pięknie błyszczących, nie poobrzynanych na krawędziach florenów. Cała kupa złota! Ciężka, […]
Wkraczanie w uprawnienia boskie zawsze jest niebezpieczne dla tak źle poskładanej istoty jak człowiek. A cóż jest bardziej boską prerogatywą niż stwarzanie z niczego? Tymczasem, kapłani Mamony, czyli bankierzy, robią to codziennie. Mało tego! Co poniektórzy z nas, zwykłych śmiertelników, też mogą mieć udział w akcie stworzenia. Wystarczy wziąć kredyt…
Powiedzmy że w skromnym (jeszcze!) kantorku Jana di Bicci de Medici w pobliżu florenckiego Duomo około roku 1400 stawia się signore Franciszek Pazzi, żeby było smaczniej: pradziad późniejszego zabójcy prawnuka signore de Medici, Juliana (o czym skądinąd wiedzą miłośnicy Hannibala Lectera, ale – naturalnie – nie mogą wiedzieć zawczasu obaj zacni pradziadowie…). Przynosi pękaty trzos zawierający dokładnie sto pięknie błyszczących, nie poobrzynanych na krawędziach florenów. Cała kupa złota! Ciężka, nieporęczna i baaardzo kusząca dla zbójów i celników (i wtedy i dzisiaj ciężko było jednych od drugich odróżnić…). Tymczasem signore Pazzi wybiera się w uciążliwą podróż do Lyonu gdzie, jak słyszał, signore de Medici ma kontakty z pewnym spowinowaconym z nim kupcem. Czy mógłby pomóc w przetransferowaniu tych pieniędzy bezpiecznie przez wszystkie granice i zasadzki po drodze?
Ależ naturalnie, si, służę szanownemu Panu. Floreny trafiają do kasy, a signore Pazzi wychodzi ze skryptem dłużnym wystawionym przez signore de Medici, który w Lyonie, w kantorze teścia jego kuzyna będzie mógł zamienić na gotówkę. W równie okrągłych, niepoobrzynanych na brzegach i zawierających dokładnie tyle samo złota liwrach. Za mniej – więcej miesiąc.
Tymczasem zapobiegliwy signore de Medici, założyciel najpotężniejszego banku ówczesnej chrześcijańskiej Europy (w roku 1400 jeszcze bynajmniej daleko mu było do tej pozycji!) pozostaje ze 100 florenami w kasie. Co może z nimi zrobić? Posłać w konwoju do Lyonu, żeby spłacić wystawiony skrypt? A po co? Wcześniej czy później do kantoru ktoś zgłosi się z wekslem lub skryptem teścia jego kuzyna. Na koniec roku rozliczy się tylko salda. Albo i nie, bo przecież przesyłanie gotówki między Florencją a Lyonem jest i uciążliwe i kosztowne: o wiele prościej przewozi się nieważki w porównaniu ze złotem papier, którego w tamtej epoce w dodatku nie każdy umiał przeczytać. Można było udawać, że to kartka z modlitewnika, a nie surogat pieniędzy J. W dłuższym okresie suma wpłat i wypłat we Florencji i w Lyonie musi się zgodzić. A jeśli już będzie koniecznie potrzeba dokonać rozliczeń, to przecież można to zrobić także w towarach, które między Florencją a Lyonem kursują, a wzbudzają nieco mniejsze emocje niż złoto. Można zamienić jeden weksel na drugi. Jest naprawdę wiele możliwości. Tymczasem zaś, nie ma się tym co przejmować.
100 florenów to 100 florenów. Szkoda, żeby leżało w kasie i pokrywało się kurzem. Przedsiębiorczy signore de Medici co prędzej bierze pergamin i pióro i wypisuje.. weksel własny na 100 florenów (które przecież ma w kasie, więc weksel jest w stu procentach zabezpieczony!). Daje go swojemu stałemu dostawcy jedwabiu w zamian za ładunek cennej tkaniny wyprodukowanej przez słynnych florenckich tkaczy, który pojedzie do Lyonu w tej samej karawanie co signore Pazzi. Tam sprzeda go z zyskiem teść kuzyna, ten sam, który ma owemu Pazzi wypłacić równowartość 100 florenów w dobrych, niepoobrzynanych liwrach!
