Działanie wielkiego narodu, jakim jest Naród Polski, który samodzielnie przez 30 lat nie jest zdolny dokonać wyboru swoich przedstawicieli, a robi to pod wpływem sondaży, nachalnej propagandy i bezustannych kłamstw – musi budzić co najmniej zdziwienie.
Szczególnie przykre jest stwierdzenie – „mam własne zdanie”, wypowiadane przez osobę legitymującą się wyższym wykształceniem, ponieważ, gdy wreszcie je wypowie, to najczęściej usłyszymy treść żywcem wyjętą jeśli nie z „Gazety Wyborczej”, to przynajmniej z programu niejakiego Tomasza Lisa, bądź Moniki Olejnik! Zwykle w takich wypadkach robię się nerwowa i staram się najpierw wskazać adwersarzowi autorów jego rzekomo własnego zdania, po czym już spokojniej wyłuszczam, iż posiadanie własnego zdania jest luksusem, na który trzeba sobie solidnie zapracować: bezustannym samokształceniem się, rozwojem (zarówno umysłowym jak i duchowym), tudzież setkami przestudiowanych pożytecznych i mądrych ksiąg. Dopiero wówczas możemy mówić o posiadaniu własnego zdania, jeśli mamy odpowiednie podstawy, elementarny zasób wiedzy, co niekoniecznie (jak widać nazbyt często!) idzie w parze z uzyskaniem dyplomu wyższej uczelni. Kto się nie rozwija, ten się cofa, to rzecz dowiedziona! Najgorszą zaś z form lenistwa, jaka trapi nasz gatunek, jest bez wątpienia lenistwo intelektualne!
Nie bez kozery przyczepiłam się do osób z wyższym wykształceniem. Według badań socjologicznych, są to ludzie najbardziej podatni na medialne manipulacje i produkty speców od tzw. wizerunku (Tymochowicz e tutti quanti)! Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta: znaczna liczba ludzi, po zakończeniu edukacji zapada w umysłowy letarg, odpuszcza sobie rozwój, w poczuciu iluzorycznego „ukończenia”, niejednokrotnie połączonego z błogim (aczkolwiek nieuzasadnionym) poczuciem wyższości wobec „bezdyplomowców”. Szczególnie żałosnym przypadkiem jest tutaj syndrom pierwszego dyplomu w rodzinie! Oj, ktoś taki jest wtedy tak nadęty, tak przejęty rolą, że przykro patrzeć, z jaką łatwością zapomniał o przysłowiowych butach, i wyszedł…
Społeczeństwo polskie składa się, rzecz jasna, również z ludzi bez wyższego wykształcenia i tych jest zdecydowanie większa liczba. Wśród „bezdyplomowców” występuje mniejszy odsetek podatnych na działanie P.R., czy jak tam się w obecnej nowomowie zwie propaganda. Czy można zatem pokusić się o wniosek, iż ludzie bez wyższego wykształcenia głosują mądrzej od tych pierwszych? Ależ skąd! Rzecz w tym, iż wobec ludzi z wyższym wykształceniem można i należy mieć większe wymagania, to chyba oczywiste.
Samodzielne myślenie nie jest zakorzenione w naszym społeczeństwie. Przyczyna takiego stanu rzeczy bywa różna, jednak przestrzegam przed jakże częstym upraszczaniem tego ważkiego problemu i obwinianiem za wszelkie nasze niedostatki okresu PRL-owskiego. Wszak umysłowe lenistwo zauważyli u polskiej inteligencji już współtwórcy Komisji Edukacji Narodowej, a był to wiek XVIII! Ubolewali nad marną kondycją Polaków pozytywiści, potem zaś autorzy z 20-lecia międzywojennego.
Jest rzeczą oczywistą, że skoro naród wykazuje się dużym odsetkiem tych, którzy nie mogą (bądź nie chcą!) myśleć samodzielnie – istnieje w nim silna potrzeba posiadania przywódcy. Uprzedzając z góry gromy ewentualnych adwersarzy, śpieszę z wyjaśnieniami: jestem już dość dorosłą dziewczynką i doskonale wiem, kim byli panowie o psychopatycznej osobowości działający w XX wieku (jeśli znajdą się chętni, aby dowiedzieć się trochę więcej o Hitlerze czy Stalinie – odsyłam ich do dzieła Ericha Fromma „Anatomia ludzkiej destrukcyjności”)! Przywódca nie może być w każdym razie psychopatą.
Mało tego: nie powinien też posiadać kompleksów, ani poczucia niespełnienia w jakimkolwiek aspekcie życia (zawodowym, społecznym, uczuciowym, etc.). W Polsce, co widać gołym okiem, istnieje cała rzesza ludzi zajmujących się zawodowo polityką, dla których owo zajęcie jest czymś „zamiast”. Ktoś taki, rzecz jasna, nie może pretendować do roli przywódcy narodu! Człowiek taki, jeśli tylko uzyska jakikolwiek urząd, natychmiast zechce czerpać zeń korzyści, w sposób zapewniający mu rekompensatę własnych życiowych niepowodzeń, kompleksów, często niezdrowych i nieetycznych pragnień.
Przywódca, który poprowadziłby nasz naród do odzyskania suwerenności, godności ludzkiej, praworządności i poczucia bezpieczeństwa musiałby skupiać w sobie najlepsze, często trudno wyobrażalne cechy, jakimi może być obdarzona ludzka istota. Podstawową cechą, przymiotem przywódcy Narodu Polskiego powinien być żarliwy patriotyzm, wyrażający się w kolejnych, niezbędnych cechach, jakimi są: bezinteresowność, odwaga, uczciwość, skuteczność, znajomość własnej wartości i wysoki współczynnik empatii. Jest rzeczą oczywistą, iż powyższym cechom musi towarzyszyć rozległa wiedza, zdolności organizacyjne, doskonała umiejętność wyrażania swoich przekonań, komunikatywność. Przywódca w żadnym razie nie powinien być mizantropem.
Być może, a nawet całkiem prawdopodobnie, iż nie zdołałam wyczerpać całości przymiotów, które powinny cechować przywódcę naszego narodu. Może też znalazłby się ktoś, kto zarzuci mi, używając sportowej terminologii, „stawianie zbyt wysokiej poprzeczki”, kto wie? Na dzień dzisiejszy, pewne jest jednak to, że obecna władza nie działa w interesie Polski, ani w naszym dobrze pojętym interesie. Demokracja „po polsku” urządzona zaś jest w ten sposób, że z powodu obowiązywania „chorej” ordynacji wyborczej, partie patriotyczne nie mają większej szansy zaistnienia w głównym nurcie życia politycznego. Nie pozostaje zatem nic innego, jak tzw. działanie oddolne, zakrojone na szeroką skalę, które, co oczywiste, nie może istnieć bezwładnie, lecz musi mieć przywódcę. A zatem, jak napisałam w tytule, ale już bez znaku zapytania: przywódca – conditio sine qua non!!!
Liliana M. Szczepkowska
Polska partia polityczna o profilu patriotycznym.