Według raportu opracowanego przez Puls Biznesu, w ciągu roku od zwycięstwa wyborczego PiS, skala procederu obsadzania stanowisk publicznych „swojakami” sięgnęła szczytu. Prawo i Sprawiedliwość przebiło pod tym względem koalicję PO–PSL, i to znacznie.
Nie będę cytował listy osób, których to dotyczy, ponieważ każdy może łatwo odnaleźć je w internecie. Pewne nazwiska weszły już zresztą do kanonu rodzimego „politycznego piekiełka”, jako symbole niechlubnej tradycji pod nazwą „teraz k…a my”. Tradycja TKM, praktykowana od zarania polskiej demokracji przez wszystkie rządy ma dzisiaj twarz Bartłomieja Misiewicza i innych działaczy PiS-u. Nie twierdzę, że wymiana ludzi Platformy na pisowców, to zmiana na gorsze, bo cieszy mnie sam fakt czyszczenia instytucji i spółek z ludzi dawnego układu. Chodzi mi o to, o co zwykle w takich sytuacjach, o kompetencje. Gdy one są, jest w porządku, niezależnie od tego z jakiego ugrupowania pochodzi dana osoba. Gdy ich nie ma, jest problem, ponieważ brak kompetencji szkodzi, a tym bardziej jest szkodliwy, im większej liczby ludzi dotyczy działalność danego osobnika.
Każdemu z nas zdarzyło się zapewne przynajmniej raz w życiu zatrudnić partacza, nieważne czy do remontu mieszkania, naprawy samochodu czy jakiegokolwiek innego zadania, skutki znamy. Dlaczego więc tak wielu z nas przechodzi do porządku dziennego nad partaczami na wysokich stanowiskach? Oni szkodzą więcej i są również nieporównywalnie bardziej bezkarni niż te zwyczajne, szare niedojdy z naszego codziennego życia. Nepotyzm to psucie kraju, powiem więcej, to demoralizowanie społeczeństwa, obserwującego te zjawiska i wyciągającego z nich odpowiednie wnioski.
Stan demokracji w danym państwie oceniać można na podstawie wielu wskaźników. Jest to ustrój nękany przypadłościami typowymi dla rządów tłumu. Instytucje państw demokratycznych, ich skład i jakość, są wyrazem stanu społeczeństwa. Nie powinniśmy odnosić tego jedynie do parlamentu, którego rezydenci są wybierani przez część obywateli, w przypadku Polski około połowę uprawnionych. Ławy Sejmu w większości zapełniają ludzie pośledniej jakości, wypromowani przez relatywnie niewielką grupkę przywódców partyjnych, którzy zapewniają sobie lojalność tego „drugiego sortu” parlamentarzystów kontrolą nad listami wyborczymi. Wybory w kraju takim jak nasz, to konkurs banerów partyjnych firmowanych twarzami kilku polityków, za którymi podąża rzesza bezimiennych, przyczepionych do swoich wodzów niczym małe rybki, odżywiające się resztkami z paszczy rekina. W ślad za wielkim „drapieżnikiem” płyną maluszki, liczące na ochłapy z pańskiego stołu. Ich życie toczy się wokół swego żywiciela i jest on dla nich całym światem, kwestią życia i śmierci, bytu i niebytu.
Całe rzesze maluczkich pracują na sukces swojego ugrupowania. Każda struktura społeczna pnie się na wzór piramidy i tak samo jest w przypadku polityki. Im niżej, tym większe rzesze ludzi, którzy stanowią oparcie dla tych na samym szczycie. Oni również czegoś chcą. Potrzeba sukcesu dręczy tak samo tych „wielkich”, jak i partyjne doły. Każdemu trzeba coś dać, zapłacić za służbę. W ten sposób rodzi się nepotyzm i będzie on trwał tak długo, jak długo trwać będzie rodzaj ludzki. Jednak sedno problemu nie tkwi w samym fakcie istnienia tego zjawiska, lecz w jego skali. Gdy zjawisko staje się bardzo zauważalne staje się problemem. Gdy władza nie kryje się z tym, staje się to grzechem, wywołującym publiczne zgorszenie i zagrażającym fundamentowi każdego zdrowego ustroju, czyli moralności. Bez moralności, znajdującej wyraz w otwartym piętnowaniu tego co złe, oraz interweniowaniu w odpowiednim momencie w celu jej przywrócenia, państwo demokratyczne zmienia się w republikę bananową. Jako społeczeństwo nie możemy kierować się w tym względzie sympatiami i antypatiami politycznymi, ponieważ w naszym żywotnym interesie, nie tylko jako obywateli, ale również jako Narodu, leży sprawne zarządzanie państwem przez ludzi znających się na rzeczy. Nie chcę widzieć na wysokich stanowiskach w spółkach skarbu państwa czy instytucjach publicznych ludzi niekompetentnych, wybranych z klucza partyjnego lub rodzinnego. Nie chcę słyszeć o tysiącach pociotków zatrudnianych w samorządach i urzędach. Przykład idzie z góry. Rządzący, weźcie się w garść, bo inaczej kiepsko skończycie!
Mam 34 lata. Mieszkam w Lęborku na pomorzu. Z wykształcenia jestem administratywistą. Ukończyłem Uniwersytet Gdański. Jestem żonaty i mam synka o imieniu Olaf. Moja małżonka ma na imię Aleksandra. Jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat. Moja rodzina jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało :) Lubię pisać. Piszę co mi do głowy przyjdzie, począwszy od publicystyki a na poezji skończywszy. Pisanie to aktywność, która sprawia mi frajdę. Przekuwam swoje myśli w tekst, by podzielić się z Wami tym co czuję i jak widzę świat. Teksty są różne. Pomimo tego, że sprawiam wrażenie dość jednoznacznie określonego politycznie, nie radziłbym mnie szufladkować. Można się wtedy srogo pomylić.