Bez kategorii
Like

Prawda o położeniu materialnym Polaków

09/05/2012
501 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
no-cover

Prawda o położeniu materialnym Polaków

0


  Jednym z zasadniczych powodów, dla których został obalony w Polsce ustrój komunistyczny, tak zwany eufemicznie „realny socjalizm”, była nędzna kondycja materialna znakomitej większości polskiego społeczeństwa. Braki w zaopatrzeniu, drożyzna, niska jakość towarów i usług nie kończące się kolejki po zakupy powodowały stały stan niezadowolenia, który przy lada jakiej okazji objawiał się wybuchami strajków. Taką okazją w roku 1980 była najwyraźniej prowokacyjna podwyżka cen szeregu artykułów spożywczych, która wywołała falę strajków z dyżurną w takich sprawach stocznią gdańską na czele. Jak pamiętamy udzielenie przez dyrekcję stoczni tysiąc złotowej podwyżki właściwie strajk zakończyło i gdyby nie interwencja Walentynowicz to przynajmniej na jakiś czas sprawa rozeszłaby się po kościach.



W miarę rozwoju akcji strajkowej rozrastały się postulaty strajkujących obejmując nie tylko sprawy materialne, ale też i polityczne i wprawdzie tablica z owymi 21 postulatami jest traktowana, jako nie tylko dokument, a nawet zabytek historyczny nikt dzisiaj do niej nie nawiązuje, a warto chyba zastanowić się, co dzisiaj po przeszło trzydziestu latach od tamtych wydarzeń i dwudziestu dwóch latach od powołania pierwszego „solidarnościowego” rządu w tej mierze zrealizowano. 



W sferze gospodarczej i poziomu życia materialnego znajdujemy tam dość szczegółowe warunki począwszy od społecznej kontroli i inicjatywy w dziedzinie rozwoju gospodarki po wymagania w zakresie zaopatrzenia rynku, indeksacji płac i dbałości o poziom życia.



Postulaty „solidarnościowe” nie przewidywały w ogóle prywatyzacji i redukcji zatrudnienia.



Zacznijmy od tego, że proces prywatyzacji, który jako element decydujący o gospodarce powinien podlegać społecznej kontroli, został przeprowadzony bez jakiegokolwiek zasięgnięcia społecznej opinii. Indeksacja płac poza arbitralnym regulowaniem płacy minimalnej, praktycznie nie istnieje, najgorsze jest to, że jak dotychczas żaden rząd nie zatroszczył się realnie o zapewnienie Polakom pracy we własnym kraju, do czego zobowiązuje go nawet obecna konstytucja.



Wysoki wskaźnik bezrobocia w kraju posiadającym ogromne zaległości cywilizacyjne pozostałe jeszcze po PRL stanowi najcięższe oskarżenie pod adresem kolejnych rządów z rządami „solidarnościowymi” na czele.





W dziedzinie płac panuje chaos i niczym nie usprawiedliwione wielkie rozpiętości.



Przede wszystkim brakuje społecznie kontrolowanego minimum socjalnego.



Pod tym względem przypominam sobie sytuację z lat pięćdziesiątych w Anglii, kiedy to do koszyka socjalnego zostały wliczone koszty utrzymania samochodu. Działo się to przed przeszło pół wiekiem a my w Polsce nawet nie wiemy jakie elementy składowe tworzą podstawę dla określenia minimalnej płacy.



Równocześnie przy ustaleniu minimalnej płacy na poziomie 1.500 zł. brutto, czyli nieco ponad 1.100 zł. netto, a więc kwocie żenująco niskiej wyznacza się bezwstydnie horrendalnie wysokie wynagrodzenia dla biurokratycznych prominentów, których główny wysiłek polega na mnożeniu trudności i przeszkód, a przede wszystkim na walce o własne korzyści. Z fragmentów informacji w tej dziedzinie możemy się zorientować, że dwudziestokrotne przekroczenie, a nawet więcej płacy minimalnej nie stanowi wyjątku.



Wśród zatrudnionych w przedsiębiorstwach Skarbu Państwa wprowadzono wprawdzie ustawę „kominową”, ale mimo to rzeczywiste dochody aparatu kierowniczego osiągają jeszcze wyższy poziom.



