Rok temu pani prokurator była wyraźnie zaskoczona nagłym zakończeniem mojego procesu. Chwilę wcześniej sygnalizowała przecież z przekąsem, że na pewno znów wymyślimy (obrona) jakieś wnioski dowodowe tylko po to, żeby dalej „przedłużać proces w nieskończoność”.
Proces trwał już drugi rok i można było zrozumieć jej zniecierpliwienie. Z perspektywy jej pragmatyzmu, przedstawianie przez obronę kolejnych wniosków dowodowych, które sąd potem zmuszony był pracowicie odrzucać, albo wypuszczać w maliny, nie miało żadnego usprawiedliwienia. A tu, ku zaskoczeniu wszystkich nie pojawiły się spodziewane „kolejne wnioski” i trzeba było kończyć. Dało się wówczas wyczuć objawy lekkiej paniki nie tylko u niej. Sędzia też był zakłopotany…
Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że uznano mnie za winnego już na samym początku, jeszcze przed rozpoczęciem rozprawy, nie dlatego, żeby istniały jakiekolwiek dowody mojej winy, ale by ocalić wizerunek biurokratycznego Matriksa. A w Matriksie funkcjonariusz ma zawsze rację, choćby i został przyłapany in flagranti jak ten przysłowiowy prokurator obrabowujący bank. Nota bene udało się owemu proku-włamywaczowi uniknąć kary…
Nie potrzeba więc żadnych dowodów w naszym systemie prawnym. Każdy, kto ośmiela się twierdzić inaczej, musi zostać spacyfikowany, zwłaszcza kiedy przedstawia sądowi dowody podważające raz zadekretowaną narrację.
W rocznicę tamtych wydarzeń pani prokurator znów była zaskoczona, że musi wygłosić mowę końcową. Nie pamiętam czy była to ta sama pani prokurator. Przewinęło się w tym procesie tyle prokuratorów, że pod koniec nawet sędzia miał problem z ich identyfikacją. Swoją drogą to ciekawa taktyka – domyślam się, że jej nadrzędnym celem jest jeszcze większe rozmydlenie odpowiedzialności. Mowa końcowa prokuratury jednak była identyczna jak rok temu, oskarżycielka już na wstępie zadekretowała, iż właściwie przez ten rok nie pojawiło się nic nowego, co by mogło zmienić stanowisko prokuratury. Wygłoszone to zostało w tonacji wymijająco-maskującej: „phiii” Zażądała dla mnie, jak poprzednio, 5 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata, plus grzywna, plus przeprosiny funkcjonariusza Rosłona tytułowanego tu z atencją „pokrzywdzonym”.
No może jedno novum się jednak pojawiło. Otóż oskarżycielka usiłowała przekonać, głównie chyba samą siebie, iż nie ma powodu, żeby podważać wiarygodność urzędnika tzw Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie (MOPR) Jarosława Rosłona, gdyż nie miał on żadnego interesu, żeby w tej sprawie kłamać.
Mój adwokat stwierdził, że w stanowisku obrony przez ten rok również nic się nie zmieniło więc nie będzie powtarzał swojej mowy końcowej, która zresztą została zaprotokołowana do akt i ograniczy się tylko do powtórzenia (podkreślenia) raz jeszcze żądania całkowitego uniewinnienia oskarżonego.
Pomny doświadczeń sprzed roku powziąłem postanowienie, że też nie będę przesadzał z długością mowy końcowej. Choćby dlatego by sąd, przypadkiem podczas jej trwania nie wpadł na genialny pomysł nakazania mi znowu poddania się jakimś badaniom. Za dużo już tych deja vu…
Co miało być w tej sprawie powiedziane, powiedziane zostało i im szybciej sędzia Krzysztof Kotynia wyda wyrok, tym szybciej będziemy mogli przejść do drugiego etapu – czyli do apelacji.
