Na przykład podczas I wojny światowej okazało się, że nabrała znaczenia okoliczność, iż utworzone na Kongresie Wiedeńskim w 1815 roku Królestwo Polskie, zwane inaczej „Kongresowym”, było odrębnym podmiotem prawa międzynarodowego, związanym z Imperium Rosyjskim jedynie unią personalną, którą zresztą Sejm w Warszawie podczas Powstania Listopadowego zerwał, detronizując w styczniu 1831 roku cara Mikołaja I jako króla polskiego. Więc kiedy 5 listopada 1916 roku cesarze niemiecki i austriacki wydali proklamację o powstaniu „samodzielnego państwa” polskiego „z ziem panowaniu rosyjskiemu wydartych”, Rosja najpierw 15 listopada stanowczo zaprotestowała przeciwko rozporządzaniu Kongresówką przez okupantów – ale 25 grudnia car Mikołaj II w specjalnym rozkazie do armii i floty uznał utworzenie „Polski wolnej, złożonej z wszystkich trzech części dotąd rozdzielonych” za jeden z rosyjskich celów wojennych. Jak widzimy, to postanowienie Kongresu Wiedeńskiego nabrało nieoczekiwanej aktualności dopiero po 100 latach, podczas gdy od zakończenia II wojny minęły dopiero 72 lata. Wojny zaś trwają dłużej, niż działania wojenne i na przykład I wojna światowa zakończyła się stosunkowo niedawno, bo 3 października 2010 roku, kiedy to Niemcy zapłaciły Wielkiej Brytanii i Francji 70 mln euro tytułem ostatniej raty odsetek od reparacji wojennych. Przy takim podejściu do sprawy możemy powiedzieć, że II wojna światowa nie zakończyła się wcale, aż do dnia dzisiejszego, bo rozmaite remanenty nadal pozostają otwarte. Zresztą cóż tu mówić o II wojnie, kiedy wynik I wojny światowej nie jest do końca jasny. Wprawdzie w 1918 roku wydawało się, że Niemcy tamtą wojnę przegrały, co w 1919 roku potwierdził traktat wersalski, ale co z tego, skoro 1 maja 2004 roku, a więc 90 lat po wybuchu I wojny, Niemcom udało się przyłączyć 8 państw środkowo-europejskich do Unii Europejskiej, której są przecież politycznym kierownikiem i stworzyć w ten sposób polityczne warunki dla realizacji projektu „Mitteleuropa” z roku 1915? Ten projekt był jednym z niemieckich celów wojennych, więc jeśli, wprawdzie po prawie 100 latach, niemniej jednak, Niemcy przystąpiły do jego realizacji, to przynajmniej w tej części I wojnę światową wygrały. Warto też dodać, że po 12 września 1990 roku, kiedy w Moskwie został podpisany traktat o ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec, potocznie zwany „traktatem 2 plus 4”, Niemcy stały się wyznawcami politycznej doktryny, która można nazwać „europeizacją Europy”. Polega ona na delikatnym – bo tu na żadne gwałtowne ruchu nie ma na razie miejsca – ale cierpliwym i metodycznym wypychaniu Stanów Zjednoczonych z europejskiej polityki, zwłaszcza z kierowniczej roli. Niemcy bowiem, jako państwo poważne (bo państwa, jak wiadomo, dzielą się na poważne i pozostałe), nie zapominają, że na skutek dwukrotnego wtrącenia się Stanów Zjednoczonych do europejskiej polityki, przegrały dwie wojny, które przecież mogły wygrać. Nawróciły się też na linię polityczną kanclerza Bismarcka, która polega na tym, że Niemcy kierują Europą w porozumieniu z Rosją. Zewnętrznym wyrazem tego nawrócenia jest strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, wyznaczające ramy europejskiej polityki. Oczywiście USA wcale nie zamierzają poddawać się doktrynie „europeizacji Europy”. Prezydent Obama, który najpierw, „przekonany” przez izraelskiego prezydenta Szymona Peresa, wycofał Stany Zjednoczone z aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej, co doprowadziło do proklamowania 20 listopada 2010 roku w Lizbonie strategicznego partnerstwa NATO-Rosja, czyli ustanowienia politycznego porządku lizbońskiego, w 2013 roku przywrócił aktywną politykę amerykańską w tej części Europy i zapalając zielone światło dla politycznego przewrotu na Ukrainie, wysadził porządek lizboński w powietrze. W takiej sytuacji również Rosja skorzystała z okazji, by załatwić niektóre swoje sprawy, co zirytowanego prezydenta Obamę skłoniło do prób montowania antyrosyjskiej krucjaty w Europie. Taka krucjata bez udziału Niemiec byłaby własną karykaturą – więc w Niemczech pojawiły się wątpliwości, czy przeczekać prezydenta Obamę i trzymać się strategicznego partnerstwa z Rosją, czy też machnąć na nie ręką i przyłączyć się do krucjaty. Myślę, że argumentem, który mógłby być dla Niemców decydujący, mogłaby być obietnica amerykańskiej zgody na rewizję postanowień konferencji w Poczdamie odnośnie tzw. „ziem utraconych”. Konferencja ta nadała tym obszarom status tymczasowy – odsyłając do traktatu pokojowego, którego Niemcy z Polską nie zawarły, chociaż w traktacie „2 plus 4” zrzekły się roszczeń terytorialnych wobec innych krajów i w wykonaniu jego postanowień 14 listopada 1990 roku podpisały z Polską traktat graniczny. Można by zatem uznać, że przynajmniej w tym zakresie II wojna światowa zakończyła się w listopadzie 1990 roku – ale czy to można być do końca tego pewnym? W stosunkach międzynarodowych bardzo popularna, o ile nie obowiązująca jest klauzula rebus sic stantibus. Zasadę tę opisuje art. 62 konwencji wiedeńskiej w prawie traktatów z 1969 roku, która weszła w życie w roku 1980. W tej klauzuli chodzi o to, że zawarty traktat można wypowiedzieć, jeśli sprawy przybrały inny obrót, niż w w momencie zawierania traktatu. Znakomitym przykładem zastosowania tej klauzuli są traktaty zawierane przez rząd USA z Indianami. Wprawdzie wspomina się tam, że uzgodnione ustalenia będą obowiązywały, „dopóki trawa będzie rosła, a rzeki płynęły” – ale kiedy sprawy przybierały inny obrót, to wszystko wyglądało całkiem inaczej, chociaż co do trawy i rzek nic się nie zmieniło. Ale bo też te sprawy, podobnie jak pory roku, nie zależą od rządów, podczas gdy wszystkie inne – niestety tak. W rezultacie trudno ustalić datę zakończenia II wojny, zwłaszcza, że porządek lizboński też został wysadzony w powietrze.
Stanisław Michalkiewicz
Felieton • tygodnik „Najwyższy Czas!” • 8 maja 2017
Jeden komentarz