Z faktu tego wynikają kolosalne konsekwencje dla całości postępowania, nad którym od tej chwili czuwają organy ścigania, tj. policja i prokuratura. I dodajmy od razu konsekwencje na wskroś negatywne, bo z definicji, jako składający zawiadomienie, tracimy w zasadzie kontrolę nad działaniami stróżów prawa w czerwonych żabotach. W praktyce wygląda to tak, że po złożeniu przez nas zawiadomienia do prokuratury i po odebraniu od nas zeznań (przez policję lub prokuratora) otrzymamy, w kodeksowym terminie, na przykład takie oto pismo:
Jak widać na załączonym obrazku, poza informacją, że prokurator odmówił wszczęcia śledztwa, „oprzyrządowaną” wszelkimi możliwymi sygnaturami akt spraw, nie ma w tym dokumencie żadnego uzasadnienia dla arbitralnej decyzji, zamiatającej nasze zawiadomienie pod dywan. Mało tego, takie pismo/dokument podpisuje, najczęściej dość nieczytelnie tzw. referendarz prokuratury, a wiec nic nie wiemy o personaliach prokuratora, który „ukręcił łeb” naszemu zawiadomieniu.
Jako obywatele mamy oczywiście prawo zwrócić się do organów prokuratury z dodatkowym pismem i wnioskować o przesłanie stosownego uzasadnienia, dotyczącego lakonicznej informacji o odmowie wszczęcia śledztwa. W odpowiedzi otrzymamy taki oto dokument:
I znowu lakoniczna informacja: procedura karna nie przewiduje sporządzenia uzasadnienia, a jak nie przewiduje, to uzasadnienia nie ma, a jak nie ma uzasadnienia, to nie można go udostępnić. Proste jak konstrukcja cepa! Jak widać przynajmniej wiadomo wreszcie, który prokurator z imienia i nazwiska zajmował się naszym zawiadomieniem (tutaj prokurator Violetta Plutka-Wojtarowicz z Prokuratury Rejonowej w Olkuszu).
Uważny Czytelnik tego artykułu dostrzeże, że kanwą dla tej opowieści nie są jakieś wydumane wspominki, analizy i przypuszczenia, ale fakty i wydarzenia z życia wzięte, które maja swoje odzwierciedlenie w empirycznej rzeczywistości.
Tytułem dodatkowego wyjaśnienia; o co poszło, gdy osobiście składałem zawiadomienie o domniemaniu popełnienia przestępstw przez funkcjonariuszy publicznych do organów Prokuratury Krajowej w Warszawie, opisałem bardzo szczegółowo w materiałach prasowych, do których aktywne linki podaje poniżej:
http://gorliceiokolice.eu/tag/jesion-wyniosly/,
http://gorliceiokolice.eu/tag/gzgk-sp-z-o-o-w-bobowej/,
http://gorliceiokolice.eu/tag/dorota-popiela/,
http://gorliceiokolice.eu/tag/woda-zycia/,
Dowody, które przedstawiłem w moich artykułach śledczych uzasadniały podejrzenie, że nie tylko urzędnicy (samorządowi i państwowi) popełniali urzędnicze przestępstwa, ale na koniec w sukurs przyszli im prokuratorzy Prokuratury Rejonowej w Gorlicach (odmawiając wszczęcia postępowań), którzy lekceważyli zeznania świadków złożone pod przysięgą, spójne, na przykład z zeznaniami sprawców albo potwierdzali nieprawdziwe i nielogiczne tezy, które sami stawiali, stojące w sprzeczności ze stanem faktycznym, nie dostrzegli zagrożenia, o którym wiedzieli urzędnicy, ale nikomu nie powiedzieli, dla zdrowia i życia ludzi w wodzie skażonej przez bakterie coli albo lekceważyli prawomocne administracyjne orzecznictwo sądowe. Wszystkie sprawy opisane w materiałach prasowych, które przypominam powyżej dotyczyły wyłącznie spraw publicznych, tj. administrowania działkami należącymi do jednostki samorządu terytorialnego, dewastacji dziedzictwa przyrodniczego na terenach wpisanych na listę ochrony przyrody Natura 2000, niszczenia obiektów wpisanych do państwowego rejestru ochrony zabytków MKiDN i “bezkonkursowego” zatrudnienia pracownika samorządowego na kierowniczym stanowisku w gminnej jednostce usług komunalnych. W tle ww. kłopotów z prawem działali i burmistrz lokalnej Gminy, i regionalny konserwator zabytków z Nowego Sącza, i funkcjonariusze policji państwowej z Komendy Powiatowej Policji w Gorlicach, i prokuratorzy Prokuratury Rejonowej w Gorlicach z jej szefem na czele. Każdy może zapoznać się z moimi materiałami prasowymi na ten temat i każdy może sobie odpowiedzieć na pytanie, czy moje zawiadomienie, które ostatecznie złożyłem do Prokuratury Krajowej w Warszawie, a dotyczące poświadczenia nieprawdy i niedopełnienia obowiązków służbowych przez znanych z imienia i nazwiska funkcjonariuszy policji państwowej i prokuratury było uzasadnione, czy należy odesłać mnie do domu wariatów. Wynik, jak widać dość żałosny pod każdym względem, moich wysiłków widać w zamieszczonych powyżej dokumentach sygnowanych przez Prokuraturę Rejonową w Olkuszu, której Prokurator Krajowy, via Prokurator Regionalny w Krakowie, zlecił prowadzenie tzw. przedmiotowego postępowania.