Inaczej mówiąc: „Kończ waść, wstydu oszczędź” zwłaszcza sobie. Na uniewinnienie przecież nie mogłem liczyć, zbyt dobrze już poznałem mentalność tych ludzi, no i oczywiście takie casusy jak sprawa Przemysława Wiplera, czy Grzegorza Brauna. Ale słowa pani prokurator iż skierniewickie MOPRyszki nie mają interesu, żeby kłamać dotknęły mnie do żywego. Jak to nie mają powodów żeby kłamać (!?!) – pomyślałem z oburzeniem – przecież nie są idiotami, nie kłamią bez powodów!
Wstając więc przypomniałem, że materiał zgromadzony w aktach sprawy w stu procentach dowodzi co najmniej jednego powodu jaki mieli pracownicy MOPR-u by kłamać, zwłaszcza, że są to tak mocne dowody jak udokumentowane naruszenia obowiązującego prawa, wręcz przyznanie się do kłamstw, matactw i stronniczości. Jarosław Rosłon niewątpliwie miał interes, a przynajmniej tak mu się wydawało, aby narobić szumu w celu odwrócenia uwagi od swoich błędów, zwłaszcza po tym, jak złożyłem skargę na jego niekompetencję i łamanie prawa. Była to skarga złożona w trybie administracyjnym do jego zwierzchniczki pani Janiny Wawrzyniak. Do dziś z reszta nie rozpatrzona… Nie przypuszczałem wówczas, że dyrektor MOPR uzna za obrazę majestatu użycie instrumentu prawnego, który w intencji ustawodawcy miał na celu wyłącznie doskonalenie demokratycznej procedury administracyjnej. W końcu każdemu zdarzają się błędy i potknięcia. W teorii, tryb administracyjno-skargowy ma służyć eliminacji nieprawidłowości z postępowania instytucji państwowych, ale do tego potrzebni są urzędnicy świadomi swoich obowiązków, o wysokiej kulturze prawnej i moralnej. W Skierniewicach taka kultura nie istnieje. Skarga na błędy urzędnika nie rodzi potrzeby doskonalenia systemu i wykorzeniania patologii, lecz odruchowo wszczyna prymitywną rządzę odwetu i pacyfikacji skarżącego. Dzięki temu wszyscy się przekonaliśmy, że prawo obywatela do złożenia skargi na działania urzędników w Skierniewicach istnieje tylko na papierze, a próba jego zastosowania może się zakończyć katastrofą.
Materiał dowodowy zebrany i utrwalony w aktach sprawy dużym wysiłkiem obrony wskazuje, że mogą istnieć jeszcze inne, poważniejsze przesłanki skłaniające Jarosława Rosłona do prób odwrócenia uwagi prokuratury i sądu od własnych dokonań. Zresztą uwieńczonych sukcesem. Mogą to być na przykład zastraszenia podopiecznych, wymuszenia i szantaże, lub wręcz czerpanie korzyści materialnych z procederu odbierania dzieci z rodzin naturalnych (handel ludźmi) i przekazywania ich do różnych „biznesów” utrzymujących się ze świadczenia tzw opieki zastępczej.
Jednak niezbitych dowodów na tego rodzaju przestępstwa dokonywane przez Jarosława Rosłona i jego towarzyszy z MOPR, nie udało nam się zdobyć gdyż wymaga to posiadania narzędzi prawnych i infrastruktury jakimi dysponuje jedynie prokuratura. Ta zaś moje zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez MOPR załatwiała odmową wszczęcia śledztwa, bądź zupełnym ich przemilczaniem.
Po zakończeniu mojej mowy sąd zarządził ogłoszenie wyroku po czym jego termin odsunął do przyszłego tygodnia. A więc kolejne deja vu? Jakież to wszystko schematyczne…
Ale na bezpodstawne aresztowanie, lub kolejny nakaz stawienia się do jakiegoś psychiatryka chyba już się nie zdecyduje? Przynajmniej zapewniał mnie o tym mój adwokat. Cóż… Rok temu też mnie zapewniał – pażywiom uwidim.
CDN
Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną
2 komentarz