Właściwie jednak, skoro 100 florenów dalej nie opuściło kasy kantoru, a producent jedwabiu przyjdzie po gotówkę w zamian za weksel signore de Medici najwcześniej za dwa miesiące, po powrocie karawany z Lyonu – to czemu nie pożyczyć tych stu florenów na procent? Tym razem dla szacownego signore Palla Strozzi, głowy najpotężniejszej florenckiej rodziny (ale to się wkrótce zmieni!), który potrzebuje krótkoterminowej pożyczki na wypłatę dla robotników kończących jego słynny pałac? Signore Strozzi spłaci pożyczkę z procentem gdy tylko dotrą do miasta towary, które zakupił w Aleksandrii, a statek jest już w drodze…
I tak dalej, i tak dalej: ze 100 florenów robi się 200, 300, 1000… Wszystko w czasie, gdy te pięknie błyszczące, ale też i wzbudzające niezdrowe żądze krążki spokojnie spoczywają w kasie kantoru signore de Medici, niedaleko florenckiego Duomo (prawdę pisząc: nie wiem, gdzie mieścił się pierwszy kantor signore Jana di Bicci de Medici, ale że Florencja to generalnie małe miasteczko wtedy było, zewsząd miał niedaleko do Duomo! Czyli do florenckiej katedry, podówczas w ostatnim stadium budowy rozpoczętej ponad stulecie wcześniej), a jeśli nawet go opuszczają, to na krótko. Coś powstaje z niczego. Uczenie nazywa się to kreacją pieniądza bankowego – i współcześnie odbywa się o wiele prościej, niż w czasach założyciela Banco de Medici, bo inicjatywy banków nie krępują już owe złote krążki w kasie, tylko dopływ „fiducjarnych“ pieniędzy z kredytu banku centralnego.
Nie wiem nawet, czy to signore Jan wpadł pierwszy na ten pomysł. Nie sądzę. Takie operacje z całą pewnością wykonywali bankierzy arabscy dobre 500 lat wcześniej. A i pewnie bank braci Egibi w starożytnej Babilonii nie trzymał złota w piwnicy, tylko rył coś na tych glinianych tabliczkach i puszczał go w obieg.
Pewnie, że signore Jan nie dlatego założył najpotężniejszy bank chrześcijańskiej Europy, że jego księgowi lepiej od innych umieli zapisywać te wszystkie transakcje, dzięki czemu nie gubił się w rozliczeniach – ani dlatego, że miał więcej szczęścia i statki jego klientów tonęły rzadziej niż statki klientów jego rywali. Pomogło mu wsparcie Papiestwa, któremu on pomógł w 1410 roku przeprowadzić się z powrotem z Awinionu do Rzymu. Tudzież państwowe koncesje na wydobycie ałunu. I kilka innych operacji, które wymagały bardziej dyplomacji (i umiejętności wręczania korzyści majątkowych komu trzeba), niż pilnego siedzenia nad księgami. Był więc raczej kondotierem finansów, niż księgowym. Co chyba widać po jego portrecie..?
Dobra księgowość była jednak Medyceuszom potrzebna: i mieli najlepszą w całej chrześcijańskiej Europie! Dlatego, że cały ten biznes jest jednak ryzykowny. Wymaga zaufania klientów. Oraz takiego zgrania w czasie, żeby nigdy naraz nie zażądali wypłaty większej ilości gotówki, niż faktycznie jest w kasie kantoru! Medyceuszom ta sztuka balansowania na linie udawała się przez ponad 100 lat. Dopiero Wawrzyniec de Medici „Wspaniały“ dopuścił do run’u na swój bank i w konsekwencji do jego bankuctwa. Że jednak w międzyczasie rodzina przejęła na własność całą Florencję wraz z okolicami, zajmując pozycję Wielkich Książąt Toskanii, niewiele go to już obeszło…