Bez kategorii
Like

Choroba sieroca

27/10/2011
764 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

Można próbować oswoić dotkniętego chorobą sierocą blogera traktując go łagodnie i z sercem. Jeżeli jednak nasz delikwent okaże się niepoprawny, a my uznamy, że nam zagraża, należy go odsunąć i całkowicie ignorować.

0


 

 Przeczytałam z naukowym zainteresowaniem teksty, które budzą wielki sprzeciw społeczności NE i postawiłam diagnozę. To choroba sieroca.

 

Z chorobą sierocą miałam wiele razy do czynienia jako nauczycielka. W liceum, w którym uczyłam byli młodzi ludzie, którzy nie tylko okaleczali się ( wtedy w modzie były tak zwane sznyty), ale zachowywali się tak, że budzili spontaniczną niechęć zarówno kolegów jak i nauczycieli.

Do kilku udało mi się trafić i nawet im pomóc. Nie będę opisywała ich przypadków, bo są zbyt łatwe do identyfikacji, nawet po latach. Kilka razy poniosłam jednak bezsporną klęskę.

 

Opiszę za to przypadek, z którym spotkałam się w rodzinie. Moja ciotka, osoba niezwykle pobożna i szlachetna została na własne życzenie opiekunem prawnym upośledzonej dziewczynki z domu dziecka. Gdy ciocia ją przypadkiem poznała Renata miała 7 lat, nie mówiła, miała zajęczą wargę i rozszczep podniebienia. Ciocia operowała ją na własny koszt, nauczyła mówić, a nawet czytać i pisać. Fundowała jej lekcje muzyki ( mała miała doskonały słuch) i planowała przekazać jej swoje mieszkanie. Pierwsze wizyty dziewczynki w domu ciotki były tragiczne. Rozbijała naczynia, smarowała kupą ściany. Zachowywała się tak, jakby chciała ciotkę do siebie zrazić. To osiowy objaw choroby sierocej i nad tym ciotka zdołała zapanować. Niestety nie zapanowała nad poważniejszymi sprawami. Gdy dziewczynka miała 14 lat pojechały razem na wczasy. Renata sprowadziła sobie do pokoju jakiegoś wykolejeńca i razem usiłowali ciotkę pobić. W ten sposób dziewczyna przekreśliła szanse na wspólne mieszkanie. Gdy skończyła 18 lat biegli orzekli, że nie jest zdolna do samodzielnego życia. Ciocia załatwiła jej pracę u zaprzyjaźnionych zakonnic. Miała tam własny pokój i otrzymywała pensję. Została ogrodniczką.

Byłam wtedy dorosła, ale bardzo młoda. Gorszyłam się, że przez pierwsze dwa lata zakonnice nie wypuszczały Renaty samej. Ciocia powiedziała na to kwaśno, że nic nie stoi na przeszkodzie, żebym się nią na stałe zajęła. To ostudziło mój zapał. Dotarło do mnie, że są granice tolerancji i dobroczynności.

 

Z chorobą sierocą miałam wielokrotnie do czynienia u psów i koni. Ponieważ prawie wszystkie moje psy ( z wyjątkiem ostatniego) były przybłąkane nauczyłam się spokojnie znosić przez pewien czas ich wyczyny. Regułą było, że na początku przybłąkany pies załatwiał się w domu, wył , gryzł sprzęty. Zachowywał się tak jakby chciał sprowokować wyrzucenie. Na ogół cierpliwość i serce mu okazywane likwidowały nieznośne narowy. Mieliśmy jednak przez 12 lat przybłąkanego rudzielca Fredzia, który nigdy nie oduczył się gryźć nóg wsuwanych pod stół, pomimo, że nas bardzo kochał. To my nauczyliśmy się siadać przy stole bokiem.

 

U koni narowy są jeszcze trudniejsze do usunięcia. Prawie zawsze wynikają ze złego traktowania w młodości. To nie lewacka ideologia lecz fakt. Do właściciela należy decyzja czy takiego konia będzie tolerował, czy przerobi go- mówiąc brutalnie- na kiełbasę.

Pamiętam ze sportowej stajni Falewicza na Służewcu, w której jeździłam w dzieciństwie, klacz El Kingę, którą siodłało się przez drągi z sąsiedniego boksu i ślepego na jedno oko Lansjera, do którego podchodziło się wyłącznie z właściwej strony, gdyż pomyłka groziła śmiercią lub kalectwem. Byliśmy w stanie radzić sobie z ich niebezpiecznymi narowami, ale nie dały się usunąć.

W stajni wyścigowej Stefana Michalczyka na Służewcu był za moich czasów ogier Orletto, którego czyściło się w asyście kolegi z widłami. Musiało go w młodości spotkać coś naprawdę strasznego, bo był nieprzejednany. Kiedy wydawało mi się, że zdołałam go trochę oswoić, pozwoliłam sobie wracając z toru trzymać luźno wodze. Niespodziewanie Orletto rzucił się na barierkę mostku usiłując zmiażdżyć mi nogę. Taki już był i nie miałam do niego pretensji. Zabił się w transporcie do Szwecji. Skakał i walił głową o sufit aż padł. Dla siebie też nie miał litości.

 

Wnioski są dla mnie proste. Można próbować oswoić dotkniętego chorobą sierocą blogera traktując go łagodnie i z sercem. Kilka razy mi się to udało na innym forum. Można tolerować jego wybryki w świadomości jego ograniczeń. Jeżeli jednak nasz delikwent okaże się niepoprawny, a my uznamy, że nam zagraża, należy go odsunąć i całkowicie ignorować. Nie dyskutować, nie oburzać się i – co najważniejsze- nie mieć wyrzutów sumienia.

0

Iza

181 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758