Zróżnicowanie płac, a raczej zarobków jest całkowicie uzasadnione zarówno względami merytorycznymi jak i sytuacją konkurencyjności, nie może być natomiast wyłącznie przywilejem przydzielanym z racji przynależności do klasy rządzącej. Przypomina to peerelowską nomenklaturę.



Przed wojną istniało ustawowe ograniczenie pułapu płac, bodajże do 2.100 zł. miesięcznie, szefowie wielkich firm zarabiali znacznie więcej, tylko że różnice pochodziły z dywidend od zysku. W ten sposób prezes „Lewiatana” –Wierzbicki zarabiał 30 tys. zł. /przedwojennych/ miesięcznie. Dzisiaj byle jaki menażer upadającej firmy pobiera wprost z kasy kilkadziesiąt tysięcy, albo i więcej.



Jeżeli jednak wybitnie zasłużonemu kierownikowi, którego wkład pracy i inwencji przyniósł wielkie zyski, rada nadzorcza przyzna dywidendę w stosownej do zysku wysokości to z pewnością nie będzie to nadużyciem, mimo że znajdzie się wielu, którzy będą pomstować.



Darujmy sobie jednak sprawy zróżnicowań płacowych na rzecz sprawy znacznie bardziej istotnej, a mianowicie poziomu zarobkowania i egzystencji całego polskiego narodu.



Według GUS’u żyje się nam nie najgorzej, mamy PKB w granicach 18 tys. dolarów na głowę / po waloryzacji, nominalnie 12 tys./, mamy 13 mln. mieszkań, czyli każda polska rodzina powinna mieć swoje mieszkanie, mamy 12 milionów, czy może już więcej czynnych samochodów osobowych, czyli też praktycznie każda rodzina ma samochód, mamy nawet trochę oszczędności, tylko że kredyty przekraczają wysokość depozytów. I tak na koniec stycznia br. polskie gospodarstwa domowe miały 486,3 mld. zł. depozytów przy 528,7 mld. zł. kredytów / saldo to przeszło tysiąc zł długu na głowę/.



Tylko ten urzędowo optymistyczny obrazek GUS’ u psuje nam fakt, że te 18 tys. dolarów ma się nijak do osobistych dochodów na jednego Polaka wynoszący około 1 tys. zł. miesięcznie, owe 13 mln. mieszkań istnieje tylko na gusowskim papierze bowiem po PRL według tegoż samego GUS odziedziczyliśmy 11 mln. mieszkań, wybudowano nieco ponad 2 mln. i niemal tyle samo zostało zlikwidowanych, a zatem wróciliśmy do rozbitego koryta. Z imponującej liczby kilkunastu milionów samochodów znakomita większość to sprowadzone z zachodnich złomowisk. W Polsce na ogólną roczną sprzedaż około miliona samochodów niecałe dwieście tysięcy to samochody nowe. A w biednej Hiszpanii stojącej na progu bankructwa i notującej znacznie wyższe bezrobocie sprzedaż nowych samochodów jest niemal dziesięciokrotnie wyższa niż w Polsce, podobnie jest z zasobami materialnymi ludności. Zainteresowanych odsyłam do mojej publikacji w „niezależnej” z 24 maja ubiegłego roku / „Polacy bez oszczędności….”/.





Niektórzy się dziwią, że powszechnie się narzeka na bezrobocie i biedę, ale do pewnych prac nie można znaleźć w Polsce chętnych. Sprawa chyba jest jasna deficytowe zawody zostały z Polski wyssane przez kraje unijne o znacznie wyższym standardzie życiowym i poziomie płac. Wśród 2 milionowej masy polskich „gastarbeiterów” są nie tylko sprzątaczki i pomywacze, ale też i wysoko wykwalifikowani specjaliści od przysłowiowych hydraulików począwszy po informatyków i lekarzy.



Jeżeli proces kształcenia ludzi w Polsce po to żeby emigrowali w poszukiwaniu lepszych warunków będzie trwał nadal to nasza sytuacja nie tylko gospodarcza zakończy się totalną katastrofą.



Problem polega na tym, że kto w Polsce nad tym problemem tak naprawdę się zastanawia?

0

Andrzej Owsinski

794 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758