Dzisiaj mogę powiedzieć, nie będę tutaj oczywiście jakoś bardzo odkrywczy, ze dochodzenie do prawdy na terenie działania, którym zarządzają w Polsce organy prokuratury jest na wskroś wadliwe nie tylko dlatego, że poszczególni jej funkcjonariusze nie zawsze rzetelnie wypełniają swoje obowiązki (celowo lub przypadkowo). Ten system, na opisanym przeze mnie konkretnym przykładzie, wygląda na z definicji patologiczny.
Wróćmy do wątku, który stał się zaczynem tej opowieści. A więc sprawy, o które się upominałem miały charakter wyłącznie publiczny. W istocie żadna z nich nie dotyczyła mnie wyłącznie prywatnie czy przysłowiowego Jana Kowalskiego. Domniemane przeze mnie przestępstwa, dotyczyły mienia publicznego i mogły (ewentualnie) zaistnieć tylko dzięki działalności funkcjonariuszy publicznych. Ale, jako członkowi wielkiej polskiej wspólnoty samorządowej i narodowej, prokuratura, odmówiła mi prawa do statusu pokrzywdzonego.
A z tego wynika wprost, że nie jestem uznany (nie jesteśmy uznani) za współwłaściciela mienia publicznego na terenie państwa, którego jestem (jesteśmy) obywatelem (obywatelami) i mieszkańcem (mieszkańcami). Wygląda na to, że praktyka stosowania prawa mówi, że mienie publiczne należy do wszystkich, ale personalnie do nikogo. Dlatego wójt, burmistrz czy inny prezydent może okradać mienie publiczne do woli (działać na jego szkodę) i z mocy prawa jeden, poszczególny obywatel, znany z imienia i nazwiska nie może rościć sobie pretensji do jakichkolwiek prywatnych udziałów w owym mieniu na podstawie Kodeksu postępowania karnego, a w konsekwencji nie może uznawać się za pokrzywdzonego. A zatem partycypujemy wszyscy w budżecie państwa, na przykład jako podatnicy, ale kradzież, niegospodarność albo poświadczanie nieprawdy podczas pełnienia obowiązków publicznych i na szkodę majątku publicznego nie stanowi szkody na rzecz interesu prywatnego. Karkołomna to koncepcja, ale wynika z niej dla praktyki przestrzegania Kodeksu postępowania karnego wiele różnych implikacji. Na przykład to, że jak prokurator będzie chciał zamieść pod dywan nasze zawiadomienie w sprawach dotyczących wyżej wyszczególnionych przestępstw, to nie będzie musiał przed składającym zawiadomienie, a nie uznanym za pokrzywdzonego, tłumaczyć się dlaczego sprawę zamiótł pod dywan. Ot po prostu wyda postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa, referendarz prokuratury poinformuje nas o tym stosownym pismem, jako zawiadamiającego, i pies z kulawą prokuratorską nogą nie napisze (nie sporządzi) żadnego uzasadnienia w takiej sprawie. Jak widać kontrola społeczeństwa obywatelskiego nad mieniem publicznym, to fikcja.
I w tym momencie zaczyna się pole minowe różnego rodzaju nadużyć i korupcji, którego topografia zdeponowana jest w prokuratorskich „sejfach”. Suweren, czytaj obywatel, nie ma co nawet zapuszczać się na te tereny, bo zazwyczaj odpowiada mu tylko głuche postękiwanie referendarza w prokuraturze. W sytuacji jakiegokolwiek braku kontroli i nacisku, które stróże prawa w czerwonych żabotach mogą uznać za zagrażające ich tzw. niezależności, trudno mówić, żeby naszym państwem rządziły jasne i klarowne procedury. Natomiast, czego dowodzą opublikowane przeze mnie materiały, korporacja funkcjonariuszy publicznych broni się bardzo skutecznie. Burmistrza, który dopuszcza się wspólnie i w porozumieniu przestępstwa przeciwko środowisku naturalnemu na wielką skalę, chroni policjant z miejscowej komendy, a tego policjanta chroni prokurator z miejscowej prokuratury, a tego prokuratora inny prokurator z innej prokuratury, jeśli oczywiście obywatelowi wystarcza samozaparcia, żeby w ogóle „drążyć” temat.
Ile spraw, takich jak opisane przeze mnie, zob. linki powyżej, nigdy nie ujrzały światła dziennego, jeden Bóg raczy wiedzieć. Bo „społeczeństwo obywatelskie” stoi bezradne w obliczu takiej opresji ze strony władzy publicznej i nie tylko dlatego, że tradycyjnie tej władzy publicznej bardzo się obawia. A władza potrafi się zemścić, oj potrafi…
Ten felieton stanowi przyczynek do historii tzw. wymiaru sprawiedliwości i tzw. samorządu terytorialnego w III RP. Tam gdzie publiczne nie jest uznawane za prywatne natychmiast rodzi się korupcja i jeszcze parę innych przestępstw. A III RP z zimna krwią uzgodniła takie zasady przy okrągłym stole. Nie ma tutaj mowy o błędzie w legislacji.
Niestety na razie nie widać, żeby ktokolwiek, czytaj „dobra zmiana”, zamierzał ten „błąd” naprawić!